Uroki średniowiecza

ks. Zbigniew Wielgosz

|

Gość Tarnowski 40/2012

publikacja 04.10.2012 00:00

Grupy rekonstrukcyjne. Nauka historii wychodzi ze szkół. Idzie pod strzechy.

Wostatnią niedzielę września otwarto replikę wczesnosłowiańskiego grodu w Stobiernej k. Dębicy. W Oleśnicy k. Dąbrowy Tarnowskiej jest budowany kolejny. Tu jednak główny budynek – wieża obronno-mieszkalna – będzie nawiązywał do XIII i XVI wieku. Od kilku lat działa Osada Sześciu Oraczy pod Bochnią. – Dzięki uprzejmości Muzeum Okręgowego w Tarnowie udało się nam przygotować weekend z historią. Budujemy obóz, do którego każdy może wejść, zobaczyć, jak dawniej żyli ludzie – mówi Wojciech Maniak, właściciel grodziska w Oleśnicy. – Można też spróbować oryginalnych potraw sporządzonych na podstawie średniowiecznych przepisów, w których na przykład nie występowały pomidory…– dodaje. Wszystko, co zostało tu zrobione, wykonano dzięki społecznej pracy pasjonatów historii. – Wieża powstała ze starych materiałów pochodzących z rozbiórek. Drewno ma 100 lat, a dachówka ponad 300. Ściągnęliśmy ją znad morza – opowiada pan Wojciech. Głównym celem inicjatorów takich budowli jest edukacja historyczna. Wojciech Maniak chce otworzyć średniowieczny dom kultury, gdzie odbywałyby się lekcje historyczne dla dzieci i młodzieży szkolnej, warsztaty dawnego tańca czy pokazy sztuk walki. Życie osady z wczesnego i późnego średniowiecza będzie można podglądać w Stobiernej i Bochni. Ludzi coraz bardziej to interesuje, o czym świadczy rosnący ruch turystyczny – nie tylko z okazji jednorazowych wielkich imprez. Jednak wydaje się, że na razie ludzie szukają raczej zabawy niż nauki. Co innego z tymi, którzy odtwarzają historię.

Siniaki uczą

Na terenie diecezji istnieje co najmniej kilka grup rekonstrukcyjnych, starających się wiernie odtworzyć czasy słowiańskie lub późniejsze. – Rekonstruujemy wczesne średniowiecze sprzed czasów chrześcijańskich, z rejonów Skandynawii i Rusi Kijowskiej. Grupa „Woje Peruna” istnieje od 15 lat. Jest najstarsza w regionie i należy do starszych w kraju – mówi pan Sebastian. Z kolei w Szczepanowie powstała w 2003 roku grupa Wojów św. Stanisława. – Interesuję się historią już od dziecka. Jak patrzyłem na Szczepanów i na św. Stanisława, to brakowało mi nawiązania do jego czasów, jego historii, żeby też pokazać ją ludziom, czegoś nauczyć – wspomina pan Krzysztof. Chyba pierwszą rzeczą w odtwarzaniu zamierzchłych dziejów była zabawa. Pan Jacek z Klanu Kowali z Miechowa wspomina, że zaraził się tym od kolegi. – Wtedy chodziło tylko o – jak to się mówi – naparzanie się kawałkiem stali po łbach, ale później nasze zainteresowania zaczęły ewoluować – opowiada. Ewolucję wymogły z pewnością brak wiedzy i siniaki. – Na początku nie mieliśmy rękawic i przeszywek pod kolczugi. W walce wielu z nas boleśnie odczuło ich brak – uśmiecha się pan Krzysztof. Tak zaczęły się prywatne studia historyczne, czytanie książek, opracowań, śledzenie efektów wykopalisk archeologicznych, wymiana doświadczeń na specjalistycznych forach internetowych czy przez udział w piknikach i turniejach rycerskich. Dla członków grup wczesnośredniowiecznych pasja ma posmak romantyzmu, powrotu do czasów na półlegendarnych, tajemniczych. – To wciąga – mówią jednym głosem woje.

Kłopoty z wełną

Członkowie grup rekonstrukcyjnych dorabiają się powoli stroju i uzbrojenia z epoki, którą chcą odtwarzać. Są to nieraz duże wydatki z prywatnej kieszeni, ale też finansowane ze środków unijnych. – W ramach programu „Młodzież w działaniu” napisaliśmy projekt stworzenia grupy Wojów św. Stanisława w celach edukacyjnych. Dostaliśmy niebagatelną sumę, bo 25 tys. złotych. Kupiliśmy za to sporo naszego wyposażenia – mówi pan Krzysztof. Strój zależy od wyobraźni i pieniędzy, bo można go uszyć z jedwabiu i wtedy będzie kosztował nawet kilka tysięcy. Można go też wykonać z lnu i wełny, choć trudno dziś o materiały w pełni naturalne. Jednak i takie ubranie jest drogie. – Druga kategoria w przypadku odtwarzania Rusina to obuwie, biżuteria, no i uzbrojenie: kolczugi, przeszywanice, zbroja lamelkowa, hełm, tarcza z desek, miecz lub topór. Uzbrojenie jest droższe od stroju. Do tego naczynia z drewna lub gliniane, rzeczy codziennego użytku – dodaje pan Sebastian. W zabawę z historią włączają się też kobiety. Na pikniku w Oleśnicy spotykam XIII-wieczne białogłowy z Krakowa i Miechowa, które przygotowują jedzenie, używając replik sprzętu kuchennego z tamtej epoki. – Ze średniowiecznych potraw przygotowujemy podpłomyki z mąki i wody, mamy też wersję de luxe z dodatkiem miodu i rodzynek. Gotujemy kaszę i żur. Wszystko jest robione na ognisku. Żur chociażby jest bardzo prostą potrawą. Brało się wodę i wrzucało smalec. Jak ktoś był bogatszy, to mógł sobie pozwolić na mięso, jak nie, robił zacierkę z mąki. Dolewało się też śmietany…– tłumaczą.

Honor i przyjaźń

Bywa, że odtwarzanie historii wciąga całego człowieka, jego codzienne życie, choć niewiele jeszcze osób chce i żyje z takiego sposobu bycia. – Faktycznie jednak większość z nas ma normalną pracę i musimy od zwyczajnej codzienności oddzielać hobby. Od wełny i lnu wolimy na co dzień wygodniejszą bawełnę czy dżinsy, nie mówiąc już o diecie. Trudno byłoby wyżyć na kaszy – śmieje się pan Sebastian. Zwraca przy tym uwagę, że ludzie bawiący się rekonstrukcją historyczną są nieco inni. Wiedzą, co to jest honor, przyjaźń na całe życie. Tworzą z sobie podobnymi wielką rodzinę. – Część osób zaczyna się bardziej interesować historią, bardziej poważnie podchodzić do swej pasji. Wzrasta zainteresowanie rzemiosłem, szyciem, haftowaniem, kowalstwem. Na przykład kolega zajmuje się kowalstwem w Osadzie Sześciu Oraczy, tam zresztą pracuje – dodaje pan Krzysztof. Zdarza się, że woje porzucają naśladowany czas i wybierają inną epokę. Stąd coraz więcej w Polsce Celtów albo żołnierzy z okresu II wojny światowej. Ale bywa i tak, że naśladowanie okresu przed chrześcijaństwem pociąga do bycia rodzimowiercą. – Woje św. Stanisława trwają przy katolicyzmie – podkreśla pan Krzysztof.

Wojowe przedszkole

Pasja może z czasem minąć. Stąd poszukiwanie nowych rekonstruktorów wśród młodzieży. – Kiedy nasza grupa zaczęła się rozwijać, kręcili się wokół nas chłopcy z podstawówki. Byli ciekawi, co robimy. W któreś wakacje wpadliśmy na pomysł, by zorganizować dla nich wojowe przedszkole. Dziś kilku z nich, a mają już 17, 18 lat, stanowi trzon naszej drużyny i uczestniczy w imprezach czy lekcjach historycznych – mówi pan Krzysztof. Dodaje, że jego dwaj mali synowie Filip Stanisław i Olaf Stanisław traktują strój i uzbrojenie ojca jako coś naturalnego. Być może z nich wyrosną kiedyś woje św. Stanisława? – Próbujemy wciągnąć obserwujących nas ludzi, znaleźć z nimi jakiś wspólny punkt, od którego może zacząć się rozmowa. Kiedy to się udaje, ciągniemy „całą rękę”. Poza tym lubimy to, co robimy, przekazując naszą wiedzę innym. Ja jeżdżę na różne spotkania z żoną i dwójką dzieci, no i z psem… – dodaje pan Jacek.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.