Jedna przestrzeń geograficzna? Z pewnością! Wspólna historia? A jakże! Szybka kolej między Krakowem a Tarnowem? Niektórych. Trasy rowerowe nad Dunajcem czy Popradem? Nielicznych.
Po raz pierwszy uczestniczyłem w świątecznym spotkaniu samorządowców z dawnego województwa tarnowskiego. Stali bywalcy twierdzili, że w tym roku mniej osób odpowiedziało na zaproszenie i przyszło na spotkanie.
Trudno, świetnie – jak mawiał mój znajomy. Postanowiłem nie przywiązywać wagi do tego, kto przyszedł, a kto nie. Choć było mi bardzo miło, że na opłatku pojawili się Żydzi, niegdyś liczni mieszkańcy Tarnowa i regionu, wielu z nich było bardzo zasłużonych dla miasta i pełniło w nim wiele funkcji, włącznie z zasiadaniem w Radzie Miejskiej.
Zwróciłem uwagę na przedmioty, które miały przywoływać nadchodzące święta. Więc na głównej ścianie auli Urzędu Wojewódzkiego ogromny biały orzeł na tle biało-czerwonej flagi. Zrozumiałe. Obok niego krzyż – dla mnie zrozumiałe i myślę, że dla większości zebranych. Z lewej strony, poniżej godła i krzyża – neonowy laicki Mikołaj siedział w saniach i popędzał dwa renifery, jadąc gdzieś w dal granatowego nieba z sukna, na północ. Pewno już po robocie wracał do wyimaginowanej Laponii. Nad nim świeciła gwiazda z długim ogonem, nie żeby zaraz betlejemska, ale trochę bardziej swojska, wygięta z przezroczystych rurek, w których paliły się ledowe diody.
Pod Mikołajem i gwiazdą stanęła ścięta jodełka, ubrana w śnieg z waty i sztuczne śniegowe gwiazdki, prawdziwe przecież by się roztopiły. Z prawej strony pyszniła się ogromna sztuczna choinka, wystrojona w bombki i kolorowe światełka. Obok niej, trochę bardziej na prawo, ustawiono stół ubrany w jedlinę, świece i bombki. Na nim stał krzyż znany wielu z kolędowych stołów, kiedy wydobywa się go z zapomnienia na czas wizyty księdza. Przy krzyżu woda – mam nadzieję – święcona i kropidło. Znak, że przyjdzie osoba duchowna, która będzie wiedziała, co z nimi zrobić. I wreszcie – ale jeszcze na stole – białe opłatki w wiklinowych koszyczkach, czekające na połamanie i podzielenie, tęskniące do życzeń, do dobrych słów albo tylko do ściskających je dłoni.
Spotkanie rozpoczął śpiew kolęd – tradycyjnych, polskich, choć wykonywanych w amerykańskim stylu muzyki jazzowej lub gospel.
Wreszcie przyszedł czas życzeń, ale ukryły się one głęboko na dnie potoku słów wypowiadanych przez lokalnych polityków.
Co nas łączy? – myślałem, słuchając przemówień... Jedna przestrzeń geograficzna? Z pewnością! Wspólna historia? A jakże! Szybka kolej między Krakowem a Tarnowem? Niektórych. Trasy rowerowe nad Dunajcem czy Popradem? Nielicznych. Co mają jednak wspólnego ze świątecznym charakterem spotkania te wspólne mianowniki? Niewiele. A zatem...
– Drzewko! Łączy nas drzewko! – powiedział marszałek województwa małopolskiego. Zwłaszcza świerkowe, które miało uzdrawiającą moc – tak wierzyli górale, zrywając ze smrecków małe gałązki, które chowali za pas podtrzymujący portki. Tak, to nas łączy!
Przypomniała mi się wówczas jodłowa choinka, którą kupiliśmy w doniczce do domu na święta. Po 2 lutego wyniosłem ją na pole (tak się u nas mówi), ściąłem siekierą gałązki, porąbałem pień. I po choince nie było już śladu. Znak jedności zniknął, podobnie jak to się dzieje we wszystkich innych domach i urzędach, gdzie stawia się na święta kiedyś żywe drzewka.
Przyznam się, że rozbawił mnie ten przykład świerkowej choinki jako znaku jedności. Po pierwsze dlatego, że taki niepolski, u nas nad stołami wisiały podłaźniczki. Choinki pojawiły się później, pewno w XIX wieku, i były raczej spadkiem po pańskich mieszkańcach naszej ziemi.
Przywołanie choinki i góralskiego zabobonu obudziło w pamięci jeszcze jedno skojarzenie. Z pogaństwem czczącym wiecznie zielone drzewko jako symbol życia. Dziś już nawet ja aż tak nie przywiązuję do tej historii wagi, bo choinki zrosły się już z naszymi szopkami w kościołach, gdzie królują do 2 lutego.
Co nas tak naprawdę łączy? Istotę zauważył dopiero bp Andrzej Jeż. To wspólna dla wszystkich człowiecza godność, wynikająca z jednej ludzkiej natury. Godność – dar Boga, z którego wszyscy możemy być dumni, który jest fundamentem ludzkiego szacunku, wspólnego tworzenia dobra i miłości. Godność podarowana i jednocześnie odkupiona.
Myślę, że na samorządowym opłatku mogli się odnaleźć wszyscy. I wierzący, i niewierzący, Chrześcijanie i Żydzi, PiS, PO i PSL... Tyle tylko, że niektóre symbole jedności są puste, inne nabierają sensu dopiero wówczas, kiedy połączy się je z Bożym Narodzeniem, z Jezusem Chrystusem. On jest Sensem i naszym pojednaniem. A wspólna nam ziemia? Drzewa? Historia? Nowe drogi i koleje? Trasy rowerowe? Wszystko to przeminie. Na tym nie da się czegoś trwalszego zbudować. A przecież do tego, co zawsze jest, tęsknimy...