Nowy numer 13/2024 Archiwum

Perło moja droga

Chłop galicyjski nie umiał wyrażać uczuć? Przeczy temu miłość Józefa do Wiktorii zawarta w listach pisanych z okopów I wojny światowej.

Józef Kądziołka nie miał za wiele czasu, żeby mówić Wiktorii, jak bardzo ją kocha, dlatego nie marnował żadnej chwili, żeby to robić.

Urodził się 28 lutego 1882 roku w Szczepanowie, w rodzinnym domu zbudowanym na tak zwanej Górce, która stanowiła część wsi leżącą na północ od cmentarza parafialnego. Ludzie nazywali też to miejsce Hilarówką od imienia ojca Józefa, który się tutaj pobudował „emigrując” z niedalekiego Rynku. Józef był najmłodszym z sześciorga dzieci Hilarego i Tekli. Nie zachowały się informacje na temat dzieciństwa i młodości Józefa, aż do dnia 5 lutego 1906 roku, kiedy to ówczesny proboszcz zapisał w księdze parafialnej, że syn Hilarego zawarł związek małżeński z Wiktorią Kanią z Przyborowa.

Małżeństwo zamieszkało na Hilarówce, gospodarząc na połowie majątku, który ojciec Józefa podzielił przed wyjazdem części rodziny do Kanady między niego i starszego syna Jakuba. Kubuś – jak go nazywał Józef - ożenił się wkrótce z Katarzyną i zamieszkał obok brata. Na świat zaczęły przychodzić dzieci. Przed 1914 roku Józef miał już cztery córki, a Jakub cztery córki i syna. Bracia, chcąc lepiej zabezpieczyć byt swoich rodzin, założyli z nauczycielem miejscowej szkoły cegielnię, mając nadzieję, że zyski z niej zasilą domowe budżety i pomogą w dostatnim, jak na owe czasy, życiu.  

Józef i Wiktoria (fragment rodzinnej fotografii).   Józef i Wiktoria (fragment rodzinnej fotografii).
ks. Zbigniew Wielgosz /Foto Gość

Nić rodzinnego szczęścia przerywa kula wystrzelona w Sarajewie 28 czerwca 1914 roku przez serbskiego nacjonalistę Gavrilo Principa w kierunku austriackiego arcyksięcia Franciszka Ferdynanda, który ginie w zamachu. Związek między życiem Józefa i śmiercią arcyksięcia wydaje się zupełnie pozorny, jeśli nie absurdalny. Tyle tylko, że mieszkaniec Szczepanowa jest austrowęgierskim poddanym. Będzie to miało niebagatelny wpływ na losy całej rodziny Kądziołków, zwłaszcza wtedy, kiedy – zgodnie z zasadą domina – kolejne mocarstwa i państwa europejskie, a także zamorskie Stany Zjednoczone i Japonia, wypowiedzą sobie wojnę. Jej pierwsze „jaskółki” zawitały na rodzinną ziemię Józefa dość wcześnie, bo już w 1914 roku, kiedy to ze wschodu parła na Kraków armia rosyjska. Później, na początku 1915 roku, Rosjanie znów przeszli przez wieś i okolice, wycofując się przed atakującymi Austriakami. Na szczęście wieś Józefa nie ucierpiała tak bardzo podczas działań wojennych. Zbombardowanie przez Rosjan kościoła w Szczepanowie i pożar gotyckiej części świątyni były jednak złowrogimi znakami przyszłości, podobnie jak trupy żołnierzy obu armii. Józef być może widział, jak je chowano na nieodległym od domu cmentarzu.

A było ich coraz więcej, rozpędzająca się machina wojenna domagała się coraz to nowych rekrutów, zwłaszcza że istniało wiele frontów, które trzeba było obsadzić żołnierzami. 16 sierpnia 1915 roku Józef i jego brat Jakub zostali przymusowo wcieleni do armii austro-węgierskiej. Mężczyźni trafiają do 57 pułku piechoty. Z Nowego Sącza trafiają na Morawy, gdzie przechodzą szkolenie i pełnią swoje pierwsze wojskowe zadania. Liczą po cichu, że nie trafią na pierwszą linię frontu i do czasu zakończenia wojny będą służyć gdzieś „na tyłach”. Jednak krwiożercza machina wojny upomina się o obu mężczyzn. 23 maja 1915 roku Włochy przyłączają się do państw Ententy i wypowiadają wojnę Austro-Węgrom. Rzeka Isonzo, zwana po słoweńsku Soczą, tocząca swe turkusowe wody u stóp wzgórz Krasu, staje się linią frontu, na który zostają skierowani tak Józef, jak i brat Jakub. Józef walczy tutaj od 16 listopada 1915 roku do 31 maja 1917 roku, z krótką przerwą w 1916 roku, kiedy to zostaje przerzucony na front wschodni i walczy z Rosjanami. Począwszy od pobytu na Morawach aż po 23 maja 1917 roku gdzieś na wzgórzu Vodice nad Isonzo Józef pisze do Wiktorii listy i krótkie informacje. Pisze je, nie używając znaków interpunkcyjnych, jakby chciał na jednym oddechu powiedzieć swojej żonie wszystko, zanim śmierć nie spojrzy mu w oczy.

Jeden z listów Józefa Kądziołki pisany z frontu.   Jeden z listów Józefa Kądziołki pisany z frontu.
ks. Zbigniew Wielgosz /Foto Gość

Listy Józefa burzą schematyczne myślenie o kulturze chłopskiej w zachodniej Galicji. Ludzie myślą, że galicyjski chłop był biedny, więc głupi, tępy, bez wykształcenia, analfabeta, zdolny tylko do pracy na roli i do „robienia” dzieci. - To była miłość bardzo dojrzała, nacechowana bardzo dużym szacunkiem wielką odpowiedzialnością za drugą osobę. Józef cierpiał, że będąc na froncie nie był w stanie zapewnić bytu rodzinie. Wiele w tych listach powściągliwości, delikatności, czułości, ciepła, serdeczności i troski. To nie jest jednak tani sentymentalizm. Józef jest pełen miłości i do bólu szczery. Ludzie, którzy czytali te listy, mówili, że Józef stał się im bliski. On nie porywa formą, ale sercem. Pokorą. Wiarą. Ufnością. I zarazem mocą - mówi wnuczka Józefa, pani Danuta, która postanowiła wydać listy dziadka.

O czym pisał Józef do swojej żony? Jak wyznawał jej miłość? Czy przeżył wojnę i wrócił do domu? Dowiecie  się o tym z tekstu, który ukaże się 20 lutego w "Gościu Tarnowskim".

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy