W Pisarzowej 30. rocznicę posłania na misje obchodził pochodzący z tej parafii bp Mirosław Gucwa.
Grzegorz Brożek: Jak to było księże biskupie z tym wyjazdem?
Bp Mirosław Gucwa: Po trzech latach pracy w diecezji zgłosiliśmy się z ks. Markiem Mastalskim do biskupa Życińskiego, że chcemy jechać na misje. Wiedzieliśmy gdzie chcieliśmy jechać, bo mieliśmy kontakt z naszymi księżmi z Republiki Środkowoafrykańskiej, ks. Czermakiem, ks. Muszyńskim i wiedzieliśmy też, że jest nowa parafia do objęcia. Biskup Życiński był zajęty, więc przypomniał sobie o nas w listopadzie, wezwał nas i rozmawialiśmy. Mówił, że otrzymał od biskupa Bouar prośbę o księży, obiecał mu, że wyśle, ale że rok formacyjny w Centrum Formacji Misyjnej już się zaczął, to byśmy do CFM poszli w przyszłym roku, a za dwa lata wyjedziemy, a on, biskup, wytłumaczy pasterzowi z Bouar zwłokę. Ale była druga ścieżka. Samodzielne przygotowanie się do wyjazdu na misje. Tę drogę wybraliśmy i w 1992 roku pojechaliśmy najpierw do Francji, a potem do Republiki Środowoafrykańskiej.
Bp Mirosław Gucwa i ks. Marek Mastalski wyjechali z diecezji na misje razem w 1992 roku. Grzegorz Brożek /Foto GośćMarzył ksiądz o tym od dziecka…
A wcale nie. Nawet w seminarium nie bardzo, bo pamiętam, że odprawiali Msze św. w WSD księża wyjeżdżający do Kongo, ks. Piszczek, ks. Rosiek i wtedy mi otwarła się taka klapka w głowie, że faktycznie, jest Afryka, ale kiedy myślałem o ewentualnym związaniu z tym kontynentem swojej przyszłości, to byłem na „nie”. Ale parę lat później gościła w seminarium siostra józefitka, która opowiadała, pokazywała przezrocza i wtedy przyszło mi do głowy, że jeśli ona daje radę, to dlaczego ja miałbym nie dać rady. Przywiązałem się wtedy do tej myśli. Nawet, żeby przyspieszyć swój ewentualny wyjazd na misje to wybrałem naukowe seminarium z misjologii i z tej dziedziny postanowiłem i pisałem pracę magisterską. Powiedziałem ks. Antoniemu Kmiecikowi o tych motywach. „Mirek, misje do misjologii mają się tak, jak koń do koniaku” – tłumaczył mi.
Wyjechał ksiądz na 6 lat, prawda?
No, taki standardowy kontrakt misyjny podpisaliśmy. Myślałem, że jak pojadę na misje, to popracuję gdzieś z 10 lat. W kontrakcie jest taka klauzula, że jest możliwość przedłużenia tych 6 lat. Tymczasem minęło 6 lat, nikt mnie nie pytał, czy chcę przedłużyć, nikt nie proponował, ja się nie odzywałem. Zacząłem akurat pracować w seminarium, nie myślałem wcale o wyjeździe, o kontrakcie.
A kiedy ksiądz zaczął?
W pewien sposób w 2013 roku, bo biskup Armando miał już kłopoty ze zdrowiem, pojechał do Watykanu i złożył rezygnację. Była nadzieja, że papież wyznaczy nowego biskupa, szczególnie, że nuncjatura wspominała, że może to być biskup pomocniczy, albo biskup koadiutor, który będzie przejmował obowiązki. Potem okazało się, że jednak chyba tego biskupa pomocniczego nie będzie, że papież wyznaczy nowego pasterza diecezji. Ja sobie w głowie układałem taki plan, że bp Armando, i ja też (byłem wtedy wikariuszem generalnym), oddamy nowemu pasterzowi sprawy i wyjadę na rok, dwa do USA, bo bardzo chciałem jechać, by nauczyć się angielskiego. Czekaliśmy. Któregoś dnia bp Armando dzwoni z Włoch, i prosi, żebym przyleciał, bo chce omówić parę ważnych kwestii, podjąć parę decyzji, poustalać sprawy administracyjne, finansowe, bo na razie nie wróci. Zarezerwowałem bilet, z tym, że dałem znać sekretarzowi nuncjatury, że będę potrzebował jedno pismo. W przeddzień wyjazdu do Włoch poszedłem do nuncjatury po ten dokument. Rozmawiałem z sekretarzem, a on do mnie, że jeszcze nuncjusz przyjdzie i chce ze mną rozmawiać. Przyszedł nuncjusz. „Ça va”. „Ça va. Papież Franciszek mianował cię biskupem Bouar.” Czy się zgadzam. Powiedziałem, że pójdę się zastanowić, pomodlić. Wróciłem i się zgodziłem. „Jestem grzesznikiem, ale jeśli jest taka decyzja papieża, to się zgadzam”. Ustaliliśmy datę ogłoszenia. Zamiast do Włoch, a potem do Ameryki, wróciłem do Bouar i przestałem myśleć o upływającym czasie na misjach.
Ciąg dalszy nastąpi.