Pewnego dnia obudziłam się rano z bólem głowy. Postanowiłam, że pójdę na krótki spacer po okolicy. Chyba potrzebowałam świeżego powietrza.
Ubrałam się i początkowo nie wiedziałam, w którą stronę mam iść. Po chwili namysłu uświadomiłam sobie, że mieszkam przecież obok nieuczęszczanej linii kolejowej tzw. Galicjanki. Od razu pobiegłam w stronę torów kolejowych i zaczęłam iść wzdłuż starych pordzewiałych szyn. Gdy tak szłam zauważyłam potok, w którym bywają bobry. Jeszcze nigdy nie widziałam bobra, ale często widuję obgryzione drzewa i zbudowaną tamę. Zdziwiłam się gdy ujrzałam, że nie ma już tutaj ich tamy.
Może się przeprowadziły? - pomyślałam.
Wrzuciłam kilka kamyków do potoka i poszłam dalej. Myślałam nad tym co się stało z tamą bobrów. Chyba bardzo się zamyśliłam ponieważ prawie ominęłam stację kolejową, którą bardzo chciałam obejrzeć. W pewnym momencie stanęłam.
- Wow! - krzyknęłam niezbyt głośno.
- Co cię tak zaciekawiło? - podeszła do mnie pani, którą znałam. Była babcią jednej z moich przyjaciółek i często opowiadała nam o naszej wiosce. Zawsze mówi, że mieszka tu całe swoje życie i zna to miejsce jak własną kieszeń.
- Ta zabytkowa stacja kolejowa - odparłam ze zdumieniem.
- Wiesz, że ta stacja powstała w 1955 roku?! Miałam wtedy dziewięć lat. Oj, jak ten czas szybko ucieka…
- To prawda! A szczególnie wakacje - powiedziałam żartem.
- Już nie przeszkadzam. Muszę iść. Do zobaczenia drogie dziecko! - pożegnała mnie uprzejma pani.
- Do zobaczenia pani Zosiu! - odpowiedziałam.
Przystanęłam przed stacją. Niby nic szczególnego, taki zwykły budynek, a jednak wyróżniał się spośród wszystkich okolicznych domów.
- Ojej! Ale to musiało być fajnie tak czekać na pociąg i wsiąść do niego. Szkoda, że teraz te pociągi już tu nie jeżdżą - pomyślałam.
Po chwili stwierdziłam, że przejdę się jeszcze i może zobaczę coś równie ciekawego.
Szłam, szłam i szłam chyba z kilometr. Zauważyłam ciekawą rzecz. Była to kapliczka świętego Floriana. Chwilkę się pomodliłam. Przez okno zobaczyłam ją wewnątrz. Bardzo mi się podobała. Obiecałam sobie, że muszę tu przyjść ,gdy będzie w niej odprawiane nabożeństwo w maju, właśnie w dzień świętego Floriana - patrona strażaków.
W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że długo nie ma mnie w domu i mama będzie się martwić. Sprawdziłam czy ktoś do mnie dzwonił. Przypomniałam sobie, że telefon był wyciszony. Ojć! Aż trzy nieodebrane połączenia od mamy. Mam „przechlapane” - pomyślałam. W tym momencie zobaczyłam auto mamy nadjeżdżające w moją stronę. Opowiedziałam jej wszystko i nawet nie była zła.
Faktycznie czas za szybko leci! Tym bardziej, gdy chce się zobaczyć coś ciekawego. Dobrze, że ruszyłam przed siebie…