W kościele pw. św. Maksymiliana Kolbego odbyły się powiatowe uroczystości upamiętniające początek deportacji Polaków w głąb Rosji.
Mszy św., razem z ks. rektorem Stanisławem Trelą, przewodniczył ks. Piotr Pasek, dyrektor Muzeum Diecezjalnego w Tarnowie, który podkreślił, że każda wspominana rocznica związana z historią Polski jest budowaniem własnej tożsamości narodowej.
- Jesteśmy dysponentami czasu, który szybko mija, dlatego potrzeba, by młode pokolenia jak najwięcej wiedziały nie tylko o wielkiej historii narodu, ale i swoich lokalnych korzeniach - mówił ks. Pasek, zachęcając dzieci i młodzież do poznawania swojej przeszłości ze świadectw najstarszych członków rodzin.
Po Mszy św. z wykładem na temat deportacji i jej związku z lokalną społecznością Młynnego wystąpił dr Przemysław Stanko z UPJPII w Krakowie.
Przypomniał, że z miejscowością są związane trzy rodziny, które zostały deportowane w głąb Rosji. Były to rodziny Walentego Golonki, Ludwika Knapika oraz Józefa i Marii Jajeśnicy.
- Józef był bohaterem wojny polsko-bolszewickiej 1920 roku i w nagrodę w 1924 roku otrzymał od rządu polskiego ziemię na wschodzie ówczesnej Rzeczpospolitej. Konkretnie na Wołyniu, w gminie Horochów. Tam została założona kolonia Stary Staw i tam otrzymał działkę nr 12. Józef sprowadził żonę i na świat w nowym miejscu zaczęły przychodzić dzieci Czesław, Kazimiera, Danuta i Stanisław. Cała ta sześcioosobowa rodzina została wywieziona 10 lutego 1940 roku ze stacji Horochów pod Archangielsk. Dzisiaj już wiem, że ta podróż trwała dokładnie 12 dni w temparaturze -40 stopni Celsjusza. Rodzina jechała razem z innymi mieszkańcami powiatu horochowskiego odkrytymi wagonami, na tzw. lorach. Tam, gdzie kończyła się linia kolejowa, było już -55 stopni Celsjusza. Dzieci, okute pierzynami, przetrwały tę podróż. Później załadowano ich na sanie i powieziono jeszcze 125 km w głąb tajgi do osiedla położonego nad niewielkim strumykiem. Najmłodszy Stanisław zmarł w tajdze 19 czerwca 1940 roku. Pięcioosobowa rodzina doczekała amnestii w 1941 roku. Potrzeba było jednak pieniędzy, by dotrzeć do rzeki Wyczegdy, by barkami spłynąć do Dźwiny i dostać się do stacji kolejowej w Kotłasie. Nie wiadomo, jakim cudem, ale po dwóch miesiącach udało się tej rodzinie dostać do Kotłasa i 5 listopada 1941 roku, dzięki wstawiennictwu polskich czynników wojskowych, udało się im opuścić archangielską obłast i udać się w podróż do południowego Kazachstanu i centralnego i wschodniego Uzbekistanu. Po drodze umiera córka Kazimiera. Docierają do celu i w sierpniu 1942 roku ostatecznie opuszczają nieludzką ziemię, trafiając do Persji - opowiadał dr Stanko.
Co dalej działo się z rodziną Jajeśniców? Na razie tyle udało się ustalić historykowi, który nadal bada dzieje deportowanych mieszkańców Limanowszczyzny. - Sądzę, że ta wiedza to podwalina pod pomnik, który być może kiedyś stanie na tej ziemi. Już dzisiaj jest jednak szansą na ocalenie pamięci o rodakach wywiezionych na nieludzką ziemię - podkreślał naukowiec.