Zapisane na później

Pobieranie listy

Kamerun. Dzieci wyjechały, ale Pan Jezus z nami zamieszkał

Tarnowska misjonarka Ewa Gawin nigdy nie przypuszczała, że budowana przez nią szkoła opustoszeje, a jej podopiecznym zagrozi koronawirus.

Wydział Misyjny

dodane 31.03.2020 09:48
0

Ewa Gawin rozpoczęła już trzydziesty pierwszy rok swojej nieocenionej posługi na kameruńskiej ziemi.

Choć oficjalnie już przekazała kierownictwo stworzonym przez siebie dziełem siostrom pochodzenia kameruńskiego, ciągle jest przy ich boku i im pomaga. Napisała do nas już dużo listów, ale nigdy nie przypuszczała, że po 30 latach bycia wśród kameruńskich braci i sióstr, przyjdzie jej napisać list podobnej treści:

"W cieniu koronawirusa….

Dzień 18 marca był zaplanowany w szkole od kilku tygodni, jako dzień marszu wszystkich niepełnosprawnych w każdym mieście Kamerunu, pod nazwą „Sonet d’alarme” (dzwonek alarmowy). Celem marszu było przypomnienie, że instytucje w ogóle nie zwracają uwagi na niepełnosprawnych, którzy pośród nas mieszkają, choć w rzeczy samej powinny ich chronić. W Bertoua marsz miał rozpocząć się z kilku punktów miasta i zakończyć na placu defilad. Przygotowano plakaty, transparenty, a także paczki i butelkę soku dla każdego dziecka. Wszystko było zapięte na ostatni guzik. Wózki dla niepełnosprawnych, jak nigdy wszystkie naprawione, lśniły w promieniach słońca. Tak miało być… Tymczasem rano pod bramą szkoły zebrali się zdezorientowani uczniowie i nie mniej skonfudowani ich nauczyciele, dyskutując o dekrecie prezydenta, nakazującym zamknięcie szkół, uniwersytetów i wszystkich placówek jakiegokolwiek nauczania.

Musieliśmy szybko podjąć decyzję co robimy z dziećmi z internatu. Po śniadaniu nauczyciel wymigał uczniom zaistniałą sytuację: w oczach dzieci strach, niepewność i mnóstwo pytań. Powtarzano kilka razy te same odpowiedzi i instrukcje na temat tego, jak się trzeba zachować w domu, na wiosce, do której wrócą, co przekazać rodzicom i rodzeństwu.

Zaczął się wyścig z czasem. Siostra Antonia (dyrektorka internatu), wyposażona w dwa telefony, próbowała dodzwonić się do rodzin, lecz bez większego sukcesu. Do południa nie było połączenia na żadnej linii. W pokojach walizki w szybkim czasie zostały wypełnione najpotrzebniejszymi rzeczami i ustawione przed jadalnią. Trzeba było podzielić uczniów na kilka grup, w zależności od kierunku jazdy. Wszyscy dostali identyfikatory z imieniem, nazwiskiem i nazwą wioski, gdzie bus ma ich wysadzić. Panie z kuchni szybko przygotowały chleb z margaryną i butelkę wody dla każdego. Czas nas gonił. Przed południem trzeba było rozwieźć 35 osób na różne stacje autobusowe.

Busy były przepełnione i niestety kilkoro dzieci zostało na następny dzień z biletami w ręku. Po południu rozdzwoniły się telefony z pytaniami. Siostra Antonia tłumaczyła kiedy, kto i jakim autobusem pojechał.... Nikt jednak nie oddzwonił z informacją, że dziecko dojechało szczęśliwie, oprócz jednej mamy, której synek się „zgubił”. W rzeczywistości wszystko przebiegało tu zgodnie z planem, za wyjątkiem tego, że autobus jechał o kilka godzin dłużej.

Kolejne dni upływały spokojnie, życie toczyło się jak dawniej, choć może więcej ludzi było w sklepach i na rynku. Pokazały się pierwsze maski na twarzach i komunikaty o możliwości zamknięcia dużych miast. Telewizja, radio i sieć komórkowa wysyłały niekończące się powiadomienia o tym, jak należy się zachowywać: częste mycie rąk, nie podawanie ręki przy powitaniu, itp.

Jednak życie tutaj nie stanęło. U nas na budowie jeszcze kręcą się pracownicy. W piątek wiatr przewrócił nam słup elektryczny „podgryziony” przez termity. Prawdę mówiąc, nie było problemów z jego naprawą, choć nieco drogo - wiadomo, każdy chce zarobić. Ekipa przyjechała od razu i za 24 godziny światło już wróciło. Dzieciaki plątają się jak dawniej, szukając „djop”, czyli pracy. To, co się da robimy wspólnie z nimi, dzięki czemu dzieci mają możliwość zjedzenia choć jednego posiłku dziennie. W południe razem migamy Anioł Pański przed nową grotą. Miasto nieco wyludniało, nasza dzielnica też, ale teraz jest sezon upraw rolnych, co daje okazję do pracy, wymagającej wszakże koczowania z rodziną na odległych polach uprawnych.....

Właśnie wróciłam z miasta, gdzie udałam się motorkiem, w celu kupienia biletu ojcu Jurkowi. Ruch jak w każdą inną niedzielę. Stragany z owocami (można kupić jabłka), chlebem i mięsem pieczonym na beczkach funkcjonują całkiem nieźle. Do Garoua są tylko 2 autokary, jeden już odjechał o 8.00, a kolejny będzie o 20.00. Jadący autokarem pasażer musi jednak przed wejściem na parking umyć ręce wodą z mydłem, być w posiadaniu trzech masek i rękawiczek. Przed wejściem do autobusu jest mierzona temperatura. Czynność ta powtórzona zostaje przy wjeździe do każdego miasta. Podróż, która normalnie trwa 17 godzin, może się w związku z tym nieco wydłużyć.

W drodze powrotnej wstąpiłam do ośrodka zdrowia, by odwiedzić naszą panią kucharkę. Przy wejściu jest obowiązek umycia rąk i dezynfekcji chlorowaną wodą. Tak jest też przed każdym sklepem, urzędem czy meczetem.

Obecny czas jest czasem wzmożonej modlitwy. Kiedy pytałam dzieci, czy modlą się w domach, każde z nich potwierdziło, że modli się rano i wieczorem, nawet jak nie ma co jeść. W domach oglądają transmisje modlitw (także transmisje protestanckie), na telefonach często słuchają pieśni religijnych. Od 18 marca w sieci pojawiły się bonusy i bezpłatne aplikacje na transmisje religijne i ogłoszenia państwowe. Każdy, kto ma telefon komórkowy, może z nich korzystać. W miastach nie ma z tym problemu. Gorzej jest na wioskach, gdzie nie ma elektryczności. Jednak widać, że ludzie są bardziej uprzejmi, modlą się, pytają o różańce i też proszą o modlitwę.

I jeszcze na koniec najważniejsza dla nas wiadomość: arcybiskup pozwolił, by w naszym domowym oratorium zamieszkał Pan Jezus w Najświętszym Sakramencie. Nie jesteśmy więc sami.

Życząc opieki na każdy dzień od Chrystusa i Jego Matki, dziękuję za każde dobro od Was otrzymane. Pamiętam jak umiem."

Ewa Gawin

1 / 1
oceń artykuł Pobieranie..