To prawdopodobnie najdłużej pełniący swoją funkcję kościelny w diecezji, a może nawet i w Polsce.
W czasie Bożego Narodzenia kościelny z Szynwałdu, Ludwik Chrostek, obchodził jubileusz 60-lecia posługi.
Z tej okazji parafia modliła się w jego intencji, a od Liturgicznej Służby Ołtarza otrzymał „diamentową komżę”. Była biała, ale z napisami, w tym m.in. na plecach „Najlepszy kościelny”.
– Był rok 1959, jak zaczynałem. Stał kościół, obok organistówka i nasz dom, i więcej nic w pobliżu nie było – mówi Ludwik Chrostek, kościelny z Szynwałdu pod Tarnowem. – Gdy byłem młody chłopak, to mi trochę nie pasowała ta praca w kościele, a bo to Msza św. była tylko rano w dni powszednie, to trzeba było wstać o 5.00, by pół godziny później wyjść na wieżę i ciągnąć sznur od dzwonu – uśmiecha się Chrostek.
Obowiązki kościelnego można by sprowadzić do otwarcia świątyni, przygotowania jej do Mszy i zamknięcia po wszystkim, ale zakrystianin to często w parafii człowiek od wszystkiego. – Kiedyś nie było ludzi tak włączonych do organizacji wydarzeń, to trzeba było pomóc, np. siostrze zakonnej, która miała masę pracy ze zdobieniem kościoła przed świętami, Komunią czy innymi uroczystościami. W Boże Ciało od 5 rano trzeba było rozkładać ołtarze, które wcześniej się przygotowało – wspomina Chrostek.
Kiedy nie było jeszcze nowoczesnego ogrzewania, a Msze święte były rano, Ludwik o 3 w nocy w zimie zaczynał palić w parafialnym piecu, by „złamać powietrze” w kościele, jak ksiądz i ludzie przyjdą się modlić. – Żaden proboszcz nie nastawał, ale ja miałem tak zakodowane, że wszystko, co trzeba zrobić przy kościele i wokół niego, należy do mnie. To miejsce mojej pracy, ale też przecież mój kościół i moja parafia – podkreśla.