To się dzieje cały czas. Droga Krzyżowa trwa. Jest ona szansą, by nasz krzyż przyjąć i połączyć z krzyżem Jezusa.
W Radgoszczy członkowie wspólnoty Ain Karim z Krakowa poprowadzili nabożeństwo Drogi Krzyżowej.
- Przyjeżdżają do nas od pewnego czasu, bo prowadzą w parafii Kurs Alfa, w którym uczestniczy 20 parafian. Dziś to już 9 spotkanie. Korzystając z ich obecności poprosiłem, by poprowadzili nasze nabożeństwo w kościele parafialnym - mówi ks. Krzysztof Ciebień, proboszcz parafii radgoskiej.
Rozważania nabożeństwa Drogi Krzyżowej utkane były z modlitwy, rozważań i spisanych wcześniej świadectw członków wspólnoty, którzy pokazali, jak ich codzienność łączy się z doświadczeniem krzyża.
Jezus bierze krzyż na swe ramiona
"Ostatnich 20 lat mojego życia było dźwiganiem różnych krzyży. Na początku był to krzyż dźwigania niskiego poczucia własnej wartości, z którym zmagałam się przez okres dojrzewania i studiów. Potem, gdy zostałam samotną matką, niosłam krzyż ogromnego poniżenia wynikającego z tego, jak jestem odbierana w moim środowisku i krzyż trudu samotnego macierzyństwa. Był to krzyż gonitwy między pracą, domem i obowiązkami, których dość długo brałam na siebie za wiele. Dość długo był to też krzyż nadmiernych ambicji oraz krzyż potrzeby przypodobania się każdemu wokół, bez zastanowienia czy to na pewno moja droga. Wielokrotnie upadałam leżąc twarzą do ziemi, aż Bóg zaczął mnie podnosić".
W nabożeństwie licznie wzięli udział miejscowi parafianie. Grzegorz Brożek /Foto GośćJezus umiera na krzyżu - śmierć która stała się życiem
„Brat zadzwonił z informacją, że pogotowie reanimuje mojego tatę. Rzuciłem wszystko i zacząłem się modlić, by udało się przywrócić akcję serca. Miałam nadzieję, że Bóg sprawi, że tata ożyje, a jego serce znów zacznie bić. Pan jednak chciał inaczej. Czułem pustkę i ogromny żal, jak Bóg mógł dopuścić do tego, by tak nagle, bez symptomów choroby odszedł zdrowy mężczyzna. Prawie obraziłem się na Boga. Byłem zrozpaczony. Mama na skraju załamania nerwowego i ja mieszkający 250 kilometrów od niej. Nie miałem pojęcia jak ma wyglądać nasze dalsze życie. W końcu powierzyłem tę sytuację Panu. Dziś ponad rok od tego wydarzenia wiem, że było to Boży plan. Zabrzmi dziwnie, ale śmierć taty stała się dla naszej rodziny kolejnym etapem w drodze do Boga. Po czasie zdałem sobie sprawę, że miałem żal nie do Boga, ale do siebie, bo nie zdążyłem tacie powiedzieć o tylu sprawach, powiedzieć, że go kocham".
Jezus z krzyża zdjęty
"W moim życiu przeżyłam wielką boleść, zmarł mój mąż, z którym byliśmy razem przez 44 lata. Poszedł do przychodni, zrobił sobie EKG i nie wrócił już do domu, bo stracił przytomność, i zapadł w śpiączkę. Lekarze powiedzieli, że ma zator mózgu, a stan jest ciężki. Byliśmy wszyscy w rozpaczy. Wtedy zrozumiałam, że jedynie Bóg mi pomoże. Zaczęłam się gorąco modlić o uzdrowienie męża. Ksiądz na spowiedzi powiedział żebym zaufała Bogu. Powiedziałam Bogu: zrób co chcesz, ja się na wszystko godzę, bo nie moja, ale twoja wola niech się stanie. Przez 5 miesięcy mąż był śpiączce i zmarł nie odzyskawszy przytomności. Chowając go byliśmy pogodzeni z wolą Bożą, mieliśmy pewność, że dostąpi nieba i znajdzie się w królestwie Bożym".