Jeśli tak, to dlaczego nasze dziecko nie może iść do pierwszej Komunii św. czy do bierzmowania ze swoją klasą, ale powinno przyjąć sakrament w swojej parafii?
Czy chodząc na Mszę św. co niedzielę do innego kościoła, coś tracimy? Oj, tak! I innych czegoś pozbawiamy.
Podczas grudniowych rozważań synodalnych dyskutowany jest temat, dlaczego sakramenty przyjmuję w swojej parafii. Jest to obecnie chyba jeden z najpoważniejszych problemów Kościoła. Z niego wynika właściwe rozumienie tego, czym jest parafia, jak i same sakramenty wiary – chrzest, bierzmowanie, sakrament małżeństwa, a przede wszystkim Eucharystia.
Po co ksiądz utrudnia?
– Po co ksiądz utrudnia, ja chcę tylko ochrzcić dziecko? – usłyszał niejeden proboszcz. – Chcemy, żeby nasz syn poszedł do pierwszej spowiedzi i Komunii św. z klasą, zna księdza, który uczy go w szkole, a i jest z kolegami zżyty, chcą razem przeżyć ten dzień – usłyszał pewnie nieraz może ten sam. – Chcemy wziąć ślub. Czy nie dałoby się tych formalności związanych z przygotowaniem do sakramentu szybciej załatwić, pracujemy z narzeczoną, nie mamy czasu – i tak też się zdarza. Zdarza się również, że młodzi nie chcą brać ślubu w kościele panny młodej czy pana młodego, ale w "wyjątkowym" miejscu, może w sanktuarium, może bliżej lokalu, albo organista tam piękniej gra, a może jest bardziej kameralnie i nastrojowo, "przeżycia będą większe". Zdarza się i chodzenie na Mszę św. co niedzielę do innego kościoła, chrzczenie dzieci poza parafią, przygotowanie do bierzmowania w "nieswoim" kościele, ale takim, do którego należy większość kolegów i koleżanek z klasy. To problemy, które nie są codziennością, ale się zdarzają, coraz częściej. One pokazują, że niewiele ze związku sakramentów z parafią rozumiemy. O co więc chodzi? Przecież Bóg działa w każdym kościele tak samo.
Dlaczego sakramenty przyjmuję w swojej parafii?
– Przede wszystkim musimy mieć świadomość, że parafia nie jest administracją na wzór miast, wsi czy gmin, choć zdarza się, że patrzymy na nią jako na urząd, idąc do proboszcza po zaświadczenie czy "zamówić" sakrament. To jednak błąd – podkreśla ks. Andrzej Dudek, przewodniczący Komisji ds. Kultu Bożego i Życia Sakramentalnego V Synodu Diecezji Tarnowskiej.
Sakrament to nie usługa, a proboszcz to nie urzędnik. – Parafię musimy rozumieć jako wspólnotę ludzi, którzy mieszkają w danym miejscu, żyją swoimi troskami, problemami i radościami. W mniejszych parafiach jest to łatwiejsze, bo ludzie się znają, ale i większych jest to możliwe, bo przecież modlimy się za siebie wzajemnie. Proboszcz jest przed Bogiem odpowiedzialny za wzrost duchowy każdego ze swoich parafian – tłumaczy kapłan.
Uważa, że dla ludzi, którzy mają właściwy obraz wspólnoty parafialnej i świadomość wzajemnej modlitwy, w ogóle nie ma pytania o to, gdzie sakrament powinno się przyjąć. Sakramenty umacniają wiarę nie tylko osoby, która je przyjmuje, ale całej wspólnoty. Przygotowanie do chrztu dziecka stwarza okazję, by łaska tego sakramentu odżyła także w rodzicach. Włączenie go do wspólnoty wierzących sprawia, że będzie ona pomagać rodzicom w rozwoju duchowym ich syna czy córki. Oczywiście nie chodzi o ingerencję wprost, ale modlitwę za nie. Podobnie rzecz się ma w przypadku pierwszej spowiedzi, Komunii św., bierzmowania i sakramentu małżeństwa. – Kiedy wspólnota modli się za osoby przyjmujące sakramenty, pomaga im także uświadomić sobie, w czym uczestniczą. To otwarcie się na działanie Bożej łaski. Z drugiej strony czas sakramentów to kluczowe okazje do tego, by parafia mogła poczuć się wspólnotą. Ani Komunia, ani bierzmowanie nie są uroczystością klasową czy szkolną. To jest wydarzenie parafialne i radość dla wspólnoty, że ktoś z nich otrzymuje pokarm na życie wieczne czy wzmocnienie do świadczenia dojrzałego życia wiarą. To parafia jest miejscem duchowego wzrastania w nadziei, miłości i wierze, nie klasa – dodaje kapłan.
Nie mniejszym problemem jest tzw. churching, czyli uczestnictwo w niedzielnej Eucharystii co tydzień w innym kościele. – Jeśli przyjmowanie sakramentów ograniczymy do myślenia, że gdziekolwiek je przyjmuję, to przed Bogiem są one ważne, znaczy to, że brakuje nam poczucia przynależności do wspólnoty, a w niej nie chodzi jedynie o osobisty rozwój, ale danie także innym czegoś od siebie, dzielenia się swoją wiarą, tak by i inni się nią budowali. Wiara nie jest prywatną sprawą. Wiarą trzeba żyć, trzeba o niej świadczyć, trzeba się nią dzielić, a wtedy ona i w nas wzrasta – wyjaśnia ks. Andrzej Dudek.
Eucharystia buduje parafię
"Chociaż wspólnota kościelna zawsze posiada wymiar powszechny, to jednak swój najbardziej bezpośredni i widzialny wyraz znajduje w życiu parafii. Parafia jest niejako ostatecznym umiejscowieniem Kościoła, a poniekąd samym Kościołem zamieszkującym pośród swych synów i córek. Wszyscy powinniśmy odkryć, poprzez wiarę, prawdziwe oblicze parafii, czyli samą „tajemnicę” Kościoła, który właśnie w niej istnieje i działa" – pisze w "Chrisifideles laici" Jan Paweł II.
"Parafia jest [...] wspólnotą eucharystyczną, czyli wspólnotą zdolną do sprawowania Eucharystii, będącej żywym źródłem jej wzrostu i sakramentalnym węzłem doskonałej komunii z całym Kościołem. Ta zdolność wynika z tego, że parafia jest wspólnotą wiary oraz wspólnotą organiczną, czyli taką, która składa się z wyświęconych kapłanów i z innych chrześcijan, i w której proboszcz, reprezentujący biskupa diecezji, jest hierarchicznym ogniwem łączącym parafię z całym Kościołem partykularnym" – tłumaczy dalej papież.
To Eucharystia buduje parafię. Ona daje jej wzrost, jedność, poczucie wspólnoty. W Eucharystii realizuje się umacniająca obecność Jezusa. Świadomość, czym jest Msza św., jest punktem wyjścia do właściwego rozumienia parafii i innych sakramentów.
Na m.in. ten problem zwraca uwagę Krzysztof Wątroba z Brzozówki, nadzwyczajny szafarz Komunii św., członek V Synodu Diecezji Tarnowskiej. – Obraz ludzi, którzy wychodzą z kościoła po nabożeństwie majowym czy różańcowym, nie zostając już te pół godziny na Mszę św., pokazuje, że i ludzie blisko związani z Kościołem nie rozumieją, czym jest Eucharystia. Nie mają poczucia tego, co ważniejsze, choć i Maryja wskazuje na Jezusa – zauważa pan Krzysztof.
Razem z żoną są w Domowym Kościele Ruchu Światło-Życie. Radzi, by na wspólnotę parafialną spojrzeć jak na rodzinę. Każda z nich wpływa na obraz parafii. Jakie rodziny, taka parafia. Kiedy rodziny wspólnie rodzinnie się modlą, duchowo rozwija się także parafia. Niemy widz, nic z kościoła nie wyniesie.
On nas przemienia, uświęca, wzmacnia
Dla rodziny Piotra i Marzeny Babiarzów z Nowego Sącza niedzielna Eucharystia to świętość. – Nie dalibyśmy rady nie pójść w niedzielę na Mszę św. Niedziela bez Mszy nie byłaby niedzielą. Ona jest dla nas bardzo ważna. Jesteśmy z parafii św. Małgorzaty. Pan Jezus Przemieniony, czczony w bazylice, przyciąga nas do siebie. Odpusty ku Jego czci, łaska uświęcająca to wszystko wpływa na nasze codzienne życie – mówi pan Piotr.
Choć zdarza im się obojgu z żoną pracować na niedzielne zmiany, nie są one przeszkodą czy wymówką. Nie jest nim także wspólny rodzinny wyjazd w góry czy na narty. – Próbowaliśmy raz pójść w sobotę wieczorem na Eucharystię, ale to nie to samo. W niedzielę i tak nas ciągnęło do kościoła i szliśmy raz jeszcze – opowiada.
W Mszy św. starają się uczestniczyć całą rodziną. Mają 15-letnią córkę Ewę, od lat zaangażowaną w Dziewczęcą Służbę Maryjną, i czterech młodszych synów. Każdy z nich służy przy ołtarzu. Dawid (13 lat) i Mateusz (12 lat) są już lektorami, Patryk (11 lat) i Kacper (lat 8) – ministrantami. Najmłodszy nie mógł się doczekać, kiedy stanie razem z braćmi przy ołtarzu. – Odkąd skończył 4 lata uparcie twierdził, że może być już ministrantem. Chciał okropnie, nie mógł już wytrzymać. Od 3. roku życia na każdej Mszy stał blisko prezbiterium, z samego przodu, bo ludzie mu zasłaniali. Rozumiem to, bo sam muszę widzieć, co się dzieje na ołtarzu. Też byłem ministrantem, lektorem i kantorem. Chcieliśmy jednak, żeby trochę dorósł. Ksiądz proboszcz pozwolił mu na wstąpienie do grona aspirantów jeszcze przed I Komunią św. Był szczęśliwy – opowiada dumny tata. – Nigdy żadnego z chłopców nie pchaliśmy do służenia na siłę. Mimo wielu innych zajęć, sami tego chcieli. Myślę, że przyciąga ich bliskość uczestnictwa w świętych czynnościach – dodaje.
Dumni byli też dziadkowie, kiedy we wrześniu Piotr i Marzena obchodzili 15. rocznicę ślubu. Czterech synów służyło do Mszy w ich intencji i za nich się modliło. Dumni byli z wnuków i ze swoich dzieci, że tak młodsze pokolenie wychowali. Wiarę wynieśli z domu. Pochodzą z tradycyjnych, wielodzietnych, katolickich rodzin. Pan Piotr z Łukowicy, pani Marzena z Haluszowej.
– Nie z tradycji i obowiązku jedynie chodzimy do kościoła. Jezus jest moim przyjacielem i zawsze tłumaczyłem dzieciom, że i oni muszą sami tę przyjaźń odnaleźć, nawiązać osobistą relację z Jezusem. On ich nigdy nie zawiedzie i będzie codziennym wsparciem. On wzmacnia i przemienia naszą rodzinę. On uczy akceptować to, co mamy, uświęcać się, wyciszyć i pomaga pokonać codzienne trudności, a w życiu bywa naprawdę ciężko, wiemy coś o tym. Kościół to dla nas nie tylko niedzielna Msza św. Zaglądamy tam wszyscy często. Nawet na dziesiątek Różańca. Oboje z żoną jesteśmy w róży rodziców modlących się za swoje dzieci – tłumaczy pan Piotr.