Wyraźnie usłyszeli to młodzi, którzy wzięli udział w wydarzeniu zorganizowanym dla nich przed bierzmowaniem w Trzcianie k. Mielca.
Na spotkanie złożyła się Msza św., adoracja Najświętszego Sakramentu i świadectwo Andrzeja Sowy, byłego narkomana i wokalisty punkowej grupy Maria Nefeli, odnoszącej sukcesy na przełomie lat 80. i 90. Dziś świadectwem swojego nawrócenia pokazuje, że dla Boga nie ma nic niemożliwego.
Wydarzenie rozpoczęło się Mszą św. Beata Malec-Suwara /Foto Gość Adoracja Najświętszego Sakramentu. Beata Malec-Suwara /Foto Gość- Eucharystia, adoracja... jestem tym bardzo poruszony. Wszystko, co najważniejsze, już się wydarzyło. Jeśli masz otwarte serce i ucho, to już wszystko się wydarzyło - mówił Andrzej Sowa do młodych zgromadzonych w kościele w Trzcianie k. Mielca 26 marca.
Opowiadał o swoim życiu. Radość i wolność jako młody człowiek odnalazł w narkotykach, seksie, własnej ideologii. Szybko okazało się, że to wszystko doprowadziło go na dno, był trupem. Zawszony, z ropiejącymi ranami, podgryzany przez szczury, zniewolony potrzebą brania narkotyków, bez domu, bez jakiejkolwiek nadziei na inne życie, w ogóle na życie. Przed sobą miał dwie alternatywy - albo umrze z przedawkowania, albo z odwodnienia. W swojej przyszłości widział jedynie śmierć.
Andrzej Sowa opowiadał młodym o swoim życiu. Radość i wolność jako młody człowiek odnalazł w narkotykach, seksie, własnej ideologii. Szybko okazało się, że to wszystko doprowadziło go na dno. Zawszony, z ropiejącymi ranami, podgryzany przez szczury, zniewolony potrzebą brania narkotyków, bez domu, bez jakiejkolwiek nadziei na inne życie, w ogóle na życie. W swojej przyszłości widział jedynie śmierć. Bóg to zmienił w 5 min. Beata Malec-Suwara /Foto GośćNie zawsze tak było. Dopóki miał gdzie mieszkać i za co ćpać, podobało mu się takie życie. - W siódmej, ósmej klasie imponowali mi koledzy twardziele, którzy przeklinali, palili, pili, oglądali gazetki pornograficzne. Oni mnie szanowali i rozumieli - opowiadał. - Przestałem się spowiadać, bo wcale nie żałowałem takiego życia, mnie się to podobało. Kiedy miałem 16 lat, diabeł wyprowadził mnie z Kościoła, powiedziałem matce, że nie będę w tej katoszopce uczestniczył.
W pierwszej klasie szkoły średniej zaczął palić marihuanę, potem ją uprawiać w przydomowym ogródku. Kiedy - po kilku latach - jego rodzice zorientowali się, że to narkotyki, wyrzucili go z domu. Zamieszkał u kolegi. Zaczął śpiewać w kapeli punkowej. Ta odnosiła sukcesy. Brał kwasy, grzyby, amfetaminę. Mając 23 lata, był już uzależniony od heroiny. - Ćpałem codziennie, coraz więcej. Doszedłem do tego, że ćpałem 20 ml polskiej hery, zwanej kompotem. Taka dawka zabija 20 dorosłych facetów, którzy nie mieli z tym narkotykiem styczności, a ja po tym normalnie funkcjonowałem. Kiedy jej nie miałem, zaczynały się objawy odstawieńcze - opowiadał.
Widział, jak jego koledzy umierali, z przedawkowania albo odbierali sobie życie. Kiedy samobójstwo popełnił kolega, u którego mieszkał, musiał opuścić jego dom. - Czy Pan Bóg do mnie nie mówił? Mówił, ale ja nie chciałem Go słuchać - mówił.
Żeby zdobyć pieniądze na narkotyki, zaczął kraść. Czterokrotnie okradł swoich rodziców, nieraz przyjaciół, napadał na ludzi, rabował sklepy, wyłudzał pieniądze. - Przez rok byłem bezdomny, mieszkałem po klatkach schodowych i piwnicach. Zawszony i śmierdzący. Z gnijącymi ranami na ciele. Niektórzy żule wyglądali przy mnie jak dżentelmeni. Raz, gdy spałem w piwnicy, obudziłem się nad ranem, czując, że coś po mnie chodzi. Kiedy otworzyłem oczy, zobaczyłem, że na mojej nodze siedział wielki szczur i obgryzał moje kości na stopach. Miałem 26 lat i dotarło do mnie, że jestem trupem. Dotarło do mnie, że zdechnę tam jak pies - wspominał swoje dawne życie Sowa.
Mówił też o swojej babci, która kiedy był małym chłopcem, ciągała go do kościoła na 9 pierwszych piątków miesiąca. - Jestem przekonany, że modlitwa tej kobiety sprawiedliwej sprawiła, że Pan Bóg się nade mną ulitował - dodał.
Rolę miłosiernego Samarytanina w jego życiu odegrała koleżanka. Marzena poznała go po głosie, zabrała do domu, nakarmiła, przemywała antybiotykiem rany. Pewnego dnia zaproponowała, by razem pojechali na imprezę do Poznania. Kiedy zorientował się, że jedzie na rekolekcje jakieś grupy ewangelizacyjnej był wściekły, na nią, na siebie. Nienawidził religijnych klimatów. Postanowił pojechać tylko po to, żeby rozwalić im tę "imprezę". Tam Bóg zaczął zmieniać jego życie, wbrew jego woli. Wiara tamtych ludzi i ich modlitwa wstawiennicza uzdrowiła go z narkomanii.
- Byłem w destrukcyjnej fazie uzależnienia narkotykowego, która kończy się tylko śmiercią, a Bóg potrzebował jedynie 5 min., żeby mnie z tego wyciągnąć - mówił.
- Od 29 lat chodzę za Panem i jestem Nim zafascynowany. On pokazał, że jest przy mnie, dowiódł, że kocha mnie miłością szaleńczą. A jeśli jest przy mnie, to i przy tobie. Jezus nie umarł za mnie jakoś inaczej. Oddał życie za każdego z nas, nie ma takiego grzechu, którego On nie przybiłby do belki swojego krzyża, a my się często zachowujemy tak jakbyśmy się chcieli schować, nikomu o Jezusie nie mówić, bo to niepoprawne politycznie - mówił do młodych.
Ci, którzy wzięli udział w wydarzeniu, że żałowali, że przyszli. - Chociaż przed spotkaniem spodziewałyśmy się, że usłyszymy to samo, co zawsze w podobnych świadectwach, że ktoś brał narkotyki i się nawrócił, to opłacało się wysłuchać historii tego człowieka. Na serio poruszająca, dająca dużo do myślenia – mówią Ola i Oliwia z Czermina. Są przed bierzmowaniem. Działają w grupie apostolskiej w Czerminie i zespole 3 DKCh, który zorganizował wydarzenie w Trzcianie. Kieruje nim Łukasz Kozioł.
- Kiedyś, przed jednym z takich wydarzeń pan Łukasz poprosił nas, żebyśmy z koleżanką zaniosły do szkoły ulotki o spotkaniu, dały je księżom, którzy nas uczą. Ksiądz z kolei zaproponował, żebyśmy coś same opowiedziały o tym w naszej klasie. W pierwszej chwili wystraszyłyśmy się, poczułyśmy lekką niepewność pod wpływem tego, co o nas pomyślą, jak zareagują, ale zaraz sprowadziłyśmy się do pionu. Przecież nie mamy się czego wstydzić, a dzięki nam ktoś może pokonać swoje słabości, umocnić się duchowo, doświadczyć Bożej miłości, przekonać się, że zawsze może na Niego liczyć. Tak jak było w tym świadectwie - mówi Gabriela, licealistka z Czermina.
Również Filip z Trzciany jest już kilka lat po bierzmowaniu, ale uważa, że takie spotkania potrzebne są w wielu parafiach. - Nie ukrywajmy jest to trudny okres dla młodych, którzy wchodzą w świat, a ten pod przykrywką dobra promuje zło, miesza porządki, przeinacza - mówi chłopak.
Julia z Trzciany od dziecka działa w Kościele, śpiewa w scholi, należy do grupy apostolskiej "Kanapowicze" w Trzcianie, teraz gra na gitarze 3 DKCh. - Takie wydarzenie to czas, kiedy inni mogą doświadczyć Bożego działania, umocnienia wspólnoty, dostrzec, że nie tylko oni mają problemy, rozterki. Tutaj słyszą "dobrze, że jesteś". Nikt nie jest sam - dodaje Julia.