Oderwany od pługa

Grzegorz Brożek

|

Gość Tarnowski 03/2014

publikacja 16.01.2014 00:15

Wincenty Witos. „Pragnę spocząć na zawsze pośród tych, z których wyszedłem, którym w pierwszym rzędzie moje wywyższenie zawdzięczam”. Zanim napisał testament, dla polskiej wsi zrobił tyle, ile już nikt po nim nie zdołał.

 Marek Steindel, prawnuk Witosa, przy biurku premiera w domu w Wierzchosławicach Marek Steindel, prawnuk Witosa, przy biurku premiera w domu w Wierzchosławicach
Grzegorz Brożek /GN

To jest dokładnie 800 metrów stąd. Tam stoi chata, w której Witos przyszedł na świat. Było to równo 140 lat temu – pokazuje Janusz Skicki, kierownik Muzeum Wincentego Witosa w Wierzchosławicach.

Piszczy bieda

Witos przyszedł na świat 21 stycznia 1874 roku. Chałupa w bocznej ulicy pochodzi z 1850 roku. Stoi w przysiółku Dwudniaki. Niewielka, kryta strzechą, z pobielanymi ścianami. Połowę zajmowały ciotki Witosa, on z rodzicami Wojciechem i Katarzyną oraz braćmi Janem i Andrzejem gnieździli się w jednej izbie, przerobionej ze stajni. – Bieda w domu była duża. Mieli dwie morgi lichego pola pod lasem, potem dorobili się krowy – opowiada przewodnik. Witos skończył 4 klasy szkoły i od dziecka ciężko pracował. – Nauczył się czytać, co stało się jego kapitałem. Czytał prasę ludową: „Przyjaciela Ludu”, „Pszczółkę”. Ale też literaturę – dodaje Skicki. Szybko zaczął chodzić na chłopskie wiece. – Tam słuchał m.in. Jakuba Bojki z Gręboszowa, którego nazywano chłopskim Skargą. W pewnym sensie Bojko stał się nauczycielem Witosa – kiwa głową ks. dr Ryszard Banach, historyk Kościoła. Tyle że Bojko specjalizował się w „wiecowaniu”. Witos szedł inną drogą.

Krąg poniżenia

Miał 19 lat, kiedy wstąpił do Stronnictwa Ludowego. – We wspomnieniach tłumaczy, o co mu chodziło. Bieda dopiekała mu mocno. Był jednym z biedniejszych we wsi, więc determinacja u niego była wielka. Inni zapijali biedę i beznadzieję. Witos w pamiętnikach pisze, że „chciał się wyrwać z kręgu poniżenia”, chciał coś osiągnąć i „być równy innym”. Udało mu się tu. Mało tego. Udało mu się wywalczyć to dla polskiej wsi – podkreśla Skicki. Po paru latach został wybrany do władz Stronnictwa, a w 1908 roku został posłem do galicyjskiego Sejmu Krajowego. Z tego czasu pochodzi najwcześniejsza fotografia Witosa. – Stoi na niej w grupie posłów koła chłopskiego. Ma na sobie jasną czamarę. Co ciekawe, chłopi z Wierzchosławic zrzucili się na odzienie dla niego, aby ich godnie reprezentował – opowiada kustosz. Polski chłop nigdy nie zostawił Witosa. On zaś odwzajemnił się tym samym.

Z różańcem za pan brat

Znanym wątkiem biografii Witosa był jego konflikt z biskupem tarnowskim Leonem Wałęgą, który uważał, że uprawiana przez Witosa akcja uświadamiania ludu jest „niechrześcijańska, bezbożna, odciąga lud od Kościoła i wiary, uczy nieposłuszeństwa wobec pasterzy”. – Biskup był przekonany, że tak jest, i miał wówczas trochę racji. Witos tłumaczył natomiast, że nigdy nie był przeciwko religii i Panu Bogu, tylko przeciwko niektórym księżom, którzy chcieli trzymać chłopów w nieświadomości, zabraniali im dostępu do oświaty, wzbraniali im podmiotowości – tłumaczy ks. dr Ryszard Banach. Kto miał rację? – Obaj po trosze. Sam Witos był religijny, trzymał się wiary, praktyk religijnych – dodaje ks. Banach. – Witos to geniusz – mówił o premierze prymas Wyszyński. Szczególne wrażenie robiło na ludziach, że trzykrotny premier polskiego rządu nie rozstawał się z różańcem. Zdaniem abp. Ablewicza Witos walczył o wolność wsi, ale i wielkość chłopa, o to, by ludzie byli gotowi oddać życie za ideały, które są najważniejsze. – Można powiedzieć, patrząc na jego działalność i fundamenty, których się trzymał, że był to polityk katolicki – dodaje ks. Banach.

Skarb ziemi

Będąc trzykrotnie premierem, nigdy, mentalnie, ze wsi nie wyjechał. – Nie uciekał ze wsi mimo swoich zdolności. Był za mądry, żeby nie widzieć wielkiej wartości ziemi, którą go Bóg obdarzył – oceniał jego postawę abp Ablewicz. Zarobione pieniądze inwestował. Tu, gdzie dziś stoi Muzeum Witosa w Wierzchosławicach, była ziemia, którą w posagu wniosła mu żona. On wybudował dom, piwniczkę, spichlerz, stodołę i stajnię. Pieniędzy nie lokował w złocie, ale kupował ziemię. Miał jej 10 hektarów. To było jego bogactwo – opowiada Janusz Skicki. Potrafił pędzić na złamanie karku z Warszawy, żeby obrobić pole. „Nie mogłem sobie tylko nigdy podarować, ażeby własnoręcznie nie zaorać gruntu, do ostatniej skiby, nawet wtenczas, gdy byłem prezydentem ministrów” – wspominał Witos w pamiętnikach.

Poszedł na wojnę

Jan Paweł II w Niepokalanowie w 1983 roku cytował te słowa „wielkiego męża stanu, przedstawiciela polskiej wsi, Wincentego Witosa”: „Chłop zachował w najgorszych chwilach ziemię, religię i narodowość. Te trzy wartości dały podstawę do stworzenia państwa, bez nich nie moglibyśmy go mieć”. Tym trzem był wierny po grób. – Kiedy bolszewicy stanęli pod Warszawą, do Wierzchosławic przyjechał adiutant Piłsudskiego, by prosić go o przyjazd do stolicy i objęcie steru Rządu Obrony Narodowej. Zastał go w polu. Witos poszedł tam, jak wspomina: „celem orki pod łubin i wywiezienia trochę nawozu w pole”. Do Warszawy pojechał, jak skończył robotę. – Tu w dawnej stodole mamy ten pług, od którego Witosa oderwali, w sensie dosłownym – pokazuje Janusz Skicki. Pojechał premier na wojnę, poszła za nim i polska wieś. – To była ewidentna zasługa Witosa, że zmobilizował chłopów do walki z bolszewikami. On był twórcą tzw. czynu chłopskiego – mówi ks. Banach. A w Polsce międzywojennej stała za nim cała wieś, grubo ponad połowa społeczeństwa. – W wojsku polskim, które broniło przed czerwoną zarazą, około 80 proc. żołnierzy to byli ludzie wzięci spod strzechy, synowie chłopscy – dodaje Janusz Skicki. To wieś obroniła Polskę.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.