Afera podsłuchowa może nas wprowadzić na ślepy trop. Patrząc na usta innych, łatwo zapomnieć o tym, co sami mówimy i czynimy w ukryciu.
Przed tarnowskim domem modlitwy baptystów wisi sobie billboard. Z błękitnego tła przemawia napis: „Wiem, kim jesteś, gdy nikt nie patrzy. Bóg”. Widuję ów napis niemal codziennie, kiedy mozolnie posuwam się samochodem przez zakorkowany Nowy Świat. Żyjemy w napięciu oczekując nowych taśm z tak zwanej afery podsłuchowej. Bulwersujemy się wypowiedziami polityków – jak to powiedział o jednym z nich prof. Nałęcz – bezmyślnie mielących jęzorem.
Musimy jednak pamiętać, ba ja muszę, że taśmy prawdy o każdym z nas ma Bóg, że On wie, kim jesteśmy, gdy nikt nie patrzy. Taśmy Boga nie powstają jednak, by wywoływać afery. Powstają – dzięki nam samym! – po to, by zaświadczyć o naszym życiu. Prawda o nas nie jest bynajmniej przed nami zakryta. Sami ją poznajemy, kiedy robimy rachunek sumienia. I kiedy wyznajemy, kim jesteśmy, u kratek konfesjonału. Taśmy Boga to nie inwigilacja, lecz miłująca nas pamięć, która ma nam pomóc w odkryciu najbardziej wewnętrznej prawdy o nas samych. Nie, by pogrążyć, lecz podnieść. Nie, by złamać, lecz nawrócić.
Afera podsłuchowa boleśnie, ale i uzdrawiająco, może nas nauczyć odpowiedzialności. Nie tylko za słowa, ale za siebie i innych. Nieżyjący już mój profesor teologii moralnej ks. Janusz Nagórny podczas jednego z wykładów rozważał różnicę między prawdomównością i szczerością. Prawdomówność dotyczyłaby faktów nie związanych bezpośrednio z naszym wnętrzem, z prawdą o nas samych. Szczerość przeciwnie, to komunikowanie innym swojego wewnętrznego, osobistego świata. Prawdomównym trzeba być zawsze. A szczerym? Tylko dla właściwych uszu. Bóg patrzy na nas i słucha nas, abyśmy w promieniach Jego spojrzenia i słuchu wydobywali z siebie to, co najlepsze, to, co służy dobru nas samych i naszych bliźnich.