W prawie dwa miesiące pokonał ponad dwa tysiące kilometrów. Matka Boża przywitała go weselem.
Włodzimierz Oleksy z Powroźnika to niestrudzony pielgrzym. W swoim życiu trzykrotnie pielgrzymował pieszo do Rzymu (w 1981, 2000 i 2014 roku), raz do św. Rity w Cascii, do Fatimy czy Santiago. Dotarł w ten sposób nieraz do niejednego miejsca świętego w Polsce. Regularnie wędruje do św. Andrzeja Boboli w Strachocinie. Co roku przemierza ten piękny szlak Łemkowszczyzny na majowy odpust. Do tej wędrówki chciałby zachęcić innych i cieszy się, że w tym roku będzie w niej towarzyszyło mu także trzech innych pielgrzymów.
To właśnie w czasie tej drogi zaczął odmawiać drugą w swoim życiu nowennę pompejańską. Skończył na kalwaryjskich dróżkach. To tam zrodził się w nim pomysł, by wyruszyć pieszo do Królowej Różańca Świętego w Pompejach. Szalony pomysł, ale takim Bożym szaleńcem, bez miary oddanym Niepokalanej był św. Maksymilian, w którego wspomnienie i rocznicę męczeńskiej śmierci pan Włodek wyruszył w drogę z kolejną nowenną. Pokochał tę modlitwę. Codziennie stara się jedną część Różańca śpiewać. - Oczywiście modlitwy nie da się zmierzyć, czasem ulgę przynosi szybki akt strzelisty, ale doskonale wiem, że też zbyt często łatwo się usprawiedliwiamy brakiem czasu, a to tylko kwestia jego organizacji. Nowenna pompejańska wymaga systematyczności, regularności, dyscypliny i porządkuje życie. Czujesz, że jesteś w Bożych rękach - przekonuje pan Włodek.
W Bożych rękach czuł się też w czasie swojej pielgrzymki do Pompejów. W ciągu prawie dwóch miesięcy wędrówki pokonał ponad dwa tysiące kilometrów. Szedł przez Tatry, Alpy,
Po drodze odwiedził sanktuarium w Loreto, miejsce cudu eucharystycznego w Lanciano, św. Tomasza Apostoła w Ortonie, św. Ojca Pio w San Giovani Rotondo, św. Michała Archanioła w Monte San Angello. Był też na grobie św. Świerada w Nitrze.
- Wiele z tych miejsc znałem z poprzednich pielgrzymek. Wspominałem też tych wszystkich ludzi, którzy wówczas wyciągnęli do mnie pomocną dłoń. Rozpoznałem dokładnie miejsce pod kapliczką, gdzie w czasie jednej z pielgrzymek odwiedził mnie niespodziewanie już śp. nasz powroźnicki proboszcz Janusz Kiełbasa. Wspominałem kościelnego z Mürzzuschlag, który naprawiał mi wózek, z którym wędrowałem do Santiago de Compostella. Byłem też na cmentarzu w Knittelfeld, gdzie pochowane jest małżeństwo, które pomogło mi, kiedy szedłem do Rzymu w 1981 roku. Już wtedy to byli starsi ludzie, dziś oboje nie żyją, ale czuję, że ciągle łączy nas więź - mówi pan Włodek i przekonuje, że w życiu naprawdę tylko to się liczy, ile okażesz serca drugiemu, życząc, żebyśmy wszyscy potrafili posiąść samarytańską wrażliwość, przyjaźnie patrzyli na drugich, nie byli dla siebie obojętni.
Szóstego października skończył nowennę pompejańską, siódmego rozpoczął kolejną, dziewiątego dotarł do celu. Tu Matka Boża powitała go weselem, ale o tym i tej pielgrzymce Włodzimierza Oleksego będzie można przeczytać w papierowym wydaniu „Gościa”, który ukaże się na niedzielę 3 listopada.