Chyba nie jesteśmy już krajem, do którego tęskniłby Norwid.
Po nocy pełnej huku przyszedł pierwszy dzień roku. Cichy, spokojny – jak bożonarodzeniowa noc. Poszedłem na spacer, próbując chwycić za promienie słońce, które mimo mrozu mile świeciło prosto w twarz.
Wybrałem trasę „wokół Szczepanowa”, więc najpierw wiaduktem nad senną autostradą, którą niewiele jeszcze aut przemierzało na zachód lub na wschód. Potem ostro w dół, w lekki zakręt starej drogi biegnącej obecnie wzdłuż autostrady i lasu.
I nagle, tuż za ostatnim domem, smutny widok. Najpierw siatki ze śmieciami rozrzuconymi już przez zwierzęta pod młodymi sosnami. Bliżej drogi resztki jakiegoś jedzenia. A najgorsze czaiło się tuż przy drodze.
Ktoś porzucił kilkadziesiąt kromek chleba, teraz zamarzniętego w kamień. Kromki bielały w mroźnym słońcu jak oskarżenie.
Chyba przestaliśmy być krajem, do którego tęsknił kiedyś Norwid. W znanym wierszu „Moja piosnka II” napisał: „Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba /Podnoszą z ziemi przez uszanowanie /Dla darów Nieba... /Tęskno mi, Panie...”.
Prawie co trzeci Polak wyrzuca żywność do śmietnika. Ktoś policzył, że to nawet 9 milionów ton rocznie.
Nie przekonują mnie ci, którzy uważają, że jeśli za coś zapłacili, to mogą z tym zrobić, co chcą.
Nie przekonają mnie również ci, którzy powiedzą, że ów chleb był tylko podobny do chleba, bo więcej w nim chemicznych ulepszaczy niż prawdziwej mąki.
Szacunek dla chleba jest wpisany w nasz kod kulturowy, a sam chleb ma wartość symbolu. Jest jakby pra-pokarmem, darem ziemi i pracy rąk ludzkich, jedynym w swoim rodzaju, tak ważnym i zarazem prostym, że sam Bóg uczynił go materią Eucharystii.
Bibliści mówią, że Jezus urodził się w Domu Chleba – tak tłumaczy się nazwę Betlejem. Inni dodają, że ewangeliczny żłób był tak naprawdę koszem na chleb. W nim Maryja i Józef złożyli małego Jezusa po narodzeniu.
Widok wyrzuconego chleba, pewno po imprezie sylwestrowej, budzi smutek. Dzieje się z nami coś niedobrego.