Uchodźcy z Ukrainy modlą się w sanktuarium bł. Karoliny o pokój.
O godz. 15 w sanktuarium bł. Karoliny w Zabawie rozbrzmiewa delikatny śpiew kobiet i dzieci. Po pierwszej pieśni zaczynają odmawiać koronkę do Bożego Miłosierdzia po ukraińsku. Cichutki refren "Miej miłosierdzie dla nas i świata całego" chwyta za serce i ściska gardło. Po koronce jedna z kobiet intonuje pieśni ku czci Matki Bożej. Śpiewowi kobiet wtóruje męski bas młodego chłopaka. Ludzie wpatrują się w ikonę Nieustającej Pomocy, która nagle okazuje się pomostem łączącym rzymskich i grekokatolików we wspólnej modlitwie o pokój.
Marko gra także na gitarze podczas wspólnych modlitw.Na modlitwę przyjechały dwie Tatiany. Kobiety zamieszkały ze swoimi dziećmi i krewnymi w Wał-Rudzie, w Domu bł. Karoliny, który niedawno stał się miejscem formacji Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży. Budynek stoi tuż obok miejsca, z którego 18 listopada 1914 roku wyszła w swoją ostatnią drogę Karolina Kózka, popędzana przez rosyjskiego żołnierza w rudziański las. Ponad 100 lat później - któż by przypuszczał - miejsce to stało się schronieniem dla kobiet i dzieci, które uciekły przed niszczącymi Ukrainę wojskami rosyjskimi.
Ks. Zbigniew Szostak z dwiema Tatianami z Żytomierza.Tatiana Wasylewska i Tatiana Demianuk mieszkają w Żytomierzu. Poznały się podczas studiów inżynierskich i zostały przyjaciółkami. Założyły rodziny. Do 24 lutego jedna pracowała w banku, druga w biurze obsługi klienta w gazownictwie. Wiodły spokojne życie, miały pracę, domy, przyjaciół i znajomych. - To wszystko musiałyśmy zostawić, kiedy wybuchła wojna - mówią kobiety. Przyjechały do Polski 7 marca. Busem do granicy, a po jej przekroczeniu, dzięki życzliwości nieznajomego mężczyzny, dotarły do Hrubieszowa i stamtąd do Wał-Rudy. W Żytomierzu zostali ich mężowie, rodzice, krewni, przyjaciele i znajomi, cały ich świat. - Bardzo przeżywamy rozstanie z bliskimi. Mamy z nimi kontakt, ale… - głos kobiet załamuje się, cichnie do szeptu. - Tęsknimy za nimi, płaczemy i modlimy się - dodają po chwili.
Z parafii w Zabawie dostały rowery, którymi przyjechały do kościoła na modlitwę. Myślą o najbliższej przyszłości. - Chciałybyśmy pójść do pracy, a nasze dzieci posłać do szkoły w Zabawie - snują plany kobiety. Mają nadzieję, że po wojnie wrócą do siebie. - Tam nasze życie, nasza dusza. Ale czy będzie do czego wracać? - zastanawiają się z lękiem i troską w oczach. Śledząc wiadomości z Ukrainy, oglądając zdjęcia i filmy zbombardowanych miast i wsi, zamieszczane na profilach społecznościowych, wątpią, czy to, co zostawiły, jeszcze istnieje.
Kobietami i ich dziećmi opiekuje się Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży i parafianie - rodacy bł. Karoliny. - Jedna z sąsiadek przyniosła ogromną ilość drożdżówek - uśmiechają się panie.
Kobietą, która intonowała pieśni w kościele, była pani Rusłana. Basem wtórował jej syn, 16-letni Marko. Rusłana wyszła za greckokatolickiego księdza, który do wybuchu wojny opiekował się parafią pod Charkowem. - Mąż działa także w greckokatolickiej Caritas. Jest we Lwowie i pomaga w dystrybucji darów na wschodnią Ukrainę - mówi pani Rusłana. Jej mąż czuł, że może wybuchnąć wojna, dlatego wysłał swoją rodzinę na zachodnią Ukrainę. W pośpiechu zapomniano jednak zabrać dokumenty jednej z córek, Marysi. Mąż pani Rusłany postanowił wrócić po nie do domu. Razem z nim przyjechali także Marko i Marysia. Było to 23 lutego…
Pani Rusłana z synem Marko.- Poszliśmy spać. O piątej rano zbudził mnie telefon. Dzwoniła mama mówiąc, że Rosjanie zaatakowali Ukrainę. Nie mogłem uwierzyć, ale kiedy otwarłem okno, zobaczyłem spadające rakiety i bomby, usłyszałem wybuchy. Pobiegłem szybko obudzić tatę. Zabarykadowaliśmy dom, zmagazynowaliśmy trochę wody. Myśleliśmy, że potrwa to krótko, ale kiedy dowiedzieliśmy się, że blisko nas są już czołgi, postanowiliśmy uciekać na zachód. Udało nam się przekroczyć most na rzece Damba, który, jak się dowiedzieliśmy, został zaminowany i miał zostać wysadzony, żeby przeszkodzić Rosjanom w posuwaniu się w głąb kraju. Mostu już nie ma, a nam udało się dotrzeć na zachód Ukrainy, a stamtąd do Polski - opowiada dramatyczną historię chłopak.
Jest w ostatniej klasie szkoły ponadpodstawowej. Jego koledzy i koleżanki zostali w Ukrainie. Chciałby pójść na studia ekonomiczne, a potem… - Mam bogate plany. Może pójdę do seminarium? Albo do wojska? - zastanawia się Marko. - Może nie będzie trzeba - mówi z nadzieją jego mama.
Oboje zamieszkali w hotelu w Zabawie, naprzeciwko sanktuarium bł. Karoliny. W sumie schronienie znalazło tam 48 osób.
- Pomagamy im, myśląc nie tylko o doraźnych potrzebach. Nie wiemy, jak długo potrwa wojna, kiedy będą mogli wrócić do siebie. Trzeba, żeby dzieci poszły do szkoły, a kobiety mogły pracować. Wśród pań jest na przykład fryzjerka i manikiurzystka. Wspólnie musimy pomyśleć, co dalej - dodaje ks. Zbigniew Szostak, kustosz sanktuarium.