W Tarnowie obchody 1 września zorganizowało m.in. Obywatelskie Porozumienie Osób i Organizacji na rzecz Tradycji i Niepodległości.
Mieszkańcy miasta spotkali się pod kamienicą przy ul. Urszulańskiej 18, gdzie od 1939 do 1945 roku mieściła się siedziba Gestapo. - Musimy pamiętać o tej rocznicy ze względu na tych, którzy w tamtym czasie, na Ołtarzu Ojczyzny złożyli najwyższą ofiarę walcząc i umierając z bronią w ręku. Pamiętać musimy także o tych, którzy zostali zamordowani w katowaniach gestapo i NKWD – mówi prof. Włodzimierz Bernacki, poseł RP. Przy dawnym budynku Gestapo, który w styczniu przejęła NKWD odbył się apel poległych, który poprowadził Antoni Zięba z tarnowskiego KIK-u. - Nasza obecność dziś w tym miejscu, jest potwierdzeniem słuszności wyboru, jakiego dokonali nasi rodacy zamęczeni w tym miejscu, wyboru Prawdy i Wolności – dodaje Piotr Dziża, tarnowski dziennikarz. Po uroczystościach przy ul. Urszulańskiej uczestnicy obchodów udali się do kościoła księży filipinów, gdzie modlili się za ofiary wojny.
W katowniach Gestapo przy ul. Urszulańskiej w czasie wojny zostało zamęczonych kilkaset osób. Od wielu lat na frontonie kamienicy wisi tablica informująca o tym, że to miejsce kaźni. Nie ma jednak ani słowa o tym, że tu mieściło się Gestapo, że przesłuchania przywożonych tu ludzi często kończyły się ich śmiercią. Ów brak odczuwa również historyk Antoni Sypek. Postulował nawet, by miasto odkupiło nieruchomość i urządziło tu muzeum II wojny światowej. W czasie wojny piwnice kamienicy zamieniono na cele, w mieszkaniach były pokoje przesłuchań. Jak na razie ustalono nazwiska 300 osób, które przeszły przez tarnowską katownię Gestapo i nie przeżyły wojny.
Przesłuchanie na Gestapo w Tarnowie tak opisywał Jan Szembek:
Cytat za: www.auschwitz88369.republika.pl
„Nadszedł dzień, w którym wywołano mnie na „Urszulańlską” (siedziba gestapo). Wrzucony brutalnie do więźniarki uderzałem o jej boki na „kocich łbach” ulic Tarnowa. Modliłem się o siłę wytrwania. Słowa: ”Módl się za nami grzesznymi teraz i w godzinę śmierci”...brzmiały wówczas jak dyspozycja na śmierć. Mimo woli łzy stanęły mi w oczach, których udało mi się nie okazać asekurujących mnie oprawcom. Czułem, że nie jestem sam.
Dobre dwie godziny stałem w zimnym korytarzu osławionego gestapo przy ulicy Urszulańskiej. Już w pierwszych dwóch minutach dostałem dwa razy w twarz za to, że nie poderwałem się na baczność przed przechodzącym SS-manem. Przed wyprowadzeniem mnie z więzienia skuto mi dłonie zatrzaskującymi się kajdankami, które uciskały mnie w dłonie powodując odrętwienie. Wreszcie podszedł do mnie jakiś SS-mański podoficer wprowadził mnie do dość obszernego pokoju. Pokój był prawie pusty. Postawiono mnie pod ścianą. Przy przeciwległej ścianie pod dwoma oknami stały dwa duże dębowe biurka. Za prawym siedział jakiejś wyższej szarży SS-man. Naprzeciw niego przy drugim biurku – sekretarz - tłumacz w stopniu podoficera. Za jego plecami były jednoskrzydłowe zamknięte drzwi. Przy nich na ławce siedziało dwóch SS-manów. Na wolnej części ławki, leżały dwa ponad metrowe kawałki skręconych stalowych lin ze skórzanymi uchwytami. Na pewno, dla zwrócenia mojej uwagi na nie, siedzący przy nich SS-man, jakby nie mogąc doczekać się ich użycia przekładał je parę razy. Jak reflektorem przesunąłem wzrokiem po zebranych. Z wyrazu ich twarzy emanowała złość, nienawiść i sadyzm. Wrzaskliwa dyspozycja „zaczynać” (Bunvangen!). Tłumacz - sekretarz ostrym, nieprzyjemnym tonem „śląską polszczyzną” pytał mnie o dane personalne. Wypytywał z nieprzypuszczalną wnikliwością o najdrobniejsze detale zarówno mego życia osobistego, jak i całej rodziny tak ze strony ojca, matki jak i żony. Prowadzący śledztwo przewracał uważnie różne kartki grubego, niebieskiego skoroszytu, który jak przypuszczałem musiał zawierać informacje o mnie, gdyż często odrywając wzrok od nich patrzył na mnie, marszczył brwi lub uśmiechał się ironicznie. Uprzytomniłem sobie, że przecież ojca mojego poszukiwano jako pierwszego dla publicznej egzekucji w Ostrowie Wlkp. Powszechnie wiadomym było, że dowodził on oswobodzeniem Ostrowa od Niemców w roku 1918 i od tej pory pozostawał prezesem „powstańców i wojaków”. O adres ojca jeszcze nie pytał. Wiedziałem jednak, że go na pewno nie podam...”