Cały weekend gościła w Tarnowie Marta Przybyła, poznanianka, której historię wielu mogło poznać oglądając film "Powołany".
Zaprosiliśmy Martę, by podzieliła się swoim świadectwem z naszą wspólnotą „Ja i Ty”, czyli wspólnotą uzależnionych i współuzależnionych. Marta odwiedziła też tarnowski Zakład Karny, jak również Zakład Poprawczy. Wreszcie w niedzielę dała świadectwo na drodze krzyżowej szlakiem męczeństwa bł. Karoliny w Wał Rudzie – informuje ks. Dariusz Mikowski, twórca i moderator wspólnoty „Ja i Ty”.
W Zakładzie Karnym wydawało się, że będą to dwa krótkie spotkania. Każde z nich trwało tymczasem ponad dwie godziny. Po każdym zalegała cisza, a jeden z więźniów stwierdził tylko, że „pani jest twardsza niż wielu z tu osadzonych” (choć gwoli uczciwości nie dokładnie w takich słowach ów szacunek wyraził).
– W Zakładzie Poprawczym, kiedy opowiadała o tym, jak pomaga w hospicjum, jak towarzyszy umierającym paru chłopaków zgłosiło chęć robienia tego samego. Zrobili to po spotkaniu, ale na drugi dzień także o tym mówili. Pewnie, że kiedy opuszczą zakład, albo może wcześniej, to pragnienie im może po prostu przejść, ale świadectwo widocznie wielu poruszyło czułą strunę ich serca – przekonuje ks. Mikowski, który jest kapelanem Zakładu Poprawczego.
Z wiernymi, którzy szli szlakiem męczeństwa bł. Karoliny podzieliła się świadectwem wielkiego Bożego Miłosierdzia, którego doświadczyła.
– Pierwszym lustrem, w którym przeglądała się mała Marta były oczy jej ojca. Wielu ojców nie zdaje sobie sprawy, jaką moc ma to spojrzenie, w którym przeglądać się będzie jego córka. Każda dziewczynka patrzy na twarz swego ojca i szuka odpowiedzi na pytania: „Czy jestem piękna?”, „Czy jestem mądra?”, „Czy jestem ważna?”, „Czy jestem kochana?”, „Czy jestem bezpieczna?”. Jeśli nie znajduje pozytywnych odpowiedzi na te pytania prędzej czy później zacznie ich szukać zupełnie gdzie indziej, bo natura nie toleruje próżni. Ja w swoim życiu nie znalazłam odpowiedzi na te pytania gdy przeglądałam się w oczach mojego ojca. Ojca, który choruje na chorobę psychiczną. Miałam wrażenie, że ma w sobie dwa guziki, które przełączają się, a ja nigdy nie wiem, której wersji taty w tym momencie będę doświadczać – opowiadała.
Wszystko było dobrze, a w jednym momencie jego mimika twarzy zmieniała się diametralnie, pojawiał się grymas wściekłości, nienawiść. - Widzę ojca, który staje nade mną i krzyczy, że zatłucze mnie jak psa. Poczucie mojego bezpieczeństwa od najmłodszych lat było w gruzach. Zastanawiałam się dlaczego moja mama nie jest taka uśmiechnięta, jak mamy moich koleżanek, dlaczego w domu są awantury, dlaczego kolejny raz próbując rozdzielić szarpiących się rodziców dostaję w twarz rykoszetem. Nie znalazłam odpowiedzi na pytanie czy jestem ważna, piękna, kochana. Czułam wielką pustkę. Później wciągnął mnie świat – opowiadała Marta Przybyła.
Marta wychowana była, jak przyznała, w domu skrajnie antyklerykalnym. Nie znalazła pięknego odbicia w oczach ojca, a jeszcze nie wie, że jest inny Ojciec. Brak miłości w domu spowodował, że zaczęła wypełniać dziurę w sercu wszystkim, co popadło. Zaczęła się pogoń za metkami na ubraniach, bo w domu przez lata bieda, a mała Martusia chodziła do szkoły w zmechaconych szmatach kupionych w lumpeksie. - Czułam się pozbawiona poczucia wartości, więc goniłam za kolejnymi metkami. Alkohol, kolejne próby z narkotykami, ale to również nie było to, co mogło wypełnić dziurę w moim sercu. Kolejni mężczyźni. „Tak, teraz to już na pewno będzie ten”. Miesiąc, dwa, pięć, a motyle w brzuchu za każdym razem zdychały. Nieczystość, pornografia, kolejne dewiacje, skopanie swojej kobiecości. Pozbawiałam się godności próbując zapełnić tę dziurę, wielki brak miłości – mówiła, składając świadectwo.
Wreszcie nadszedł ten dzień, 18 grudnia 2016 roku po 23 latach przerwy wchodzi do kościoła. I Jezus dotyka jej serca. – Widziałam, że coś się zmienia, ale nie wiedziałam, że wszystko – mówi.
Na spotkaniu ze wspólnotą „Ja i Ty”, w zamkniętym gronie Marta opowiada o tym wszystkim mniej oględnie.
– To było mocne świadectwo. Wyrwało nas z uśpienia, bolało, ale na nowo uświadomiła nam bezmierne miłosierdzie Boga. Ona mówi, że człowiek, to jest taka złota, lśniąca sztabka. Zdarza się, że wpadnie w błoto, zdarza się, że leży tam w tym błocie długi czas, jednak dla Boga nadal jesteśmy wszyscy, my też, współuzależnieni i uzależnieni, bezcennymi dziećmi. Warto uświadamiać sobie ciągle na nowo, że nawet jak upaprzemy się w błocie, to tę sztabkę można wyczyścić i ona może nadal świecić, a w zasadzie odbijać blask Najwyższego – mówi Basia, ze wspólnoty „Ja i Ty”.