Dróżki różańcowe w Zawadzie mają 30 lat. Na nabożeństwo przychodzi 2-3 tysięcy ludzi, nawet kiedy pada czy sypie. Modlą się też indywidualnie.
Dróżki różańcowe? To dobre dla starych babć, które i tak nie mają co ze swoim czasem zrobić i dla nich jest to może jakaś atrakcja. Odzywają się czasem takie pojedyncze głosy – opowiada ks. Józef Książek, kustosz sanktuarium Narodzenia NMP w Zawadzie k. Dębicy. Skądś jednak biorą się setki ludzi, przybywających na to wzgórze w każdą pierwszą sobotę miesiąca. Są wśród nich osoby starsze, ale nie brakuje także młodzieży i dzieci. Patrząc na nich wszystkich, sam buduję się ich wiarą – przyznaje proboszcz.
Kogoś może dziwić, że coraz więcej osób przybywa na różańcowe nabożeństwo do Zawady, że w dzisiejszym świecie komuś chce się modlić przez prawie trzy godziny, ale tak jest. Mało tego, są tacy, którzy przychodzą na zawadzkie dróżki różańcowe piechotą z Dębicy. Są i tacy, którzy przyjeżdżają, choć iść nie mogą. Zostają w kościele na wystawieniu Najświętszego Sakrementu. Ks. Krzysztof Czaja po raz pierwszy przyjechał do tego sanktuarium, kiedy pracował w parafii w Straszęcinie. – Był mroźny styczeń, zimno i śnieg. Byłem przekonany, że dróżki odprawimy w kościele, bo niby gdzie na taką pogodę. Ale kiedy zobaczyłem rzesze ludzi przychodzących na nabożeństwo, to aż nogi się pode mną ugięły. Widok skupionych i rozmodlonych twarzy, wynagradza trud pielgrzymowania od tajemnicy do tajemnicy w śniegu prawie po pas. Tutaj trzeba być i samemu tego doświadczyć.
Ścieżki ku wieczności
Tradycja wędrowania z różańcem w ręku po zawadzkich pagórkach, przez las i pola, ma trzydzieści lat. Zapoczątkował ją ks. Władysław Tokarczyk, niegdysiejszy zawadzki proboszcz. Kapliczki dróżek w październiku 1986 roku poświęcił bp Władysław Bobowski. Od tego czasu ciągle je przebudowywano. – Najpierw były tu krzyże, potem obrazy, a teraz są płaskorzeźby – mówi ks. Książek. W 2002 roku powstały kapliczki nowych tajemnic światła. Każda z różańcowych części prowadzi inną trasą. – Na początku nie przychodziło tu tyle ludzi, ale nigdy nie było nas mało – wspomina pani Maria Wilk. Najpierw na dróżkach modlili się miejscowi i mieszkańcy Dębicy. Potem zaczęli przyjeżdżać z Mielca, Sędziszowa, Ropczyc, Wielopola, Rzeszowa czy Śląska. Co miesiąc jest około 2–3 tysięcy ludzi. W ciepłych miesiącach, od maja do września bywa prawie cztery tysiące. Kto raz przyjechał do Zawady, wraca tutaj. – Na dróżkach człowiek łączy się poprzez swoje radości, ale także trudy i cierpienia z Matką Bożą i Jezusem, by dążyć ku kresowi życia, ku chwale. Nie bez powodu tajemnice chwalebne podprowadzają prawie pod samą bramę cmentarza parafialnego – mówi kustosz.
Proszę Cię, Matko
Choć dróżkom różańcowym przyświeca idea pierwszych sobót, kiedy wierni się modlą, by wynagrodzić za grzechy całego świata, nie brakuje także osobistych próśb i intencji. Są zapisywane na kartkach, w specjalnej księdze lub też na stronie internetowej sanktuarium. Ludzie proszą o zdrowie, pracę, nawrócenie dla męża czy córki, zgodę w rodzinie, o wytrwanie po wyjściu z nałogu. O Matce Bożej mówią: Nasza Zawadzka Matuchna, tak też się do Niej zwracają. – Z Matuchną warto porozmawiać własnymi słowami, zwierzyć się Jej i otworzyć przed Nią – przekonują miejscowi. Proboszcz wyciąga z kieszeni sutanny zwiniętą kartkę, zapisaną dziecięcym pismem: „Proszę Cię, Matko, o to, żeby tato został z nami, ze mną, z moimi siostrami i z mamą, żeby nie zabrała go nam inna pani”. Nosił ją długo przy sobie.
Ks. Józef Książek, kustosz sanktuarium, cieszy się, że dróżki ludzie odwiedzają także przy innych okazjach.
Beata Malec-Suwara /Foto Gość
Łączy ich Różaniec
Między pierwszymi sobotami kolejnych miesięcy na zawadzkim wzgórzu modlitwa różańcowa nie ustaje. Często na dróżki przychodzą ludzie, żeby pomodlić się prywatnie lub po prostu na spacer. – Zwłaszcza w niedzielę, ale i powszedni dzień można tam spotkać ludzi z różańcem w ręku. Są tacy, którzy łączą kijki z Różańcem – zauważa kustosz.
W Zawadzie, oprócz tego, że jest 25 róż różańcowych, działa grupa modlitewna, która codziennie zbiera się w kościele na Różańcu. – U mnie w domu co wieczór wspólnie całą rodziną odmawiało się Różaniec. Dla mnie jest on jak chleb powszedni i wierzę w siłę tej modlitwy – wyznaje Maria Wilk. Na dowód opowiada historię pana Mariana: – Zauważyłyśmy, że pewien mężczyzna zaczął przychodzić codziennie do sanktuarium. Po jakimś czasie podszedł do nas, opowiedział nam o swoim zmartwieniu i poprosił o modlitwę. Miał nawrót nowotworu. Przez dziewięć dni przychodziłyśmy piechotą z Nagawczyny do Zawady i w jego intencji odmawiałyśmy Różaniec, uczestniczyłyśmy w Mszy św. oraz przyjmowałyśmy Komunię św. Kiedy pojechał na konsultację do Warszawy, okazało się, że choroba się zatrzymała. Nie wiem dlaczego, ale byłam pewna, że wszystko dobrze się skończy. Od tej pory codziennie woził mnie i moją sąsiadkę do kościoła, by dziękować za tę łaskę wspólnie. Różaniec to zwykłe narzędzie cudów.