Dla koneserów sztuki odwiedziny parafialnego kościoła to punkt obowiązkowy wizyty w regionie. Za tą sztuką czai się równie piękna historia.
Pisaliśmy o kościele w Rzepienniku Strzyżewskim w ostatnim "Gościu Tarnowskim" z niedzieli 5 lipca w cyklu "Bliskie a nieznane". Bo też rzeczywiście sam Rzepiennik może mało jest znany, choć ci, którzy mają wiedzieć, to wiedzą. Ci, których sztuka przez zdecydowanie wielkie "s" nie zajmuje zanadto, może przejdą, wzruszając ramionami. Ale nawet ludzi przeciętnie wrażliwych ta świątynia - niewielka, stojąca na którymś z kolei ostrym zakręcie drogi na Biecz - nie pozostawi obojętnym. Także jej historia, fundowanie na fundamencie kawałka chleba (dosłownie), kilka Malczewskich, malowidła Zofii Curyłowej z Zalipia i innych artystek z "Malowanej wsi".
Jezdnia od momentu zjechania przed Gromnikiem na drogę w kierunku Biecza wije się niemiłosiernie. Golanka, Rzepiennik Marciszewski. Niektóre zakręty poprowadzono prawie pod kątem prostym. Chwilami ograniczenie do czterdziestu kilometrów na godzinę wydaje się tu postawione nie od parady. Jeden z ostrych zakrętów rozlewa się w duży parking. Tu każda ciekawa świata i wrażliwa dusza zatrzymać się już musi. Zobaczy wyjątkowe rzeczy i pozna chwytającą za serce historię. Rzepiennik Strzyżewski.
Bochenkowie
– To, jak dziś wygląda Rzepiennik Strzyżewski, jacy są ludzie: otwarci, chętni do pomocy, wyczuleni na piękno, sztukę, to jest zasługa Bochenków – uważa ks. Bolesław Gnat. Pochodzi z tej parafii, tu na emeryturze mieszka, a kiedyś długie lata był proboszczem w Baranowie Sandomierskim. – Sam wiele ks. Władysławowi Bochenkowi zawdzięczam, choćby to, że do gimnazjum do Tarnowa mnie przyjęli – dodaje. Bochenkowie mieli dziewięcioro dzieci. Trzech synów poszło na księdza. Spośród nich najstarszy, ks. Jan Bochenek, po studiach w Rzymie i Innsbrucku był długie 40 lat proboszczem tarnowskiej katedry. Stanisław był drugim kapłanem spośród braci. Zmarł młodo, 11 lat po wojnie. Trzecim był urodzony w 1908 roku Władysław, wieloletni profesor teologii moralnej w tarnowskim seminarium. Pobożna matka Bochenków Filomena, jak pisze o tym w podyktowanych wspomnieniach ks. Władysław, prosiła synów przed śmiercią, w 1942 roku, by postawili na ojcowiźnie kapliczkę pod wezwaniem Miłosierdzia Bożego. „Mamusia wiele razy pielgrzymowała do Gorlic, do figury Pana Jezusa przy Słupie” – tłumaczył w swoim tekście ks. Władysław.
Sąsiedztwo
Zamiast kapliczki stanął kościół. To była wypadkowa możliwości rodziny Bochenków, która sfinansowała trzy czwarte inwestycji, i potrzeb miejscowych. Ksiądz Władysław był w Tarnowie dyrektorem Bursy św. Kazimierza. Po sąsiedzku zamieszkało z synem małżeństwo architektów Rzepeckich ze Śląska. W ogrodzie bursy ks. Bochenek dał im kawałek pola do uprawiania jarzyn. Pomagał im przez cały okres wojny. Zaprzyjaźnił się nawet z Rzepeckim. „Po śmierci Mamusi natychmiast zaprojektował ochronkę z kaplicą. Doszliśmy jednak do przekonania, że kiedy ludzie będą mieli kaplicę, nigdy nie zostanie zbudowany kościół, o którym marzyli” – pisze Bochenek. Poprosił zatem architekta o projekt kościoła: inspirowany architekturą Podhala, uwzględniający kamień i drewno, i by – ważny warunek i zadanie – „był chociaż małym krokiem naprzód w sakralnej architekturze polskiej”.
Kościół w Rzepienniku Strzyżewskim. Grzegorz Brożek /Foto GośćNieoczywiste
Ten mały krok w architekturze to znak ogromnego wyrobienia artystycznego ks. Bochenka, czego najlepszy dowód znajdziemy dziś wewnątrz kościoła. Sam to zresztą opisuje. Projekt i wystrój świątyni są absolutnie unikatowe, w wielu miejscach zupełnie nieoczywiste. – Trudno, żeby było inaczej, skoro Bochenkowie wszystko zamawiali w pojedynczych egzemplarzach, projektowane i robione były rzeczy specjalnie do tego kościoła – mówi ks. Stanisław Kołodziej, dziś proboszcz w Rzepienniku Strzyżewskim. „W świątyni nie ma żadnej sztampy sklepowej, żadnej tandety. Nawet klamki do drzwi i uchwyty do szuflad są zaprojektowane” – pisał ksiądz Bochenek. Na pewno ogromne wrażenie robi scena rzeźbiarska z głównego ołtarza: czarny Chrystus Frasobliwy w mandorli ze złotymi aniołami trzymającymi symbole męki. To dzieło wybitnego rzeźbiarza, ucznia Dunikowskiego, Jerzego Bandury, uważane jest za jedno z najbardziej wartościowych i niezwykłych dzieł sztuki sakralnej w Polsce. W kościele znajdziemy też kupione przez ks. Bochenka od zaprzyjaźnionej dziedziczki zamku w Baranowie Sandomierskim obrazy Jacka Malczewskiego (dziś oryginały są w depozycie Muzeum Diecezjalnego w Tarnowie), jest obraz Wlastimila Hofmana, są kwiaty malowane przez Zofię Curyłową z Zalipia. Na kościele znajduje się rzeźba Bronisława Chromego, prace Bogdany i Anatola Drwalów. Wielu dziwi się, jak to wszystko posklejało się w spójną całość. A jednak. Wnętrze nie pozostawia nikogo obojętnym. – Jak coś się zmieniało, to parafianie zawsze upominali się, by wróciło na swoje miejsce, by było po staremu. To wyraz szacunku do rodziny Bochenków, ale i pewnego wyrobienia, co było szkołą ks. Bochenka – dodaje ks. Gnat.
Kompozycja rzeźbiarska Jerzego Bandury w głównym ołtarzu. Jedno z bardziej niezwykłych dzieł sakralnych swoich czasów w Polsce. Grzegorz Brożek /Foto GośćPierwszy na świecie
Matka księży Bochenków umiera w 1942 roku, a kościół powstaje, jak wspomina ks. Gnat, jako jeden z pierwszych w Polsce po wojnie. – W 1946 roku położono fundamenty, a w 1947 odbywa się w świątyni pierwsza Pasterka – mówi. Ale zanim stanęły mury, odbywa się ogromnie wzruszająca uroczystość, „rzewna”, jak pisze autor folderu opisującego kościół. Otóż budowę w ogromnej większości finansują księża Bochenkowie, a także ich siostry Helena i Wiktoria, które za chlebem wyjechały do Ameryki, oraz mieszkająca na miejscu Henryka. W czasie wmurowania kamienia węgielnego w fundamenty, oprócz dokumentów, kładą kawałek zasuszonego, sczerniałego chleba. Wiktoria, kiedy w 1908 roku wsiadała na statek do Ameryki, dostała od matki Filomeny bochenek domowego chleba. Część z niego schowała i traktowała jak relikwię. Kiedy po śmierci matki zaczęła się budowa, przysłała oprócz dolarów ten kawałek chleba. Kościół stoi zatem na kromce chleba. – Jezus przyszedł na świat w Betlejem. „Betlejem” po hebrajsku znaczy po prostu „dom chleba” – tłumaczy biblista ks. dr hab. Piotr Łabuda. Kościół stojący na chlebie, w którym dziś Jezus „rodzi się” na ołtarzu Eucharystii, to z jednej strony piękna symbolika, a z drugiej, można powiedzieć, oczywistość. Druga ciekawostka: – Zbadaliśmy to dość dokładnie. Kościół jest pod wezwaniem Najświętszego Serca Pana Jezusa. Ale parafia powstała pod wezwaniem Miłosierdzia Bożego, jako pierwsza na świecie – zapewnia ks. Kołodziej.
Płyty na grobowcu Bochenków koło kościoła parafialnego. Grzegorz Brożek /Foto GośćDziś
Oprócz kościoła i domu parafialnego jest też plebania, wystawiona na pamiątkę pielgrzymki Jana Pawła II do Polski w 1979 roku. Są, choć dziś trochę przetrzebione przez wiatry i burze, niezwykłe krzewy i drzewa nasadzone przez Bochenków. Pochodzą z całego niemal świata. Mogą stanowić mały park botaniczny. Niegdysiejsza ochronka, a dziś dom parafialny, przeszła właśnie renowację. – Ksiądz proboszcz zabrał się do tego nietypowo, bo wyremontował najpierw środek. Ale to było słuszne założenie, bo dzięki temu ten dom ożył, jest miejscem spotkań, co jest wymownym znakiem, że renowacja nie była sztuką dla sztuki. A zrobiony jest naprawdę pięknie, ze smakiem, czuciem – uważa ks. dr Piotr Drewniak, diecezjalny konserwator zabytków. Zachowane zostały kwiatowe motywy namalowane na sufitach przez Zofię Curyłową, malarkę z Zalipia. Wnętrze jest stylowe, choć bardzo nowoczesne. – Mamy tu działający klub seniora, mamy w parafii Rycerzy Kolumba, orkiestrę, zespół regionalny i w tym domu znajduje się sala do spotkań. Tę mniejszą traktujemy jako kawiarenkę. Na piętrze chcę po renowacji na powrót wyeksponować kolekcję zostawioną parafii przez księży Bochenków – opowiada ks. Kołodziej. Kiedy muzeum, filia Muzeum Diecezjalnego, znów ruszy pełną parą, to zaparkowanie przed kościołem po kilku ostrych zakrętach będzie obowiązkowym punktem programu jadących tędy ludzi ciekawych historii i wrażliwych na piękno.
Tekst ukazał się w "Gościu Tarnowskim" na 5 lipca 2020 roku.
Zofia Curyłowa i malarki z Zalipia pomalowały nawet ornamentami szafy w zakrystii. Grzegorz Brożek /Foto Gość