Za ich bezgraniczne poświęcenie dla ratowania innych, nawet za cenę swojego życia i swoich bliskich, za człowieczeństwo, altruizm, miłość i miłosierdzie należy im się choć pamięć.
Oczywiście, że najbardziej dominującą była bierność, choć to nie znaczy, że Polacy nie współczuli Żydom, zwyczajnie paraliżował ich strach. Za pomoc Żydom, skazanym przez okupanta niemieckiego na zagładę, Polakom groziła śmierć, czasem obóz lub więzienie wraz z pozbawieniem mienia, co w gruncie rzeczy kończyło się śmiercią. Polaków zastraszano i terroryzowano, egzekucje nagłaśniano, by nie było żadnej wątpliwości, jaki los czeka każdego, kto złamie okupacyjne prawo. Byli też ci, którzy donosili i choć o nich nikt dzisiaj nie chciałby pamiętać, trzeba też wiedzieć, że Niemcy nieraz szantażowali całe wsie, że jeśli nie znajdą ukrywających się Żydów, to ich rozstrzelają. Okrutny świat, nieludzkie prawo. Wielu pytało, gdzie wtedy był Bóg. Prof. Szewach Weiss mówi wówczas, że był w sercach Sprawiedliwych. Tych było wielu.
Michał Kalisz z Oddziałowego Biura Badań Historycznych IPN w Rzeszowie doliczył się ponad trzystu Polaków, którzy ratowali Żydów na terenie tylko jednego niewielkiego powiatu gorlickiego. W tym momencie odznaczonych medalem i tytułem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata nie jest nawet trzydziestu z nich.
Bóg był w sercach prostych ludzi zamieszkujących wsie i wykształconych mieszczan, był w sercach duchownych i sióstr zakonnych, był w sercach działaczy Polskiego Państwa Podziemnego, a nawet w sercu komendanta „granatowej” policji w Bobowej.
O nich piszemy w dzisiejszym tarnowskim dodatku papierowego wydania "Gościa Niedzielnego", m.in. o całym łańcuchu ludzi dobrej woli, którzy zaangażowani byli w uratowanie prof. Hugo Steinhausa, światowej sławy matematyka, współtwórcy słynnej lwowskiej szkoły matematycznej, po wojnie pierwszego dziekana Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii Uniwersytetu Wrocławskiego. Od 11 lipca 1942 roku aż do wyzwolenia urywał się wraz z rodziną we dworze Jana Cielucha w Berdechowie, między Wyskitną, Polną i Stróżami.
Przykładów poświęcenia się dla ratowania Żydów na tym terenie, i nie tylko, jest bardzo wiele. Historycy podkreślają, że gdyby wojna trwała kilka miesięcy, Sprawiedliwych byłoby jeszcze więcej. Kiedy do strachu dochodził głód, ludzie stawali przed jeszcze trudniejszym wyborem.
W zakrojoną na szeroką skalę pomoc Żydom zaangażowana była polonistka Anna Sokołowska z Nowego Sącza. 17 października 1943 roku za tę działalność została przez Niemców aresztowana. Po przesłuchaniu osadzono ją w więzieniu na Montelupich w Krakowie, a 2 czerwca 1944 wywieziono do obozu KL Ravensbrück, gdzie w lutym 1945 roku została zamordowana.
Trochę łatwiej było ukryć Żydów na wsiach. Polacy budowali dla nich kryjówki – bunkry w piwnicach, stajniach, pod łóżkami, na strychach, służyły za nie też ziemianki. Taką skrytkę na końcu stajni wybudował Filip Wąsowski z Moszczenicy dla siedmiu ukrywających się u niego od 1942 roku Żydów. Kiedy w 1943 roku zmarła mu żona Katarzyna, od tej pory sam, wspierany przez 9-letniego syna Władysława, musiał zadbać o swoją rodzinę i o nich. Końca wojny doczekało pięciu z nich.
Niestety, zdarzały się przypadki, że złapani przez gestapowców Żydzi wydawali swoich dobroczyńców, co na ogół kończyło się śmiercią jednych i drugich. Tak w 1942 roku został rozstrzelany bobowianin dr Józef Pietrzykowski.
Podobny los za ukrywanie Żydów spotkał Stanisława Radzika i jego żonę Marię. Mieszkali z czwórką dzieci w Łużnej. W czasie okupacji małżeństwo ukrywało trzy siostry: Salomeę, Rozalię i Annę Wymisner oraz Jakuba Hoffmana i Rebego Urysia. Schronili ich na strychu, w niewielkim pomieszczeniu, do którego wejście było zamaskowane sianem. Ukrywani wychodzili co jakiś czas w celu zdobycia pożywienia. Podczas jednego z takich wyjść Niemcy aresztowali Jakuba Hoffmana, który wskazał im swoją kryjówkę. W sierpniu 1943 roku gestapowcy i policjanci urządzili obławę na dom Radzików. Dwóm Żydówkom – Salomei i Rozalii – udało się w porę uciec, przeżyły wojnę. Stanisława Radzika i pozostałych Żydów aresztowano, a następnie 30 września rozstrzelano na cmentarzu żydowskim w Gorlicach. Maria Radzik dotkliwie pobita przez Niemców zmarła 26 stycznia 1944 roku. Radzikowie osierocili czworo dzieci: Tadeusza, Stanisławę, Zofię i Kazimierza.
Niesamowita czy wręcz nieprawdopodobna jest historia Marii i Piotra Węglowskich z Zawady k. Dębicy. W ich domu w czasie wojny mieszkali i Żydzi, i Niemcy pod jednym dachem. O nich również piszemy w dzisiejszym "Gościu Tarnowskim"..