Dziewczyna nie z tego świata

Beata Malec-Suwara

|

Gość Tarnowski 13/2024

publikacja 28.03.2024 00:00

Nie zmarnowała ani chwili swojego krótkiego życia. Zawstydzała dorosłych duchową dojrzałością. Po śmierci sprawia, że inni chcą stawać się lepsi.

Mama Agi przechowuje jej pamiętnik, rysunki, zdjęcia i wiele wspomnień napisanych przez tych, którzy ją znali. Mama Agi przechowuje jej pamiętnik, rysunki, zdjęcia i wiele wspomnień napisanych przez tych, którzy ją znali.
Beata Malec-Suwara /Foto Gość

Agnieszka Polinerska z Lipnicy Murowanej w swoją ostatnią Niedzielę Zmartwychwstania zapisała w pamiętniku: „Zmartwychwstałeś. Wierzyłam w cud, że ja też powstanę. Z wiarą wstałam na nogi i upadłam. Rozpacz była większa od bólu. Tato zaniósł mnie na rękach do pokoju. Nie mogę już chodzić. Staram się nie ranić rodziców moją rozpaczą. Gdzie jesteś, Boże?”. Jej Golgota trwała jeszcze dwa tygodnie. Mając zaledwie 14 lat, zachorowała na nowotwór, najgorszy z możliwych. Czternaście razy brała chemię. „To tyle, ile jest stacji Drogi Krzyżowej. To jest moja Golgota. To jest moje umieranie z Chrystusem” – napisała. Zmarła 25 lat temu w 16. roku życia.

Przez wiele lat prowadziła pamiętnik. Także przed chorobą. Nie zmarnowała ani chwili swojego krótkiego życia. Jakby intuicyjnie czuła, że czasu ma niewiele. Kochała życie, chłonęła je. Otwarta, życzliwa, pilna, ambitna, wrażliwa, otoczona wieloma przyjaciółmi, serdeczna, skromna, pracowita, konsekwentna, niezwykle zorganizowana. Żadna akademia w szkole ani zawody sportowe nie odbyły się bez jej udziału. Zdobywała wysokie lokaty – w sztafecie narciarskiej, w skoku w dal, w drużynie piłki ręcznej. Nawet już z obolałą z powodu choroby nogą pomogła szkolnej drużynie wywalczyć mistrzostwo województwa w pierwszej lidze, pchając kulą na 8,2 m. Tańczyła w balecie. Pięknie malowała, odziedziczyła talent po mamie. Pisała wiersze. Marzyła o tym, by zostać lekarzem. Przed ważniejszym sprawdzianem czy klasówką rano biegła na Mszę do kościoła, po niej szybkie śniadanie i szkoła, a potem jazda busem do kolejnej – muzycznej, gdzie uczyła się gry na flecie, którą zainspirował ją tata.

Ten pęd życia stopował coraz częstszy ból nogi, wyglądający najpierw niewinnie, bo Agnieszka wysoka, szybko rośnie – zapewniali początkowo lekarze, aż po diagnozę – najgorszą z możliwych, mięsak Ewinga. Mimo to choroba nigdy nie odebrała jej nadziei na wyzdrowienie i wiary w Boga. Potrafiła Mu nawet za nią dziękować. Zawstydzała tym dorosłych, zdumiewała wszystkich swoją cierpliwością w znoszeniu cierpienia i dojrzałością duchową. „Mimo wszystko jestem szczęśliwa i potrafię się nawet śmiać z mojej choroby. Ma ona wiele wad, ale jeszcze więcej ma zalet, które chyba tylko ja dostrzegam. Chciałabym, aby wszyscy je zobaczyli i nie użalali się nade mną z powodu jakiegoś tam guza. Są nimi wolność od wszystkich codziennych zajęć, od nauki i stresu, który przyczynił się do mojego kalectwa. Dzięki tej chorobie zbliżyłam się bardziej do Boga. (…) Dziękuję Mu za to i mam nadzieję, że każdy kolejny dzień będzie lepszy i zachęcający coraz bardziej do szczerej i pięknej modlitwy. Przez moje pozytywne podejście do świata chcę pomagać innym pogodzić się z ich losem” – pisała w pamiętniku.

I podnosiła na duchu nawet rodziców innych chorych dzieci, m.in. mamę 10-letniej Asi, która jeszcze nie potrafiła zaakceptować choroby córki. „Cała się trzęsie. Dużo z sobą rozmawiamy. Widzę, że każde moje pocieszające słowo bardzo jej pomaga” – zapisała w pamiętniku Agnieszka. Rozumiała, że nawet najkrótszą, najstraszliwszą drogę można przebyć, gdy tylko ma się przy sobie kogoś bliskiego. „Dziękuję Bogu za moich rodziców, którzy tak troszczą się o mnie. Wstyd mi, że czasami złościłam się i buntowałam. Teraz wiem, że bardzo mnie kochają. Doceniam to, widząc Łukasza, do którego nigdy nikt nie przyszedł. Michał jest z Elbląga i nie ma szans na odwiedziny. Pawełka porzuciła w chorobie matka” – wyliczała Agnieszka, modląc się za każdego z nich.

I ją czasem dopadały chwile załamania i zwątpienia, zwłaszcza kiedy paraliżował ją ból, kiedy była kłuta – jednego wieczora nawet 27 razy, kiedy w Niedzielę Zmartwychwstania zmarł lipnicki proboszcz ks. Stanisław Wiśniowski. Sam zachorował na białaczkę, zawsze pytał o Agnieszkę, odwiedził ją jeszcze w Wielki Czwartek. Podziwiał ją za to, jak znosiła cierpienie, rozumiał ją. Prosił, by ofiarowała je za tych, którzy odrzucili wiarę, a ona jego o wstawiennictwo w niebie.

Niedługo po śmierci Agnieszki z jej zapisków pamiętnikowych powstały przejmujące rozważania Drogi Krzyżowej. Zostały opublikowane w czasopiśmie „Droga”, ale też czytane w czasie nabożeństw w wielu kościołach. W ciągu tych 25 lat kilka razy także w jej rodzinnej Lipnicy Murowanej, ale także m.in. w Opolu, tarnowskim seminarium czy Krakowie. Właśnie tam uczestniczył w nabożeństwie Michał, który potem zamieścił długi wpis w internecie, zauważając, że „Aga to dziewczyna nie z tej ziemi”, patrząc na to, jakimi wartościami żyła. „Fragmenty z jej pamiętnika sprawiły, że chcę być lepszy. Nie od niej, tylko od siebie. Codziennie”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.