Tarnowscy diecezjanie wzięli udział w 16. Pieszej Pielgrzymce z Rzeszowa do Lwowa. Pątnikom towarzyszyła modlitwa o pokój.
S. Zachariasza, służebniczka dębicka, pielgrzymuje do Lwowa już piąty raz, ale tylko za pierwszym razem udało jej się wraz z innymi dotrzeć pieszo do celu. Później nie pozwoliła na to pandemia, a teraz wojna.
- W 2019 roku udało nam się przejść całą trasę z Rzeszowa do Lwowa, czyli 184 km. Większość drogi i najdłuższe odcinki idziemy po polskiej stronie. Niezwykle wzruszającym momentem jest dojście do Sanu. Niosący krzyż i znak pielgrzymki dotykają nimi wody. Krzyż jest przystrojony na biało-czerwono, a znak na żółto-niebiesko. Dotknięcie nimi wody symbolizują jedność, jaką tworzymy, jaką chcemy budować. Później cała grupa przepływa na drugą stronę Sanu promem - opowiada s. Zachariasza Zych.
Ukraińskie etapy są już krótsze, więcej jest spotkań z ludźmi, którzy niezależnie od przynależności do prawosławia czy katolicyzmu, wychodzą na drogę, witają pielgrzymów, klękają przed krzyżem, który niosą, całują go ze łzami w oczach.
- Często zdarza się i tak, że jadący samochodami zatrzymują się, wysiadają, żegnają się. Robią tak zawsze, kiedy widzą kondukt pogrzebowy. Jakież jest ich zdziwienie, że jesteśmy pielgrzymką, a nie orszakiem idącym za zmarłym - wspomina z uśmiechem s. Zachariasza.
Po dotarciu do Lwowa, pątnicy modlą się w katedrze, a po Mszy św. idą na Cmentarz Łyczakowski i Orląt Lwowskich pomodlić się za spoczywających tam Polaków i oddać cześć bohaterom.
A przy tym witający pielgrzymów ludzie są im bardzo życzliwi. Na ustalonych postojach przygotowują posiłek. Stoły nakrywają białymi obrusami. - Pękł by człowiek, jak by to wszystko zjadł - śmieje się s. Terezitta, która w tym roku również wyruszyła na szlak.
Inni wynoszą jedzenie, napoje w czasie przejścia pielgrzymów. - Jeden pan przyniósł nam trzy siatki z czereśniami. Były na kolację - opowiada s. Zachariasza.
Bywało też i tak, że w jednej z wsi, Hodowicy, już po stronie ukraińskiej, ludzie oszczędzali przez miesiąc, żeby przyjąć godnie pielgrzymów.
Pątnicy przez ostatnie cztery lata docierali tylko do Medyki i mogli jedynie spojrzeć na wschód, tęskniąc za widokiem Matki Bożej - Ślicznej Gwiazdy Miasta Lwowa.
W tym roku po dojściu do Medyki 25 czerwca, pielgrzymi wrócili autokarami do Jarosławia, gdzie w tamtejszej kolegiacie uczestniczyli we Mszy św.
Fizycznie nie dotarli do celu, ale duchowo tak. Przez trzy kolejne dni pielgrzymowali duchowo, łącząc się we wspólnej modlitwie o pokój, która towarzyszyła im pod początku wędrowania.
Nie zabrakło też w tym czasie okazji do budowania więzi między pielgrzymami, którzy komunikowali się dzięki założonej grupie w mediach społecznościowych.
Za pielgrzymami tęsknili mieszkańcy z Ukrainy, którzy podejmowali ich z wielką gościnnością. - Do Medyki przyjechała grupa pań z Hodowicy koło Lwowa, z parafii grekokatolickiej, żeby się z nami spotkać. Kobiety obiecały, że skoro my nie możemy i tym razem pójść do Lwowa, to one to zrobią. Dla nich ważne jest to, że ktoś o nich myśli, modli się za nich, że nie są w tym dramacie wojny zostawieni sami sobie - mówi s. Zachariasza.
Nie sposób zapomnieć, jak hodowiczanie gościli pielgrzymów u siebie. - Wychodziła po nas do granicy parafii procesja, prowadzona przez księdza proboszcza Jurija. Potem szliśmy już na postój przy cerkwi razem. Uczestniczyliśmy w nabożeństwie czerwcowym, a później w agapie. Niezwykłe było to, że dzieci i młodzież przygotowali piękny program artystyczny, w biało-czerwonych strojach śpiewano po polsku nasze pieśni, chwytając nas za serce i wyciskając z oczu łzy - wspomina siostra.
W Hodowicy jest też kościół, ale całkowicie zrujnowany. W środku rosną brzozy, a sześcioro katolików gromadzi się raz w tygodniu na Mszy św. w przedsionku, który zachował się w jako takim stanie.
- Kiedy tam weszłam i zobaczyłam to zarośnięte wnętrze, chciałam uklęknąć w miejscu, gdzie był przechowywany Najświętszy Sakrament. Smutny widok, ale patrząc na maleńką grupkę wiernych, mimo wszystko czuło się nadzieję - dodaje .s Terezitta.
Zobacz film:
16. Piesza Pielgrzymka z Rzeszowa do Lwowa
Siostry podkreślają, że droga nie jest łatwa. Pielgrzymi poruszają się cały czas na wschód, w czerwcowym słońcu, idąc najczęściej wśród pól i łąk.
- Ta przestrzeń jest niezwykła, ogromna! Daje takie poczucie wolności, swobody. Mimo trudu, człowiek naprawdę odpoczywa, a przy tym przechodzi solidną formację duchową, biblijną, liturgiczną. Mamy Msze św., nabożeństwa, konferencje, patrona na każdy dzień wędrówki - wyliczają siostry.
Na pielgrzymkę idą ludzie z całej Polski, a nawet z zagranicy, często tacy, którzy mają korzenie kresowe albo zakochali się w historii Polski, kiedyś rozległej aż po Lwów i dalej. Do tych pierwszych należy s. Zachariasza, której prapradziadkowie mieszkali w stolicy Galicji.
Z kolei s. Terezitta należy do tych, którzy są zakochani w historii. - Czuję się przy tym patriotką, mającą świadomość, ile ta ziemia za wschodnią dzisiaj granicą, znaczy dla Polski, dla naszej historii, kultury, literatury, duchowości. Czuję do tego dziedzictwa ogromny sentyment i szacunek. Pięć lat temu, kiedy doszliśmy do Lwowa, czułam ogromne wzruszenie modląc się w sercu Lwowa, przed Matką Bożą, której król Jan Kazimierz zawierzył naszą ojczyznę i ogłosił Ją królową Polski - mówi służebniczka.
Po raz pierwszy na pielgrzymkę do Lwowa wybrał się Andrzej Tabor z Tarnowa. – Rok temu szedłem na Jasną Górę, tempo było jednak szybsze niż w kierunku Lwowa. Inna też jest atmosfera. W drodze na Jasną Górę pielgrzymki się opatrzyły, a tutaj ludzie wychodzą na drogę, witają, całują niesiony przez nas krzyż. I ta gościnność! Bardzo miłe i pozytywne doświadczenie - mówi pątnik.
Pielgrzymka z Rzeszowa do Lwowa jest już organizowana 16. raz. Dyrektorem pielgrzymki jest ks. Władysław Jagustyn.
Diecezję tarnowską wiele łączy ze Lwowem i obrazem Matki Bożej, który trafił do Tarnowa po wojnie razem z abp. Eugeniuszem Baziakiem i przebywał w mieście do 1968 roku.
Swoją obecność mocno zaznaczyły na Kresach siostry służebniczki dębickie. Przed II wojną światową prowadziły tam 30 placówek.