Ksiądz Tomasz Fajt, nasz misjonarz w Boliwii, 28 stycznia odprawił ostatnią Mszę św. jako proboszcz w Concepcion i pożegnał się z wiernymi.
Ksiądz Tomasz 28 stycznia pożegnał się z wiernymi, z którymi był przez ostatnie sześć lat pracy w Boliwii. Teraz jedzie tam, gdzie ludzie także potrzebują kapłana, do San Javier. Pisze o tym, co właśnie dzieje się w jego życiu. Przeczytajcie.
"Bałem się tego dnia. Pod koniec grudnia biskup Antoni odwiedził nas i poinformował, że franciszkanie odchodzą z San Javier. Byli tam od 1930 roku. Praktycznie nieprzerwanie. San Javier to pierwsza redukcja jezuicka, czyli wioska założona przez jezuitów na terenach dzisiejszej Boliwii w 1691 roku. Piękna. Z niesamowitą świątynią i kompleksem klasztornym. Z silnymi tradycjami, 36 wioskami, 18 dzielnicami i 16 tysiącami ludzi. Jasnym się stało, że ktoś będzie musiał ich tam zastąpić. 23 grudnia, kiedy jechałem na lotnisko odebrać polską delegacje z diecezji tarnowskiej - dwóch biskupów pomocniczych - bpa Leszka i bpa Artura, dwóch kapłanów - ks. Krzysztofa i ks. Jana oraz pana Stanisława, którzy przylecieli uczestniczyć w konsekracji rozbudowanego kościoła, otrzymałem telefon od biskupa Antoniego. Biskup poinformował mnie, że chciałby, abym podjął pracę w San Javier... Był to trudny moment. Nie do końca się z nim zgadzałem, ale ostatecznie powiedziałem biskupowi, że nie przyjechałem tu, żeby szukać tego, co dla mnie lepsze, ani żeby układać sobie czegoś pod siebie, tak jak mi wygodnie. Przyjechałem, żeby pomóc i być tam, gdzie jest potrzeba. Na pasterce poinformowałem wszystkich o decyzji biskupa. Kolejne dni to przygotowanie do konsekracji, a właściwie, mówiąc językiem liturgicznym, dedykacji kościoła. Wszystko wyszło pięknie. I bardzo wzruszająco. W ten sposób zamknąłem też pewną klamrą mój pobyt na misji - parafii Matki Bożej Wspomożenia Wiernych. Dzisiaj pożegnałem się ze wszystkimi, odprawiając ostatnią Mszę św. jako proboszcz…
Do Boliwii przyjechałem w 2017 roku i od tego czasu jestem tutaj, w Concepcion. Pierwszy rok byłem tu wikariuszem u ks. Jana Piataka, wspaniałego człowieka, a ostatnich 5 lat byłem proboszczem. Jakim? Starałem się być po prostu dobrym. A przynajmniej przyzwoitym. Pokochałem to miejsce, ludzi, prace. Nie bałem się jej tylko starałem się łapać wszystkiego, czego trzeba było. Przyjechałem w roku, w którym utworzono parafię i miałem to szczęście towarzyszyć tej wspólnocie w pierwszych latach jej istnienia. Niezwykłe doświadczenie, które zabiorę ze sobą na resztę lat życia. Sporo razem przepracowaliśmy, dużo udało się zrobić, razem wzrastaliśmy, ubogacając się i dzieląc bogactwem naszych kultur, zwyczajów i wiary. Tworzyliśmy wspólnotę międzynarodową, bo przecież polsko-słowacko-koreańsko-boliwijską! Razem ze mną pracowali tu wspomniany ks. Jan Piatak, ks. Tomek Kaczor i ks. Jan Baran, który od pierwszego lutego będzie towarzyszył rodzinie Maria Auxiliadora jako następny proboszcz, z czego bardzo się cieszę. Czymś niesamowitym było poznawanie charyzmatu i kultury Korei Południowej, dzięki obecności sióstr Służebniczek Najświętszego Serca Jezusa, zwłaszcza Marisoha i Selin. Siostra Selin po 8 latach pobytu w Concepcion też kończy swoją misję tutaj i 1 lutego wraca do Korei. Niejednokrotnie zawstydzała mnie i budowała postawa ludzi zaangażowanych w parafie, którzy nie szczędzili czasu i sił, żeby tutaj być i służyć jako katechiści, animatorzy, członkowie duszpasterstwa rodzin, grupy Caritas, ministranci czy młodzi należący do grupy młodzieżowej. To też na pewno ze sobą zabiorę".
Nowym proboszczem zostaje tarnowski misjonarz ks. Jan Baran (z lewej). Ks. Tomasz wyjeżdża do San Javier. FB ks. Tomasza Fajta"Dzisiaj jest dzień, w którym dziękuje Bogu za to, że pozwolił mi spędzić te sześć lat życia w tym miejscu. Dziękuje biskupowi Antoniemu za zaufanie, którym obdarzył mnie, powierzając mi nowo powstałą parafię, a teraz Kościół w San Javier. Dziękuję moim braciom kapłanom, którzy towarzyszyli mi w ciągu tych wszystkich lat. Dziękuję siostrom zakonnym za wsparcie, pomoc i niesamowicie pozytywne nastawienie do życia. Dziękuję wszystkim, których poznałem, spotkałem, z którymi mogłem wzrastać jako ksiądz i jako człowiek. Dziękuję, że czułem się tu jak w rodzinie. Bo parafia jest i powinna być rodziną. I cieszę się, że dzisiaj wiele razy wybrzmiały słowa, które często starałem się powtarzać, patrząc na świątynię, którą zbudowaliśmy. Nawet najpiękniejszy kościół na świecie, jeśli pozostanie pusty, jest bez znaczenia. Jeśli nie wypełnia go modlitwa, niepotrzebnie go budowaliśmy. Dom Pana jest moim domem. A kościół jest potrzebny, kiedy jest wspólnota żywa, ten Kościół przez duże „K”, który chce go wypełniać!
Powierzam Bogu ukochaną wspólnotę, prosząc zarazem, żeby był ze mną w kolejnych latach pracy w San Javier. Powierzam wszystko to, co się dzieje również Maryi Wspomożycielce Wiernych. Ona prowadziła mnie do tej pory i wierzę, że tak będzie również teraz".