- Polska to naprawdę piękny kraj, ludzie dobrzy, ale chciałabym wrócić na Ukrainę, do Charkowa - mówi Swietlana, która z synem znalazła schronienie w Diecezjalnym Domu Rekolekcyjnym w Ciężkowicach.
Trafiają tu przywożone wprost z granicy przez ks. Piotra Barczyka z Błonia, który cały czas jeździ do Przemyśla na dworzec po kobiety i dzieci uciekające z Ukrainy przed wojną.
- Pierwsza grupa była i już wyjechała z naszego domu, bo dostała telefon od innej ukraińskiej rodziny, poznanej przez nich na granicy. Tamci pojechali do Wrocławia i dzwonili do członków naszej grupy, by także ci wyruszyli tam za nimi - opowiada ks. Marcin Krępa, dyrektor domu.
Kilka dni temu ośrodek przyjął kolejnych uchodźców. Tatiana uciekła z Ukrainy z dwiema synowymi, z których jedna jest w 9 miesiącu ciąży, i z 3 wnuczkami. Do domu w Ciężkowicach trafiła także z Charkowa Swietłana z synem.
Ledwie chwilę odpoczęli, kobiety wzięły się do pracy. - Miałyśmy parę prac porządkowych koło domu. Panie same przyszły i chciały z nami zamiatać, sprzątać obejście na świeżym powietrzu, przy pięknym słonku, bo jak zapewniały, ostatnie kilkanaście dni w większości spędziły w podziemnych schronach, więc obrócić twarz w stronę słońca jest dla nich ogromną przyjemnością, a praca wytchnieniem - opowiadają siostry.
Tatiana z synowymi i wnuczkami wyjechała 12 marca z Ukrainy. - Zdecydowałyśmy się wyjechać, bo kiedy były tylko alarmy bombowe, to chowaliśmy się do schronów, ale dało się żyć, choć Mariupol zniszczyli bombami. Ale wojska rosyjskie zaczęły podchodzić do miasta. Na co było czekać? Mamy dzieci w rodzinie, trzeba było je chronić, to uciekaliśmy - opowiada Tatiana.
Swietłana z synem uciekła z Charkowa. - Wiem, że w nocy wczoraj 34 bomby spadły na miasto, zginęli niewinni ludzie. Bomby spadają na bloki mieszkalne, na zakłady pracy, niszczą infrastrukturę. Nie wiemy co będzie dalej, ale wierzymy, że zwyciężymy, że kiedy wojna się skończy to odbudujemy to, co Rosjanie zniszczyli, ale życia nikomu nie uda się już przywrócić - mówi Swieta.
- Nie wiedzieliśmy gdzie iść. Wiedzieliśmy, że trzeba iść tam, gdzie nie spadają bomby. Nie mamy nikogo. Potrzebujemy pomocy nieba – dodaje Tatiana.
Rodzice i siostra Swiety zostały w Charkowie. - Codziennie płaczę, bo wiem, że jutro ich może nie być. Nie chciały uciekać – mówi. Sama chciałaby zostać na razie w Polsce. Polska przypomina jej Ukrainę, czuje się tu dobrze, spotkała dobrych ludzi. - Poza tym jest bliżej Ukrainy, bliżej domu – dodaje.
Schronienie i bezpieczne miejsce znaleźli w Polsce. Wnuczki Tatiany mają 8 i 10 lat. Niedługi Lidia, jedna z synowych Tatiany, urodzi kolejne dziecko. - Znaleźliśmy lekarza i szpital w Brzesku, który przejmie opiekę nad matką spodziewającą się dziecka. Szukamy im teraz w Brzesku jakiegoś lokum, żeby mogli gdzieś zamieszkać razem, być blisko szpitala, gdzie urodzi się kolejna wnuczka Tatiany – mówi ks. Marcin.