Świadectwo Grażyny i Wojciecha Zakrzewskich.
Mam na imię Grażyna, mój mąż Wojtek. Mieszkamy w Tarnowie i od 8 lat jesteśmy „niesakramentalni”. Nasze sakramentalne związki były traumą, przez którą trzeba było przejść dla rodziny i dla dzieci. „Kto chce być moim uczniem, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje”. Ciężar krzyża mocno przygniatał do ziemi. Bolało.
Decyzję o odejściu podjęłam po 35 latach małżeństwa, a Wojtek po 37. Desperacja i determinacja. Oboje byliśmy już w wieku mocno dojrzałym, ale to było bez znaczenia.
W naszym związku jest miłość, zaufanie i wsparcie w każdej trudnej sytuacji.
Jesteśmy „niesakramentalni”, jednak paradoksalnie w naszym życiu jest teraz więcej Boga niż przedtem. Na początku dosłownie uczyłam Wojtka zapomnianego przez lata pacierza, po raz pierwszy zaprowadziłam go na Gorzkie Żale. Wiara wygasała w nim z powodu buntu. Marzył przecież, że będzie miał wspaniałą rodzinę. Nie udało się. Obwiniał Boga. Teraz czasem mówi, że jestem dla niego aniołem stróżem. Może Bóg w dobroci swojej postanowił, że on jest potrzebny mnie, a ja jemu do zbawienia? Znajomy zakonnik ojciec Wiesław, przyjaciel znający naszą historię, powiedział kiedyś – "Bóg prowadzi was prosto krętymi drogami".
Od początku uczestniczymy w spotkaniach duszpasterstwa niesakramentalnych, rekolekcjach i dniach skupienia. Nie dla formy, a z potrzeby serca. Spotykamy się z parami małżeńskimi przeżywającymi podobne dylematy. Umacniamy się nawzajem w nadziei. Nauczyliśmy się ufać Bogu. Odczuwamy Jego bliskość i miłość. Czyż nie dla takich jak my przyszedł na ten świat? Czyż nie On, jak biblijny pasterz dotąd szuka zagubionej owcy, aż ją znajdzie? I cieszy się. To budzi radość i nadzieję, że nie jesteśmy na marginesie Kościoła.
Czasem tylko zaboli serce i łzami zwilgotnieją oczy, kiedy wierni przyjmują Ciało Chrystusa, a my zostajemy w ławce. Z tym najtrudniej się pogodzić. Spotykamy się więc w duchowej Komunii św. Zapraszamy Go do swojego serca, a On przychodzi. Jest naszą mocą, nadzieją i wytrwaniem.