Z Tarnowa do Skrzyszowa 3 sierpnia po raz XIX przeszedł Diecezjalny Marsz Trzeźwości.
Wydarzenie rozpoczęło się Mszą św. w kościele pw. bł. Karoliny Kózkówny. Przewodniczył jej ks. Zbigniew Guzy, dyrektor Wydziału Duszpasterstwa Trzeźwości i Osób Uzależnionych, a koncelebrowali ks. dr Bartosz Bąk z miejscowej parafii i ks. Bartłomiej Wilkosz z Zalasowej.
– Ja się bardzo cieszę, że jesteście, że przyszliście jak co roku, by się razem modlić, by iść w naszym marszu, bo jesteście ludźmi odważnymi, którzy nie boją się, nie wstydzą iść ulicami często własnego miasta i świadczyć, że trzeźwość i abstynencja są bardzo ważne – mówił ks. Zbigniew do uczestników. Odnosząc się do podnoszonych każdego roku przez niektórych pytań dotyczących frekwencji powiedział „cieszę się, że jest nas tyle”. – Zawsze kiedy słyszę pytanie ile było ludzi, odpowiadam „ja ciebie nie widziałem”. Niech ci, których nie ma, jeśli mają potrzebę, pytają samych siebie o swoją nieobecność – mówił ks. Guzy. W modlitwie i marszu bierze każdego roku udział podobna liczba 150–200 osób. I każdy jest bardzo ważny, bo jeden człowiek, może pomóc zmienić życie drugiego człowieka. – Łączy się z nami, bo Msza św. jest transmitowana w internecie, młody chłopak, który parę lat temu, kiedy szliśmy siedział nietrzeźwy pod sklepem z kolegami i kpili sobie z nas, idących w marszu. Dziś jest abstynentem, ma fajną pracę zagraniczną i wiele razy opowiadał mi, jak bardzo cieszy się z tego, że nie pije – opowiadał ks. Zbigniew.
XIX Diecezjalny Marsz Trzeźwości. Tarnów, 3 sierpnia 2024 r.Jacek ze Stowarzyszenia „Nowa szansa”, uczestniczący w marszu, opowiada, że pił niemal całe swoje życie. Ostatni okres picia był już na wyniszczenie, jakby rozpędzał się coraz bardziej i biegł wprost na betonową ścianę. – Wszyscy już uważali, że o ile każdy ma szansę, to akurat ja będę wyjątkiem i ze mnie już nie będzie nigdy nic. Podał mi rękę trzeźwy alkoholik, on mnie pociągnął do trzeźwości i 10 lat jestem abstynentem, zrobiłem szkołę, dziś sam pomagam osobom pijącym – mówi.
Niektórzy w marszu idą przepraszać za swoje grzechy, inni nadrabiają stracony czas, kiedy pijąc uciekali od Boga i zapomnieli o życiu duchowym, jeszcze inni proszą o trzeźwość dla kogoś w rodzinie, jeszcze inni po prostu chcą zamanifestować fakt, że życie w abstynencji jest piękne. Każdy ma jakieś intencje. Jak mówił w kazaniu ks. Bartłomiej Wilkosz, Bóg w swej miłości do każdego uwikłanego w nałogi, słabego, słaniającego się bez sił człowieka posyła drugiego człowieka. – Rok temu zadzwoniła do mnie mama mojego kolegi i poprosiła, bym w intencji trzeźwości syna, Marcina, odprawił Mszę św. Myślę, że to ona bardziej wierzyła, że to coś pomoże. A tu zaskoczenie. Marcin po tygodniu zgłosił się na leczenie. Tam zaś poznał dziewczynę, wdowę, która zaczęła popijać, kiedy jej mąż umarł na raka. Poznali się na terapii. Przypadli sobie do gustu, dziś są razem i oboje nadal są abstynentami – opowiadał ks. Bartłomiej.
Jacek przyznaje, że to w sumie prawda, że alkohol jest dla ludzi. Z tym, że może nie dla wszystkich. Ale to ułuda, że picie można kontrolować. – To jest tak, że kiedy pijemy, przyzwyczajamy organizm do alkoholu i potem, żeby osiągnąć przyjemność, potrzeba go coraz więcej. Nie da się powiedzieć, kiedy człowiek się uzależnia. Dlatego lepiej z tym nie eksperymentować – przekonuje.
Jan Bieńkowski ma dziś 75 lat. Od 40 lat jest abstynentem. – Wcześniej popijałem, może nie byłem uzależniony, ale wyskoki miałem czasem ostre, pijałem do wiwatu. Wszystko jest dla ludzi, ale tak szeroko mówiąc nie dla Polaków, bo my nie umiemy wypić, tylko musimy się pijąc od razu opić. Zdecydowałem, że kończę z tym, że za dużo z tego nieszczęść i tak zostałem abstynentem i trwa to 40 lat i tego nie żałuję – mówi.