Na ulicy Pielgrzymów stoi figura Serca Jezusowego. Nie odnawiajcie jej, proszę! Bardziej prawdziwa nie będzie.
Poniższy tekst był inspiracją w konkursie "Patrzer - przygoda zaczyna się tuż za progiem". Przywołujemy go z okazji uroczystości Najświętszego Serca Pana Jezusa.
Nie jestem wybredny. Zazwyczaj wyruszam na spacer ulicą Stojałowskiego w kierunku zachodnim. Na szczycie Zacharowej Góry skręcam w lewo i wiaduktem nad autostradą A4 przechodzę na drugą stronę Szczepanowa. Dawniej nazywało się tę część miejscowości Podlesiem z oczywistych racji. Tuż za domami i polami rósł Las Szczepanowski. Z ulicy Podleśnej skręcam w prawo, znów na zachód, i wędruję drogą techniczną wzdłuż pędzących w przeciwną stronę samochodów. Po lewej stronie trochę opuszczonych pól, niewielkie zagajniki brzóz i sosen. Wreszcie las. Droga przecina jego niewielki skrawek, a potem wznosi się na wysokość kolejnego wiaduktu. Trzeba przez niego przejść, żeby ruszyć w stronę parafialnego cmentarza. Od jego zachodniej strony biegnie ulica Lubomirskiego, dalej Ruchu Oporu, z której trafiam na leśną drogę między Szczepanowem i Łękami. Spacer przez Las Łęcki trwa tylko chwilę, a ulica Łęcka, którą wracam do domu wznosi się łagodnie na szczyt Wysoczyzny Szczepanowskiej. Dalej jest już tylko pod górę. Znajoma figura Madonny z Dzieciątkiem wita mnie w końcu przed wejściem do domowego ogrodu.
Bywa jednak, że zmieniam trasę i na drugim wiadukcie skręcam ostro w prawo, w ulicę Pielgrzymów. Została tak nazwana na cześć pątników wędrujących tu corocznie z Brzeska do sanktuarium św. Stanisława, którego strzelista sylwetka góruje nad Szczepanowem.
Mniej więcej w połowie tej drogi stoi kamienna kapliczka zwieńczona małym krzyżem, nieco zmurszałym i rozpadającym się. W tle szmaragdowy sosnowy zagajnik, a obok kapliczki rosną ponad stuletnie dwie lipy – strażniczki. Z prawej strony głęboki rów melioracyjny, zwykle pozbawiony wody.
Mijałem tę kapliczkę wiele razy chodząc tu jeszcze jako uczeń niedalekiej szkoły na zwyczajowe spacery do Lasu Szczepanowskiego. Niestety nie pamiętam, jaka figura stała w głębokiej wnęce kapliczki. Wydaje mi się, że był czas, gdy nie stała tam żadna. Słyszało się o kradzieży. Może był to św. Jan Nepomucen, bo rów z wodą blisko? Może Matka Boża?
Dzisiaj stoi tu Jezus. Patrzy przed siebie, wprost na kościół ukryty nieco za koronami sosen i dachami domów. Otwartą lewą dłoń kieruje ku dołowi, prawą wskazuje na serce. Nic nadzwyczajnego, ot kolejne przedstawienie Najświętszego Serca, uformowane z jakiejś sztucznej masy.
Figura nie jest opuszczona, ktoś sadzi tutaj jednoroczne kwiaty, dba o porządek wokół kapliczki. Musi być chyba bezradny wobec pająków, które uparcie koczują nad głową Jezusa w zakamarkach i załamaniach daszku.
Tym, co przykuwa wzrok jest stan figury. Palące słońce, zacinający wiatr i deszcz sprawiły, że z postaci Jezusa zaczęła znikać barwna polichromia, spod której coraz bardziej wyziera kauczkowa biel.
W geście opadającej lewej dłoni słyszę: „Taki jestem”. A kiedy odwracam głowę, by zobaczyć krajobraz, na który patrzy Jezus, widzę strzelistą wieżę kościoła, pyszniącą się czerwienią oczyszczonej cegły, błyskającej złotem kuli pod wieńczącym ją krzyżem. „Ubogi Jezus patrzy na bogaty Kościół” – myślę po cichu z wyrzutem. Obwinianie parafian o stan figury przychodzi jednak zbyt łatwo. W tym zderzeniu postępującego zniszczenia statuy i odnowionego kościoła jest jakieś napięcie. Jakby Jezus chciał powiedzieć, że oddaje Siebie, nawet barwy polichromowanej figury, by Kościół żył, odnawiał się i rósł w górę.
Kauczkowa biel przywołuje bladość śmierci, w której znikają kolory i dźwięki. Stoję przed umierającym Jezusem i nagle patrzę na Jego wskazujący palec, którym dotyka swojego serca. Pod palcem, tam gdzie rana, zachował się żywy jeszcze czerwony kolor otoczony barwą zakrzepłej krwi.
Proszę, nie odnawiajcie tej figury. Bardziej prawdziwa nie będzie.