Tu Boże Narodzenia trwa cały rok. Pan Jezus urodził się dla każdego z nich, a oni trochę jak On.
Wielu osobom jest nieznany, a kryje w sobie wiele tajemnic, wylanych łez, smutku, buntu, cierpienia, gdzie później rodzi się przebaczenie i nadzieja. W normalnej rodzinie wieść o narodzinach dziecka jest radością, a w przypadku dziewcząt, które do nas trafiają, często jest to niewiadoma, ból, rozczarowanie, bo z powodu spodziewanego dziecka zostały odrzucone przez najbliższych i tych, w których pokładały nadzieję. Piękne jest to, że chcą ratować życie, które w nich jest. Zawsze im mówię, że ratują dzięki temu nie tylko dziecko, ale i siebie, nawet jeśli zdarza się, że zostawiają dzieci do adopcji, nie mając wsparcia w swojej rodzinie - opowiada s. Monika Ostaszewska, kierująca Diecezjalnym Domem Samotnej Matki w Tarnowie.
Siostry urszulanki szare opiekują się nim od 36 lat. W tym czasie urodziło się w nim ok. 600 dzieci. Życie wielu z nich było zagrożone aborcją, choć historia każdej z dziewcząt, które tu trafiły, jest inna. Każda jednak przypomina historię z Betlejem, kiedy to swoi nie przyjęli Jezusa, bo może nie tak i nie w tym czasie Jego przyjście sobie wyobrażali.
Dom jest nieduży. Znajduje się przy ul. Mościckiego w Tarnowie. Nie ma na nim żadnej tabliczki identyfikującej, wygląda jak każdy inny, w sąsiedztwie mieszkają zwyczajne rodziny.
Jest w nim kaplica, która sąsiaduje z pokojami dziewcząt. Nikt tak nie mieszka po sąsiedzku z Panem Jezusem, tylko one. Kiedy siostry się modlą, słyszą kwilenie dzieci i mamy, jak do nich mówią. Tu wiele dzieci także zostało ochrzczonych. Nierzadko zdarza się, że ich chrzestną jest s. Monika. W tym roku do Pierwszej Komunii przystąpi jej trzech chrześniaków.
Dom nie jest wspierany przez państwowe dotacje. Utrzymuje się ze składki zbieranej w czasie Pasterki w kościołach diecezji tarnowskiej i z dobroci ludzi, którzy pomagają przy wielu jeszcze innych okazjach. - Przez 11 lat nie kupiłyśmy ani jednej zabawki, przynoszą je ludzie. Często są to również kosmetyki, środki higieniczne, pieluchy, ubrania. Wszystkim tym dzielimy się także z mamami, które już opuściły nasz dom, ale potrzebują nadal wsparcia - mówi s. Monika.
Jedną z niedawnych akcji na rzecz Domu Samotnej Matki była zbiórka mleka zorganizowana przez księży filipinów z Tarnowa. Powstała piękna "choinka" pod choinkę. Beata Malec-Suwara /Foto GośćW diecezji tarnowskiej są także dwa okna życia. To miejsce, w którym matka może pozostawić anonimowo swoje nowo narodzone dziecko bez narażania jego życia i zdrowia. Okna życia są ogrzewane i zaopatrzone w dzwonek. Nie zastępują jednak szpitali, gdzie matka może pozostawić noworodka, zrzekając się praw rodzicielskich, ale są alternatywą dla porzucenia dziecka na śmietniku i pozbawienia go opieki.
Jedno okno życia jest w Tarnowie przy domu sióstr józefitek, drugie w Nowym Sączu - przy domu sióstr felicjanek. Oba powstały z inicjatywy Caritas Diecezji Tarnowskiej i oba pobłogosławił 10 lat temu ówczesny biskup tarnowski Wiktor Skworc.
W ciągu tych 10 lat w tarnowskim oknie życia zostawiono czworo dzieci. Trzy dziewczynki i jednego chłopca. Najstarsze miało pół roku. Pierwsze z dzieci pojawiło się w 2010 roku, kolejne w 2013, potem w 2015, a ostatnie rok temu. Siostry nazywały tę dziewczynkę Anną Marią, ponieważ została przyniesiona we wspomnienie św. Anny.
Nowosądeckie okno życia uratowało jedno dziecko, chłopiec miał około tygodnia. Został pozostawiony w oknie w wigilię wspomnienia św. Feliksa, patrona zgromadzenia sióstr felicjanek i patrona dzieci. Siostry nazwały go Rysiem, na cześć fundatora okna, pochodzącego z Nowego Sącza krakowskiego przedsiębiorcy Ryszarda Konstantego.
Oczywiście nie znaczy to, że dzieci tak rzeczywiście mają na imię. Nie pozostają u sióstr. Kiedy niemowlak pojawia się w oknie życia, w domu uruchamia się alarm, któraś z sióstr zbiega i jedynie odbiera maluszka. - Informujemy policję, pogotowie i ośrodek adopcyjny. Stąd zostaje zabrane do szpitala, by określić jego stan zdrowia. Matka może odzyskać dziecko do 6 tygodni od jego pozostawienia. Jeśli w tym czasie się nie zgłosi, sąd nadaje mu imię i PESEL, a następnie przechodzi do adopcji. Oczywiście modlimy się za te dzieci o Boże błogosławieństwo dla nich i o to, by trafiły w dobre ręce - opowiada tarnowska józefitka s. Joela.