89 lat miłości do muzyki

Papież Franciszek odznaczył Stanisława Pigonia, organistę ze Szczyrzyca, medalem Pro Ecclesia et Pontifice. Gra od 60 lat, ale kocha muzykę całe życie.

Stanisław Pigoń od 60 lat jest organistą w sanktuarium Matki Bożej Szczyrzyckiej, którym opiekują się cystersi, obecni w Szczyrzycu od 790 lat.

Miłość do muzyki, skoncentrowana na grze na organach, zaczęła się w życiu pana Stanisława już w latach dziecięcych.

- Mieliśmy w rodzinnej parafii Jasienicy Rosielnej (między Brzozowem i Krosnem) świetnego organistę, po przemyskiej szkole organistowskiej, który na Boże Narodzenie i Wielkanoc tworzył z mających odpowiednie predyspozycje ministrantów scholę liturigczną. I ja w tej scholii śpiewałem chłopięcym sopranem, choć wtedy nie wiedziałem, co to znaczy. Bardzo mi się spodobało, jak ten organista grał, i zapragnąłem nawet, żeby mieć jakiś instrument w domu, ale nie było nas to stać - opowiada pan Stanisław.

Mama pana Stanisława zmarła, jak miał 8 lat, i utrzymaniem rodziny zajmował się tylko ojciec. - Zostało mi więc patrzenie i słuchanie, jak gra nasz organista. Zachwycałem się Bachem i innymi kompozytorami, których utwory wykonywał, choć nie wiedziałem wtedy jeszcze nic ani o Bachu, ani o innych twórcach - wspomina późniejszy organista.

Kiedy był w siódmej klasie, ojciec zdecydował, że Stanisław zostanie w domu, na gospodarstwie, żeby zająć się rodziną. Tato chciał iść gdzieś do pracy, żeby zarobić na ich utrzymanie. Dyrektor szkoły Henryk Kraus, do której chodził chłopak, chciał, żeby zdolni uczniowie, do których zaliczał się i Stanisław, dalej się uczyli. Dał im nawet po kilka adresów do różnych szkół i zachęcał do kontynuowania edukacji.

- Ten dyrektor, notabene, znał doskonale język niemiecki. W czasie okupacji, jak przyjeżdżała niemiecka kontrola, pilnował żeby nie dowiedziano się, czego naprawdę uczą się dzieci. Można było wtedy uczyć tylko tego, co było w programie ustalonym przez okupanta. Był tylko jeden podręcznik, tak zwany Ster, z którego mogliśmy się uczyć jedynie matematyki, fizyki, języka niemieckiego i polskiego. O historii nie mogło być mowy. Mieliśmy jednak takich nauczycieli, którzy mówili nam o tym, co Polacy powinni wiedzieć o swojej przeszłości. Właściwie to nie wiedzieliśmy, kim są, a byli to profesorowie uniwersytetów we Lwowie, Krakowie i Warszawie, którzy pod zmienionymi nazwiskami, pracowali w naszej szkole. Wiadomości, które nam przekazywali, notowaliśmy w tajnych zeszytach. Kiedy więc pojawiała się kontrola okupantów, dyrektor tak ich zajmował, żeby nie interesowali się nami zbytnio i tym, co ukrywaliśmy przed ich wzrokiem - opowiada pan Stanisław.

Dyrektor dał Stanisławowi adresy do trzech szkół z internatem. Jedna była w Przemyślu, druga w Oświęcimiu, a trzecia w Miejscu Piastowym. Pierwsze dwie u salezjanów, a trzecia u michalitów. Wszystkie te szkoły były prywatne, ale dla półsierot za darmo. Wybrał ostatecznie Miejsce Piastowe i w tajemnicy przed ojcem zgłosił się do tej szkoły. Został przyjęty. Był jednak problem z ojcem. - Jak się dowiedział, że jestem tak zdeterminowany, i że szkoła nie obciąży rodzinnego budżetu, zgodził się - wspomina organista.

W szkole michalitów działała orkiestra dęta, do której Stanisław został przyjęty. Najpierw grał na puzonie, a później na trąbie. Chłopcy ćwiczyli grę w wielkiej sali, w której stały dwa fortepiany. Pobierali na nich lekcje uczniowie z zamożnych rodzin, których stać było na opłacenie nauczycieli, przyjeżdżających tutaj z Krosna. Stanisław patrzył na kolegów i fortepiany tęsknym okiem, ale o grze na fortepianie mógł tylko pomarzyć.

Umiejętności muzyczne można było rozwijać samemu tylko w czasie wolnym, choć kusiła wtedy chęć, by pójść na boisko. Stanisław chodził jednak na salę muzyczną. Ćwiczył swoje, a później przyglądał się lekcjom gry na fortepianie. Jednego razu usłyszał, jak profesor powiedział jednemu z kolegów , że jak do następnej lekcji nie opanuje jakiegoś ćwiczenia na fortepianie, to musi zrezygnować z dalszej nauki. Stanisław był ciekaw, jakiego to ćwiczenia nie potrafił wykonać ów uczeń. Kiedy nadarzyła się okazja, zobaczył nuty tych ćwiczeń i spróbował je zagrać. Udało się, dzięki wcześniej zdobytym umiejętnościom. W dniu przyjazdu nauczyciela, Stanisław był w sali muzycznej, i grał w najlepsze fortepianowe ćwiczenia. Nie wiedział, że przysłuchuje się im się ów profesor, który przyjechał nieco wcześniej i siedział sobie w sąsiednim pokoju.  

Lekcja się zaczęła i ów kolega znów nie dał rady zagrać. W pewnym momencie profesor przerwał zajęcia i powiedział, że pokaże wszystkim kogoś, kto potrafi wykonać te ćwiczenia. Zawołał Stanisława i kazał mu grać. Musiało to zawstydzić pobierających lekcje, ale Stanisławowi otworzyło drzwi do dalszej nauki muzycznej. Ów nauczyciel był kierownikiem ogniska muzycznego w Krośnie i Stanisław mógł tam kontynuować naukę na poziomie podstawowej szkoły muzycznej.

Maturę zdał w Krośnie i poszedł do Krakowa do szkoły muzycznej drugiego stopnia w klasie organów. Uczyli go wybitni profesorowie, którzy byli jednocześnie organistami w krakowskich kościołach.

Rozwijanie swoich umiejętności było możliwe zwłaszcza w wakacje, kiedy organiści wyjeżdżali na urlopy. W ten sposób Stanisław poznawał kolejne instrumenty, a doskonalenie warsztatu przygotowywało go do zdania egzaminu końcowego i pracy organisty.

W czasie nauki zdarzyło się coś, czego przyszły muzyk nigdy nie zapomni. Do klasztoru sióstr karmelitanek co dwa tygodnie przychodził na Mszę św., a później na rozmowę z przełożoną, kard. Karol Wojtyła. Zwykle grała na tych Mszach św. jedna z sióstr, ale tak przeżywała wizytę kardynała, że nie potrafiła z tremy zagrać w czasie liturgii, której przewodniczył. Siostry szukały więc kogoś, kto by zagrał podczas tych Eucharystii. Tak się złożyło, że Stanisław przez prawie rok grał kard. Wojtyle do Mszy św., a później jadł z nim śniadanie, niemal sam na sam, bo siostra im towarzysząca siedziała za kratą.

- Niestety, nie nagadałem się wiele z przyszłym papieżem, bo bardziej zajmowała go rozmowa z siostrą, ale wspomnienie tamtych spotkań zostało w mojej pamięci na zawsze, choć nie udało mi się już potem spotkać z Janem Pawłem II, żeby mu się przypomnieć - mówi pan Stanisław.

Czas edukacji w Krakowie mijał i trzeba było pomyśleć o przyszłej pracy. Bardzo trudno było o nią w krakowskich parafiach m.in. dlatego, że nie można było się zameldować w mieście. Przypadek nie przypadek, ale pewnego razu kolega pana Stanisława przeczytał w "Słowie Powszechnym" anons opata ze Szczyrzyca informujący o tym, że mnisi poszukują organisty w kościele opackim. Mieli jednak wysokie wymagania, bo chcieli, żeby kandydat na organistę znał łacinę, chorał gregoriański, a ponadto potrafił poprowadzić orkiestrę dętą i chór.

- Okazało się, że ja te wszystkie wymagania spełniałem, dzięki temu, że znałem łacinę, chorał, i w czasie nauki w Krakowie dodatkowo zaliczyłem dwa lata studium muzycznego, przygotowującego do prowadzenia orkiestry, chórów i zespołów muzyczno-wokalnych. Zgłosiłem więc chęć grania w opactwie i zostałem przyjęty. Było to 60 lat temu. Najpierw miałem umowę na rok, później na trzy lata. Mieszkałem początkowo w opactwie. I grałem. Prowadziłem też orkiestrę, chór, uczyłem również muzyki zakonników w ramach ich formacji intelektualnej - wspomina pan Stanisław.

Niestety, organy w kościele, nie dawały możliwości grania rozbudowanych utworów muzycznych i po pewnym czasie pan Stanisław chciał odejść z opactwa. Zwierzył się z tego ówczesnemu opatowi, który doprowadził do tego, że organ rozbudowano i mogły się spełnić marzenia pana Stanisława o zagraniu w murach kościoła fug Bacha. W międzyczasie organista osiadł w Szczyrzycu ze swoją rodziną, stając się częścią wielowiekowej historii opactwa, sanktuarium i miejscowości.  

Niezapomnianym wydarzeniem w historii pracy pana Stanisława jako organisty w Szczyrzycu była koronacja obrazu Matki Bożej, której 40 la temu dokonał kard. Józef Glemp. Z tej okazji organista musiał przygotować zestaw pieśni, które byłyby wykonywane w czasie liturgii. Niektóre sam skomponował, do innych napisał nuty na orkiestrę i chór. W sumie powstał zbiór 25 pieśni o Matce Bożej Szczyrzyckiej, które rozbrzmiewają do dzisiaj.

60-letnia praca organistowska Stanisława Pigonia została uhonorowana przez papieża Franciszka, który przyznał mu medal Pro Ecclesia et Pontifice. Uroczyste wręczenie odznaczenia miało miejsce 15 sierpnia podczas odpustu ku czci Matki Bożej Szczyrzyckiej. Wręczył mu je bp Andrzej Jeż. Sierpniowe uroczystości były również upamiętnieniem 790 lat istnienia opactwa cystersów w Szczyrzycu oraz 40. rocznicy koronacji łaskami słynącego obrazu Matki Bożej.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..