Emir miał rację

Grzegorz Brożek


|

Gość Tarnowski 46/2012

publikacja 15.11.2012 00:00

Na śmierć szli we trzech. Kat celował w głowę. Zabili tak ks. Gurgacza i dwóch innych żołnierzy PPAN. W tym samym roku komuniści wytrzebili resztę oddziału. Pamięć o nich ocalała.

Emir miał rację Baner z wizerunkami niektórych sądeckich "Wyklętych". Towarzystwo Miłośników Ziemi Łabowskiej

Przed szkołą w Maciejowej (gmina Łabowa) 20 października odsłonięty został obelisk pamięci zamordowanych i poległych żołnierzy Polskiej Podziemnej Armii Niepodległościowej. To jedna z licznych formacji powojennych, które nie godziły się na sowiecki ład w Polsce. O obelisk tych, którzy nigdy nie przestali marzyć o wolnej ojczyźnie, zabiegała rodzina dowódcy „Żandarmerii”, zbrojnego oddziału PPAN, Stanisława Pióry „Emira”. – To jest inicjatywa rodzinna, przez nas sfinansowana – mówi Wiesław Pióro, krewny. Tablica z 14 nazwiskami ma kontury Polski. – Pamięć historii jest nie tylko obowiązkiem zbiorowym, ale i obowiązkiem indywidualnym, obywatelskim każdego człowieka wobec tych, którym zawdzięcza swoje miejsce na ojczystej ziemi, tożsamość narodową. Naszym obowiązkiem jest tę pamięć przekazać przyszłym pokoleniom – dodaje W. Pióro.

Za cenę ofiary

Szkoła w Maciejowej nie jest miejscem przypadkowym. Stanisław Pióro, ps. Emir, pochodził z Popardowej koło Nawojowej, ale jego krewni żyją dziś właśnie w Maciejowej. – Główną bazą PPAN była Hala Łabowska, a położenie naszej wsi jest dokładnie u stóp gór – dodaje Marek Buda, dyrektor szkoły. 

Są jednak powody jeszcze ważniejsze. O tak zwanych żołnierzach wyklętych, o niepodległościowym podziemiu zbrojnym mówi się otwarcie dopiero od kilku lat. Tymczasem szkoła w Maciejowej już w 1999 roku zaopiekowała się obeliskiem poświęconym pamięci poległych w walkach z UB i KBW w latach 1948–1949, a ustawionym na Hali Łabowskiej dzięki staraniom „wyklętych” Henryka Ferenca i Zbigniewa Obtułowicza, niedaleko bazy zbrojnego oddziału PPAN. – Ferenca znałem niemal od dziecka, bo był kolegą mojego taty. Znałem już dawno także Tadeusza Rybę, żołnierza z oddziału „Emira”. Potem poznałem historię innych ludzi. To były piękne życiorysy ludzi prawych, oddanych Polsce – mówi Marek Buda. Dlatego nie miał wątpliwości, by nawiązać do postaw tych ludzi w procesie wychowania młodzieży. – Uczymy wartości, których trzeba bronić, nawet za cenę ofiary – mówi. Pomnik na Hali Łabowskiej odsłonięto w 1999 roku, dokładnie w 50. rocznicę męczeńskiej śmierci ks. Gurgacza oraz dwóch pozostałych z oddziału „Emira”: Stanisława Szajny i Stefana Balickiego.

Emir miał rację   Przed szkołą w Maciejowej od 10 lat stoi pomnik poległym i zamordowanym członkom oddziału "Żandarmeria". Grzegorz Brożek /Foto Gość

Podziemna armia

Polska Podziemna Armia Niepodległościowa działała na Sądecczyźnie od 1947 roku. – Myślę, że cały czas po wojnie wierzyli, iż Polska ma szansę się zmienić. W 1947 roku okazało się, że komuniści sfałszowali wybory, że nie będzie pokojowej zmiany, a zagranica nie idzie z pomocą, więc zaczęli tworzyć tajną organizację – przypuszcza Marek Buda. Stanisław Pióro w czasie wojny był żołnierzem Batalionów Chłopskich i Armii Krajowej. Po wojnie leśniczym. – PPAN w założeniu miała być organizacją cywilną. Początkowo w jej działania zaangażowana była przede wszystkim młodzież z Nowego Sącza i okolic. W tym czasie w organizacji kładziono nacisk na samokształcenie i krzewienie idei patriotycznych – piszą Dawid Golik i Filip Musiał z IPN w Krakowie. Z czasem powstał pion zbrojny PPAN – oddział leśny „Żandarmeria”, który miał ochraniać działaczy organizacji i zdobywać fundusze (głównie w drodze akcji konfiskacyjnych) na jej działalność. Jego dowódcą został po Janie Matejuku Stanisław Pióro. Ich kapelanem zaś ks. Władysław Gurgacz, jezuita. – Miał otoczyć partyzantów duchową opieką, a przede wszystkim dbać o to, by prowadzone przez nich działania nie były sprzeczne z zasadami etyki katolickiej – dodają badacze z IPN.

Ksiądz jest w lesie

„Emir” był stryjem Marii Lebdowiczowej z Piwnicznej, znanej poetki i nauczycielki. – Nie pamiętam ostatniego spotkania ze stryjem. Zniknął nagle, a wszelkie rozmowy na jego temat odbywały się szeptem, najczęściej z daleka od dzieci. Ale do ciekawskich uszu dotarło, że jest w lesie – wspomina. Jak tylko władza ludowa zdobyła informacje o utworzeniu PPAN i jego składzie, objęła rodziny członków represjami. Ciągłe rewizje w domach, inwigilacja, utrudnienia... – Niemal wszyscy młodzi ludzie z kręgu mojego stryja i ciotek albo byli w lesie, albo już nie żyli, jak Julian Twardowski, albo siedzieli w więzieniu – dodaje Lebdowiczowa. Rodzina odetchnęła głęboko, gdy okazało się, że jest w lesie z „chłopcami” ksiądz. – Bogu dzięki, że mają księdza, bo wiesz, jak to młodzi. Staszek się bardzo bał, żeby nie zeszli na złe drogi – wspomina słowa cioci Zosi Maria Lebdowiczowa. Oddział systematycznie się powiększał. Ks. Gurgacz nieodmiennie pilnował etyki w oddziale i ideowości. – Wydaje się, że działania ojca „Sema” były skuteczne – członkowie PPAN unikali starć zbrojnych, nie przeprowadzali w zasadzie akcji represyjnych, wymierzonych w działaczy komunistycznych, a rekwirowania pieniędzy i towarów na rzecz oddziału dokonywali tylko w instytucjach państwowych – nigdy na szkodę osób prywatnych – przyznają Golik i Musiał.

W łapach bezpieki

W 1949 roku żołnierze PPAN zdecydowali się przeprowadzić akcję rekwizycji pieniędzy z państwowego banku. Brali w niej udział Balicki i Szajna. Zostali ujęci przez bezpiekę. Ks. Gurgacz sam zgłosił się na milicję, bo nie chciał opuścić chłopaków w trudnej sytuacji. Po pokazowym procesie, który komuniści wykorzystali propagandowo, przedstawiając katolickiego księdza jak bandytę, zapadły wyroki śmierci. Gdy szli przed pluton egzekucyjny, śpiewali „Pod Twą obronę”. Gurgacz ponoć czekał na wykonanie wyroku z otwartymi oczami. Wzroku księdza nie wytrzymał kat. Drgnęła mu ręka. Dopiero drugi strzał „załatwił sprawę”. W tym samym roku część oddziału z „Emirem” chciała przedostać się za granicę. Bezpieka zorganizowała akcję fikcyjnego przerzutu. Wpadli w zasadzkę pod Rużbachami na Słowacji. Tego dnia zginęło ich trzech: Pióro, Cecur i Cabak. Ciała dwóch pierwszych zakopali we wspólnym dole w pobliskich Forbasach. Miejscowym powiedzieli, że to banderowcy, bandyci. Mieszkańcy niewiele widzieli, bo bezpieka pilnowała, ale zauważyli, że z kieszeni jednego z zabitych wypadł różaniec. Od razu przyszło im do głowy, że to nie bandyci. Mogiłą opiekowała się przez lata Słowaczka Zofia Dubielowa. Zawsze dbała o porządek, kwiaty, znicz. Grób odnalazł w 1997 roku Tadeusz Ryba, jeden z tych, którzy ocaleli z zasadzki. Ciała przeniesiono do Polski.

Zepsute owoce

Uroczystość 20 października w Maciejowej była ważna dla rodziny, dla polskiej historii. – „Emirowi” i jego kolegom nikt nie zamknął po śmierci oczu. Oni patrzą na nas i otwierają nam oczy. Tego potrzebujemy dziś w życiu, tego potrzebuje Polska! – mówił w homilii ks. Jan Wątroba z Piwnicznej. Nie wszyscy tak uważają. Ciągle dla wielu żołnierze powojennego podziemia niepodległościowego to „bandyci”. „Kto chodził z bronią w 1948 r. był bandytą i nic tu nie zmieni, czy to był ksiądz, czy ukrywający się przed władzami obywatel” – denerwuje się na jednym z sądeckich portali autor komentarza, podpisujący się „zgred”. Jak widać 40 lat zakłamywania historii przez komunistów do dziś przynosi zepsute owoce. „Mogli żyć spokojnie, nie narażać życia. Ale młodość kocha marzenia. O wolnym kraju” – pisze Lebdowiczowa. „Kiedy patrzę na te sprawy z perspektywy czasu, w powiązaniu z wydarzeniami lat 80. i 90. ubiegłego wieku, wiem, że mieli rację” – dodaje.


Tekst ukazał się w tarnowskim "Gościu Niedzielnym" w 2012 roku, 10 lat temu.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.