W Tarnowie władzy jakoś niewiele się udaje. Poza propagandą sukcesu.
Ostatnio odwiedzili mnie znajomi ze Śląska. Trzeba było pokazać miasto. Wrażenie robi starówka, jako historyczna część miasta, ale byli również pod wrażeniem dziur w ul. Krakowskiej, mnóstwa pustych lokali z wielkimi napisami „do wynajęcia”, brudu na ulicach i paru innych rzeczy. Teraz, 5 grudnia, miasto ściąga grupę 60 dziennikarzy i przedstawicieli biur podróży z Węgier, bo che się chwalić. Czym? Miasto może robić na przyjezdnych dobre wrażenie, a jednak mieszkańców odstręcza. Zwłaszcza ostatnio energia naszej władzy skupia się na organizowaniu igrzysk. Wszystko na pokaz.
Najnowsze przykłady to z pompą ogłaszane jako niezwykła i wielka atrakcja strojenie choinki na Rynku, jakieś konkursik z możliwością wygrania miejskich gadżetów. Inny to stawiany na remontowanym Burku pomnik kataryniarza. Po co? Pewnie jako – jak to ma w zwyczaju zapewniać przy takich okazjach rzecznik magistratu – jako unikalna atrakcja turystyczna. Tak, jak to działo się w sprawie fontanny koło kościoła księży misjonarzy, która kosztowała milion, psuła się, ale miała sprowadzić do Tarnowa tłumy turystów. Ci – oddajmy sprawiedliwość - zaglądają tu od czasu do czasu, ale mieszkańcy miasta przy pierwszej okazji uciekają jak najdalej stąd. Od choinki, koncertu, fontanny, kataryniarza chleba mieszkańcom tego miasta nie przybędzie. Ale władza lubi puszczać parę w gwizdek.
W Polsce miała być Irlandia. W Tarnowie, jak się wydawało, również. Wygląda na to, że będzie zielono, kiedy wszystko się zaorze i wyrośnie trawa.