Ich kroki jak kolejne Zdrowaśki…
Kiedyś, jako nastolatka, chodziłam na pielgrzymki, potem już tylko żegnałam pielgrzymów, stojąc na chodniku razem z innymi osobami. Od kilku lat mogę słuchać pielgrzymkowych opowieści i obserwować pątników przez obiektyw. I jestem dla nich pełna podziwu: za ich trud, odwagę, a najbardziej chyba za mobilizację - że im się chce, że nie szukają usprawiedliwienia na brak czasu (którego, niestety, mamy coraz mniej), brak urlopu, sił, czy zdrowia. Idą i dziękują. Za osiągnięcia dzieci, za zdrowie swoje, najbliższych, za już wyproszone łaski. Proszą o dalszą opiekę, o łaskę rozeznania powołania, o uleczenie z choroby.
Pewnie z wiekiem pielgrzymów rośnie też i świadomość pielgrzymkowa, nie ujmując przy tym nic młodym pątnikom. Choć trochę razi, gdy nastolatki idą i - zamiast modlić się - „trajkoczą”. Wierzę jednak, że nie całą trasę, bo fizycznie nie da się mówić przez kilka godzin, szczególnie gdy zaczyna się odczuwać trud pielgrzymowania. Więc pewnie coś z tych chwil ciszy zostaje w sercu, a potem rodzi owoce.
Podziwiam pielgrzymujących rodziców z małymi dziećmi i osoby starsze, że nie wspomnę o tych, którzy idą od samego początku, przez 30 lat. A jest ich niemało. Ich trud to odpowiedź na wezwanie do nowej ewangelizacji. I przykład dla nas, by nie ustawać w drodze do Boga, nawet tej krótkiej, którą pokonujemy każdego dnia naszej codzienności.