W 1945 roku Włodzimierz Kaczorowski, dziedzic Przeczycy, człowiek wielkiej dobroci, musiał jak tysiące innych ziemian opuścić swe dobra.
W Centrum Kultury w Jodłowej odbyła się naukowa sesja zatytułowana „Rola ziemian w II RP. Rodzina Kaczorowskich”. Jej pomysłodawcą był Konrad Wiatr, uczeń miejscowego liceum. Zaczęło się od tego, że znalazł książkę z 1905 roku z podpisem Henryka Kaczorowskiego (ojca Włodzimierza). To zmotywowało go do podrążenia tematu dawnych dziedziców Przeczycy. - Tym bardziej, że moja prababcia wiele godzin spędziła w przeczyckim dworze. Zawsze w niedziele po kościele Danusia i Krysia, córki Włodzimierza Kaczorowskiego (syna Henryka), wołały ją do dworu. Wiele otrzymywała, choćby buty, ubrania, choć była obcą wiejską dziewczynką. Ze swą żoną Olgą Włodzimierz Kaczorowski opiekował się także osieroconą dziewczynką chłopską Hanią, którą traktowali na równi ze swoimi córkami. W mojej rodzinie przekazuje się, że to był człowiek, o którym warto i trzeba pamiętać - tłumaczy Konrad. O Kaczorowskim mówiono, że to człowiek wielkiej dobroci, ogromnego serca. Był m.in. kolatorem kościoła w Przeczycy, włożył ogromny wysiłek organizacyjny w koronację figury MB Przeczyckiej, ofiarował wiele dla miejscowej świątyni, m.in. obraz Serca Jezusowego (Włodzimierz był absolwentem Akademii Sztuk Pięknych).
Grób Włodzimierza Kaczorowskiego na cmentarzu w Przeczycy. Grzegorz Brożek /Foto GośćJako dziedzic przeczycki gospodarował na niemałej połaci ziemi. Miał m.in. swój kamieniołom. Był organizatorem życia gospodarczego w swoich dobrach, zatrudniał, dawał pracę. Jak przekonywał dr Łukasz Chrobak z IPN w Rzeszowie, który mówił o roli ziemiaństwa, arystokracji w XX wieku, działalność biznesowa Lubomirskich z Przeworska, którym poświecił swoje przedłożenie, ale szerzej wszystkich, którzy zajmowali się rozwojem życia gospodarczego, nie była zwykłym zarabianiem pieniędzy, ale działalnością na wskroś wynikająca z odpowiedzialności tej klasy społecznej za naród, społeczeństwo. Rozwijali polską, bo przez Polaków tworzoną gospodarkę, budowali zakłady produkcyjne, dawali pracę, pozwalali ludziom zarabiać na swoje utrzymanie, zapalali iskrę nadziei na lepszą przyszłość, budzili aspiracje. Poza tym co majętniejsi, światlejsi obywatele gromadzili dobra kultury, dzieła sztuki, budowali polską kulturę. Po II wojnie światowej, w zasłonie dymnej w postaci potrzeb bezrolnych i małorolnych chłopów, odebrano im wszystko, co posiadali.
O świecie, który ziemianie nieraz w ciągu godziny musieli spakować do jednej walizki opowiadał ks. dr Sebastian Musiał. Obok Maria Agata Kaczorowska-Kamińska. Grzegorz Brożek /Foto GośćKaczorowski, jak tysiące ziemian, został po II wojnie światowej okradziony i wypędzony ze swojego majątku, w wyniku decyzji komunistycznych władz o parcelacjach majątków. - Tysiące rodzin zostało wówczas „zdmuchniętych”. Nowe przepisy zmusiły ich do spakowania świata czasem rzeczywiście do jednej walizki i natychmiastowego wyniesienia się z dworu i porzucenia własności. Niektórzy mieli na to godzinę czy dwie. Czasem zdarzało się, że podstawiono byłym dziedzicom furmankę, która mogła ich wywieźć z ich gniazda, czasem pozwalano wziąć nieco więcej, niż jedną walizkę – opowiada ks. dr Sebastian Musiał, zastępca dyrektora Muzeum Diecezjalnego w Tarnowie. Nie mieli możliwości powrotu. Uchwalone prawo zakazywało im zbliżać się do dawnych dóbr na odległość mniejszą niż 30 km.
Pomysłodawca sesji Konrad Wiatr, uczeń LO w Jodłowej. Grzegorz Brożek /Foto GośćKsiądz Musiał mówi, że emocjonalnie czyta wspomnienia ziemian. - Serce kraje się, kiedy opisują, jak musieli porzucić w jednej chwili najdroższe miejsce na ziemi, to jest tak głęboka krzywda, która ich spotkała i niesprawiedliwość, że trudno się o tym mówi - przyznaje. Anna Rey Potocka pisała we wspomnieniach o opuszczeniu Przecławia tak: „Wyszłam z domu ostatni raz przez sionkę koło starej lipy. Zamknęłam drzwi i pocałowałam je z takim uszanowaniem i żalem, jak całuje się ręce umierających rodziców. W głowie, sercu grał mi marsz żałobny Chopina”.
Ksiądz Musiał zwraca uwagę, że przed II wojną gospodarstwa, które zostały po wojnie rozparcelowane, było ich około 9 tysięcy, dawały 75 proc. produkcji rolnej. - Rozczłonkowane później na małe skrawki, nie przynosiły dochodów, dawały jedynie utrzymanie. Te, które zostały skomasowane w postaci Państwowych Gospodarstw Rolnych niszczały, bo panowała zasada, że co wspólne, to niczyje. Reforma nie zlikwidowała bezrobocia, a tysiące osób pozbawiła dachu nad głową. Zniszczono też poprawiające się stosunki na polskiej wsi i oczywiście wprowadzono do obiegu negatywną narrację dotyczącą ziemian, jakoby byli współpracownikami, kolaborantami Niemców, wyzyskiwaczami - mówi ks. Musiał.
Po wypędzeniu z majątku w Przeczycy Włodzimierz zamieszkał u zięcia, dr Edwarda Lei i córki w Jodłowej. Żyli tu kilka lat i przenieśli się do Jasła. Tam w kwietniu 1952 roku zmarł Włodzimierz Kaczorowski i został pochowany w Przecławiu. Po latach w oficjalnych wystąpieniach ciągnęła się za nim oficjalna narracja polskiego państwa. - Kiedy w latach 80. XX wieku inwentaryzowano dworki park to o Włodzimierzu Kaczorowskim pisano, że był „dorobkiewiczem, który prowadził dla swojej klasy właściwy tryb życia” - mówi Konrad Wiatr. - Dlatego tu dziś jesteśmy na tej konferencji, by opowiedzieć wreszcie, jak było naprawdę - dodaje.
Włodzimierz był wujem Bogdana Kaczorowskiego. Ten szybko po studiach się usamodzielnił. Był żołnierzem, potem urzędnikiem. Pełnił funkcje przez II wojną światową starosty w Wieluniu, a potem do 1939 roku starosty w Pułtusku. W czasie powstania warszawskiego należał do cywilnego kierownictwa. Po wojnie miał problemy ze znalezieniem pracy. Mieszkał do śmierci w 1969 roku w Warszawie. - Kiedy zmarł nie chciał spocząć na Powązkach. Mówił do mnie i siostry: „Pochowajcie mnie w Przeczycy, będziecie wtedy miały kontakt z tym miejscem i ze swymi przodkami, a to w życiu bardzo ważne. To tradycja - opowiadała Maria Agata Kaczorowska-Kamińska, córka Bogdana, która przyjechała do Jodłowej na konferencję.
Dwór w Przeczycy, dziś szkoła. Grzegorz Brożek /Foto GośćCzy parcelacja podobała się tym, którym mogła służyć? Ksiądz Musiał znalazł interesującą wypowiedź niejakiej Sitkowej, dworskiej służącej: „Zrobili parcelację jak chcieli, tak ją zrobili. Chłopi, co mieli trochę swojej ziemi bili się o grunty po dziedzicu, każdy chciał mieć więcej, a pracownicy mówi, że ta ziemia, co dochodzi do choinek, to jest hrabiego. Ludzie bali się brać ziemie hrabiego. To był dziedzic, ale ludzie biedy nie mieli, żyli dobrze, ugoru nie było, pracowali, ale chleba potąd mieli. Bolszewik przyszedł, drzewka ze szkółek porozcinał, rozkradł, zamordował wszystko”.