Tarnowskie ognisko Wspólnoty Trudnych Małżeństw "Sychar" spędza wakacje w Gródku nad Dunajcem.
W sycharowskich tygodniowych wakacjach rodzinnych, które potrwają do niedzieli 30 czerwca, uczestniczy prawie 60 osób - 35 dorosłych, w tym 11 małżeństw, i 25 dzieci. Ich organizatorem jest tarnowskie Ognisko Wiernej Miłości Malżeńskiej, którego liderką jest Maria Wołosowska. Konferencje głosi diecezjalny opiekun WTM Sychar ks. Rafał Stós.
Uczestników odwiedził biskup tarnowski Andrzej Jeż. Świadectwem swojego życia i wiedzą podzieliła się z nimi Urszula Mela z Malborka (mama Jana Meli), która po serii tragicznych wydarzeń nieraz budowała wszystko od nowa.
Spotkanie z Urszulą Melą - silną kobietą, która po serii tragicznych wydarzeń nieraz budowała wszystko od nowa, ale też doświadczoną terapeutką, która już wie, gdzie kończy się psychologia, a zaczyna działanie dobrego Boga. Beata Malec-Suwara /Foto GośćWakacje sycharowskie w "Arce" w Gródku nad Dunajcem spędzają małżonkowie należący do wspólnoty od kilku lat, od kilku miesięcy albo tacy, którzy o "Sycharze" tylko słyszeli, szukając pomocy w pokonaniu trudności małżeńskich. Te, jak pokazują historie związanych ze wspólnotą osób, mogą przyjść w każdym momencie małżeńskiego stażu i dotknąć każde małżeństwo.
Ksiądz Rafał Stós, który przeprowadził wiele trudnych rozmów z małżonkami, wielogodzinnych, kosztujących strony wiele emocji, doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że ani taka rozmowa, ani rekolekcje, ani wakacje same w sobie problemu nie załatwią, ale dają nadzieję w sytuacjach, które wydają się być beznadziejne. - Tylko wydają się takimi być, bo osobiście uważam, że beznadziejnych sytuacji nie ma. Jeżeli małżeństwo jest sakramentalne, to jest w nim Bóg; a tam, gdzie jest Bóg, nie ma beznadziei. Trzeba tylko otworzyć się na Jego łaskę i współpracować z nią - tłumaczy.
Pewnie, że spotkał się w duszpasterstwie z przypadkami rozpadu małżeństw i sam miał wrażenie, że nic nie da się już zrobić, ale przekonał się też o sile modlitwy i tym, jak niemożliwe staje się możliwe. Kiedyś po kolędzie odwiedził mężczyznę, którego zostawiła żona, wyjechała za granicę i tam z kimś się związała. Mąż przyznał, że zdradził ją pierwszy. Wydawało się, że tego małżeństwa nic nie uratuje. - Uratowała sąsiadka, codziennie modląca się za nich na różańcu. To starsza, schorowana i niezwykle rozmodlona kobieta. Odwiedzam ją przy okazji pierwszych piątków. Po kilku miesiącach tamta kobieta wróciła do domu - opowiada ks. Rafał Stós.
Teresa i Andrzej są po dwóch kryzysach małżeńskich. We wspólnocie są od 3 lat. Za sobą mają 28 lat wspólnego życia. - Drugi kryzys przyszedł w 24. roku naszego małżeństwa. Było bardzo trudno i trwało to bardzo długo - mówią.
W wyjściu z kryzysu pomogli inni - córka modląca się za nich przez rok na różańcu, były proboszcz, który jak się dowiedział, że są w tak trudnej sytuacji, zapisał ich na pielgrzymkę do Ziemi Świętej, znajomy zakonnik, a także ks. Rafał. - Ze wszystkim kapłanami odbyliśmy długie i trudne rozmowy. Ks. Rafał miał dla nas jedną radę: żebyśmy po powrocie do domu przytulili się do siebie i tak zasnęli. Nam wcześniej nie przyszło to do głowy - opowiada pani Teresa.
I ona ogromnie wierzy w siłę modlitwy. - Powinniśmy się modlić za małżeństwa w kryzysie - apeluje, przekonując, że dwa małżeństwa, za które oni się modlili, wróciły do siebie.
Pani Alina należy do wspólnoty od listopada ubiegłego roku. - Byliśmy z mężem przez wiele lat w Domowym Kościele i byłam przekonana, że nas nie dotknie żaden kryzys, a kiedy już przyszedł, to byłam pewna, że Duch Święty strzeli w mojego męża, a on klęknie z kwiatami i wrócimy do siebie i do Domowego Kościoła i będziemy świadczyć, jak przeszliśmy kryzys. To był mój pomysł, ale Pan Bóg chciał inaczej i pokazał, że dla takich osób jak ja też jest miejsce w Kościele, we wspólnocie - opowiada pani Alina.
O sobie mówi, że jest żoną opuszczoną przez męża, żyjącą w czystości, trwającą w wierności, czekającą na jego powrót i nawrócenie. - Taki status jest wielu osób wokoło. Osób, które nie chcą godzić się na rozwód, bo kochają, a namawiane są usilnie do tego nawet przez najbliższych. Świat mówi - miłość się skończyła. Dla mnie się nie skończyła. Ja moją przysięgę traktuję na poważnie i nie odwołuję jej, cokolwiek by się stało z moim mężem. Do rozwodu próbowały mnie przekonać dorosłe dzieci, argumentując, żebym oddzieliła sprawy ziemskie od niebieskich, dała wolność ojcu, skoro go kocham, mnie już prawo do wolnej decyzji odbierając. To było straszne. Podobnie jak rozprawa sądowa o separację, podczas której staje się po drugiej stronie z najbliższą osobą i przez 6 godzin słucha się o swoim małżeństwie od osób trzecich, nawet przyjaciół z Domowego Kościoła, których znaliśmy prawie 30 lat. Tego nie udałoby się przetrwać, gdyby nie świadomość, że wspólnota za mnie się modli - mówi pani Alina.
Do Wspólnoty Trudnych Małżeństw "Sychar" należą i takie osoby jak ona - żony opuszczone przez mężów i mężowie opuszczeni przez żony. Członkowie wspólnoty znajdują w niej wsparcie w drodze krzyżowej, którą przechodzą, ale też silną motywację do wyruszenia 12-krokowymi warsztatami pracy nad sobą.
- Kroki potrafią zmienić to, jak postrzegamy siebie, a co za tym idzie - i małżonka, i świat, który jest wokół. Nie jest łatwo je ukończyć. Trzeba systematyczności, pracy, wytrwałości, determinacji, trzeba się zaprzeć samego siebie, przełamać siebie i pokonać, ale z Panem Bogiem i wspólnotą można to zrobić i naprawdę warto - zapewnia pani Maria, która prowadzi warsztaty i widzi, jak wiele potrafią one w życiu człowieka zmienić.
O wspólnocie przeczytacie na stronie parafii bł. Karoliny w Tarnowie, przy której ona działa i się spotyka - link TUTAJ.