Wybrał światło

ks. Zbigniew Wielgosz

|

Gość Tarnowski 15/2014

publikacja 10.04.2014 00:15

Był na dnie albo, jak mówi, w piekle. Tam spotkał Boga i zaczął nowe życie. Teraz Jerzy Jindracek opowiada o tym innym.

Jerzy Jindracek opowiada młodym o doświadczeniu grzechu i łaski Jerzy Jindracek opowiada młodym o doświadczeniu grzechu i łaski
Piotr Powroźnik

Urodził się w Jaśle w katolickiej rodzinie, wychowywany był przez dziadków. – Kiedy miałem 15 lat, powiedziałem Bogu: „Spadaj!”. Potem już w ogóle przestałem wierzyć w Jego istnienie, głównie przez nałóg. W liceum był alkohol, a potem, już po maturze, mocniejsze rzeczy. Kompot przede wszystkim. „Słynny” polski wynalazek. W rzeczywistości wciągałem wszystko. I tak zaczęło się 20 lat piekła, życia w kompletnej degrengoladzie, moralnej zwłaszcza. Nie było takiej rzeczy, której bym nie zrobił, żeby zdobyć działkę – opowiada. Teraz chce o tym jak najszybciej zapomnieć.

Ksiądz

Jerzy musiał się wyprowadzić od dziadków i zamieszkać z rodzicami w Kołobrzegu. Nie przestał brać. Tam 14 lat temu zaczepił na ulicy księdza. – Właściwie nie wiem, dlaczego to zrobiłem. – Byłem de facto ateistą, a ksiądz był dla mnie nikim, śmiesznie ubranym gościem. Ale go zaczepiłem i coś było na rzeczy, bo ksiądzem, którego spotkałem, był Wacław Grądalski. Był ojcem duchownym w seminarium w Koszalinie i pomagał narkomanom, współpracował ze wspólnotą Cenacolo. Ksiądz Wacek zaczął mnie namawiać do wyjazdu do Medjugorie, bo tam był dom Cenacolo, a wtedy w Polsce go jeszcze nie było. Byłem nastawiony „anty”, ale ks. Wacek tak pogadał z moją mamą, że w końcu powiedziała: „Albo się leczysz, albo na ulicę, mam cię dość” – snuje opowieść Jerzy.

Cenacolo

Wyjechał do Medjugorie, ale nie dla leczenia. Miał nadzieję, że przeczeka wszystko i jak wróci do Polski, zacznie dalej brać. Przyjęli go do wspólnoty na okres próbny, zrezygnował po sześciu dniach. Uciekł. – Nie byłem w stanie wytrzymać, bo rygory we wspólnocie są bardzo ostre. I tam znów zaliczyłem dno. Skończył mi się kompot, zacząłem więc chlać. To nie było picie, ale wlewanie w siebie litrów alkoholu – opowiada. I znów jakoś się stało, że trafił do kościoła, na adorację Najświętszego Sakramentu. I spotkał Boga.

Albo, albo

Stojąc przed Najświętszym Sakramentem, miał poczucie, że jest na dnie. – W akcie desperacji powiedziałem Bogu: „Jeżeli istniejesz, to mi pomóż”. I Pan Bóg pomógł. W jednej sekundzie. Uwolnił mnie od nałogu i od cierpienia fizycznego, bo byłem wtedy na głodzie. Bardzo cierpiałem. Po uzdrowieniu dostałem się pod skrzydła franciszkanów, za których dziękuję Bogu – podkreśla. U franciszkanów powstała nieoficjalna wspólnota, złożona z wyrzutków różnej maści, bo i alkoholików, narkomanów, złodzieja i schizofrenika. Po półtora roku Jerzy opuścił wspólnotę i zaczął żyć już na własny rachunek.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.