Gdzie umiejscowić ks. Franciszka Blachnickiego? Jak to gdzie? Tylko w Krościenku…
Gdzie urodził się ks. Franciszek Blachnicki? – pytam prowokacyjnie panią Dorotę, która już 60 lat mieszka i działa w Krościenku, towarzysząc założycielowi Ruchu Światło–Życie i całemu dziełu, które wyrosło na Kopiej Górce. – Oczywiście w Rybniku, 24 marca 1921 roku – mówi bez zająknięcia pani Dorota. – No tak, to prawda – zgadzam się ze świadkiem życia ks. Franciszka – ale czy to jedyne urodziny w jego życiu? – Z pewnością było ich wiele.
Chrzest święty w kościele parafialnym w Rybniku. Nawrócenie w celi śmierci w katowickim więzieniu. Powstanie Krucjaty Wstrzemięźliwości, a później Krucjaty Wyzwolenia Człowieka. Myśl, by zorganizować pierwszą oazę, z której wyrósł system formacji dzieci, młodzieży, dorosłych, rodzin, duchownych i osób konsekrowanych. Powołanie do istnienia Ruchu Światło–Życie z Krucjatą Wyzwolenia Człowieka w tle. I jeszcze – na przymusowej emigracji – ruch Prawda–Krzyż –Wyzwolenie, by Europejczycy żyjący za żelazną kurtyną mogli otrząsnąć się z niewoli. W końcu ostatnie – dla nieba – które przyszły 27 lutego 1987 roku. Wiele było tych „urodzin” w życiu ojca Franciszka – przyznaje pani Dorota, wspominając zwłaszcza te związane z diecezją tarnowską i Krościenkiem, które stało się światowym centrum ruchu.
Opatrznościowy ks. Krzan
A miało nim nie być, bo ks. Blachnicki nie miał powodu, żeby tutaj coś tworzyć. To Krościenko przyszło do niego i zaprosiło go do odwiedzin, a później pozostania u wrót Pienin. – Ojciec Franciszek założył Ośrodek Katechetyczny w Katowicach w trudnych czasach, kiedy władza nie pozwalała na wydawanie kościelnych materiałów formacyjnych, które były potrzebne, i to w całej Polsce, zaś katowicki ośrodek był jedynym w kraju – podkreśla pani Dorota. Materiałami przygotowanymi przez ks. Franciszka i jego współpracowników zainteresowały się wszystkie diecezje. Najczęstszym gościem z diecezji tarnowskiej, którego ks. Blachnicki i jego współpracownicy poznali bliżej, był proboszcz z Krościenka ks. Bronisław Krzan. Ile razy przyjeżdżał, tyle razy zapraszał do Krościenka, bo jest tam ładnie i można wypocząć. A ks. Blachnicki zawsze dziękował, ale nigdy nie myślał, by pojechać w Pieniny i siedzieć nad Dunajcem. – Był ciągle zajęty, nie wyjeżdżał na urlopy, także dlatego, że nie miał na to pieniędzy – mówi współpracowniczka ks. Blachnickiego. W końcu jednak założyciel Ruchu Światło–Życie przyjechał nad pieniński Dunajec. Złożyło się na to wiele wydarzeń, m.in. kuracja pani Doroty w Szczawnicy, na którą otrzymała tyle pieniędzy, że starczyło na bilet tylko w jedną stronę, odczyt w Tarnowie dla księży i honorarium, za które ks. Blachnicki pojechał opłacić leczenie współpracowniczki. „Pomogła” komunistyczna władza, która zamknęła Ośrodek Katechetyczny w Katowicach i zlikwidowała Krucjatę Wstrzemięźliwości, a w końcu aresztowała kapłana i skazała na kilkanaście miesięcy więzienia w zawieszeniu na trzy lata. W tym czasie odezwała się astma i pani Dorota musiała znów przyjechać w Pieniny. Było to 20 października 1960 roku. Od tamtej pory mieszka w Krościenku. Z czasem dołączyły do niej koleżanki z Instytutu Niepokalanej Matki Kościoła, a kiedy w 1963 roku minął czas zawieszenia kary, do Krościenka przyjechał ks. Blachnicki z myślą organizacji tutaj pierwszej wakacyjnej oazy dla dziewcząt. Nazwał ją Oazą Niepokalanej, a odbyła się ona w pobliskiej Szlachtowej.
Mam się w czym umyć!
W 1965 roku do Krościenka na swoje rekolekcje oazowe przyjechali po raz pierwszy księża. Nie było wody bieżącej, jedynie w studni na dole skarpy, po którą trzeba było chodzić i nosić potem do góry. Na wszystko – do kuchni, mycia się… Księża byli jednak do wszystkiego chętni. Trzeba było szorować podłogi – szorowali. W kuchni brakowało wszystkiego, naczyń, sztućców, kubków, więc sami kupowali szklanki, talerze, łyżki. – Ks. Blachnicki był cały czas z nimi, a oni z nim, mimo trudnych warunków, ponieważ najważniejszy dla nich był kontakt z Bogiem i to, co mówił im o Nim ks. Blachnicki. To było dla nich takie prawdziwe, Boże, święte, rozwijające wewnętrznie – mówi pani Dorota. Dom był kryty dachówką. Kiedyś w nocy, w czasie ulewnego deszczu, do ks. Franciszka przyszedł jeden z księży z pretensją, że mu na głowę kapie, i pytaniem, i co ma zrobić. – Poczekać, aż przestanie – poradził ks. Blachnicki. – Aha! – rzekł kapłan i poszedł spać. Lato było ciepłe tamtego roku i w studni zabrakło wody. O wodę proszono sąsiadów, ale bez końca to nie mogło się dziać, bo i im by zabrakło. Ksiądz Blachnicki myślał, jak zaradzić problemowi. – Nie załamywał się sytuacją, tylko myślał, jak pokonać przeszkodę – podkreśla pani Dorota. Wynajął wóz, kupił beczkę i… księża zaprzęgali się do tego wozu, idąc na rynek w Krościenku. Do tej pory stoi tam studnia, z której wówczas czerpano wodę do beczki, a później ciągnięto wóz z cennym ładunkiem na Kopią Górkę. Woda była więc bardzo szanowana. Kiedyś któryś z księży biegł zadowolony, szczęśliwy i krzyczał: „Mam! Mam!”. – A co ksiądz ma? – zapytała jedna z pań z Instytutu. – Szklankę wody! I mam się w czym umyć – śmiał się kapłan. – Wiele było takich historii… Księża napełnieni Bożą mocą i nauką wyjechali bardzo szczęśliwi. Wiedzieli, co trzeba robić, żeby prowadzić ludzi do Boga, i jak ratować młodzież, dzieci – dodaje pani Dorota.
Na jednej nodze
W 1967 r. odbyła się po raz pierwszy oaza dla chłopaków. Kopia Górka była jednak za mała, żeby przyjąć dużą grupę młodzieży. – Objeżdżaliśmy okoliczne wsie, żeby prosić księży proboszczów i ludzi o wynajęcie pokoi, użyczenie kościoła czy kuchni na czas wyjazdu. W 1969 r. była pierwsza oaza dla młodzieży pracującej i dla alumnów. Zjechało się tych drugich bardzo wielu, z całej Polski, zakonni, diecezjalni, w habitach i sutannach. Ci ludzie się poznawali, cieszyli sobą, dzielili swoimi charyzmatami, mówili, jak jest w ich zakonach, diecezjach. Umacniali się w powołaniu i poznawali, jaki jest Kościół w Polsce – wspomina ich entuzjazm pani Dorota. W 1971 roku odbyła się pierwsza oaza dla dorosłych, katechetów, wychowawców, nauczycieli. Wśród nich byli małżonkowie, ale bez drugiej połówki. Zachwycili się formacją oazową i pragnęli przyjechać na nią z żoną, mężem, dziećmi, żeby być tutaj razem z całą rodziną. Eksperymentalne rekolekcje dla rodzin odbyły się w 1973 roku w bardzo spartańskich warunkach. Rodziny musiały mieszkać po domach, spotykając się na Mszy w kaplicy, formacji w starej plebanii, pokonując nieraz duże odległości. Nawet kuchnia była gdzie indziej. – Nie narzekali, że wszędzie trzeba chodzić. Dzisiaj byłoby to nie do pomyślenia. Chodziło im o wspólnotę, jedność, Boga – podkreśla pani Dorota. Odzew był tak mocny, że na drugi rok powstały już nowe grupy oazowe dla rodzin w diecezji tarnowskiej i katowickiej. Krościenko stało się miejscem dla ludzi, którzy chcieli się duchowo rozwijać, formować. – Zdarzały się cuda uwolnień od nałogów dzięki Krucjacie Wyzwolenia Człowieka. Działy się cuda przejścia od wiary powierzchownej, płytkiej do wiary głębokiej – osobistego spotkania z Jezusem i przyjęcia Go jako swojego Pana. Przylgnęli do Niego, do słowa Bożego, do Eucharystii, do Kościoła. Jechali po to z całej Polski, w zatłoczonych pociągach, stojąc w toalecie, na jednej nodze, ale wszelkie trudy pokonywali, żeby być na rekolekcjach – opowiada współpracowniczka ks. Franciszka.
Jak on to robi?
Krościenko przestało jednak wystarczać, a nawet sam region, bo tysiące ludzi zgłaszało się na oazy. Ks. Blachnicki prosił księży, żeby u siebie, w diecezjach, organizowali przynajmniej pierwsze stopnie formacji, a następne byłyby w Krościenku. Miejscowość stała się znana w Polsce i za granicą, skąd wielu przyjeżdżało, ponieważ dowiedzieli się, że w Krościenku jest taki ksiądz, który robi za żelazną kurtyną to, co jest zakazane. Chcieli go poznać i dowiedzieć się, jak on to robi, że Kościół tutaj kwitnie, że jest tyle dzieci, młodzieży, rodzin! Przyjeżdżali katolicy, ewangelicy, zielonoświątkowcy, księża i pastorzy, którzy chcieli ożywiać swoje wspólnoty. – Przyjeżdżali nieraz na parę godzin, na cały dzień, a czasem na całe rekolekcje. Do dziś pamiętam, jak z Niemiec przyjechał proboszcz z rodzinami, dziś emerytowany biskup z Magdeburga. Ze 20 samochodów na zagranicznych rejestracjach. Do tej pory dzieci i wnuki tamtych małżeństw żyją duchem oazy. Księża, pastorzy interesowali się formacją ruchu, pięknem liturgii, chcieli naszych stuł, alb. Znajomy pastor pisał do mnie, jak zachęcał swoich kolegów duchownych do zainteresowania się Blachnickim. I kraje też były różne. Dania, Holandia, Szwecja, Norwegia, Niemcy, Austria, ZSRR. Wszyscy chcieli coś stąd zabrać, ponieważ czuli, że ruch jest darem, charyzmatem dla wszystkich wierzących w Chrystusa. To było piękne – mówi pani Dorota.
Drzewo życia
Na sarkofagu ks. Franciszka Blachnickiego w dolnym kościele pw. Dobrego Pasterza w Krościenku rośnie drzewo. Na pierwszej najniższej gałęzi z lewej strony dwie postacie. Ta pierwsza z prawej przypomina Chrystusa, który podnosi w górę młodego mężczyznę. To z pewnością nawiązanie do nawrócenia młodego Franciszka Blachnickiego, który w niemieckim więzieniu w Katowicach, oczekując na wykonanie wyroku śmierci za działalność konspiracyjną, wybiera Chrystusa i sam zostaje przez Niego wybrany do nieznanych mu jeszcze dzieł. Na kolejnych gałęziach stoją inne postacie, aż po sam czubek korony, która ze względu na umieszczone za nią witraże niknie gdzieś w ostrym świetle padającym przez kolorowe szybki. Niekończące się urodziny – myśli się, przypominając sobie rozmowę z panią Dorotą, biografię ks. Blachnickiego, spotkania z oazą podczas wakacyjnych wędrówek i z ludźmi, którzy żyją dzisiaj charyzmatem Ruchu Światło–Życie.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się