Elżbieta i Grzegorz Świętkowie z Tarnowa cenią sobie nie tylko fotografie z wielu spotkań ze zmarłym już papieżem. Są mu wdzięczni za błogosławieństwo i inspiracje, by służyć potrzebującym.
Są rodzicami czwórki dzieci: Kingi, Faustyny, Szymona i Pawła. Choć spotykali się w Tarnowie na jednym przystanku, kiedy chodzili jeszcze do szkoły, ich życiowe drogi skrzyżowały się dopiero w Rzymie, gdzie pracowali. - Połączył nas kościół pw. św. Stanisława BM w Wiecznym Mieście, gdzie chodziliśmy na Msze Święte - opowiada Grzegorz. Ich wspólne życie, najpierw w narzeczeństwie, a później w małżeństwie i rodzinie, zostało pobłogosławione aż przez trzech kolejnych papieży: Jana Pawła II, Benedykta XVI i Franciszka.
Jan Paweł II
U Jana Pawła II byli najpierw jako narzeczeni. - Nie było łatwo dostać się do Ojca Świętego. Mówiono nam, że jesteśmy dopiero narzeczonymi, więc nie wiadomo, czy będziemy razem jako małżeństwo, że możemy - w razie rozejścia się - ciąć fotografie z papieżem, żeby nie było na nich tej drugiej osoby… Nie dawaliśmy jednak za wygraną i pewnej środy pojawiliśmy się na audiencji, ale bez pewności, że uda nam się podejść do Jana Pawła II. Dostaliśmy w końcu dwa bileciki i stanęliśmy przed Ojcem Świętym otrzymując od niego błogosławieństwo - wspominają małżonkowie. Kolejne spotkanie z papieżem miało miejsce we wrześniu 2024 roku, miesiąc po ich ślubie. - Na audiencji było chyba ze 70 par - wspomina Grzegorz. Nowożeńcy nie mogli już podchodzić do Jana Pawła II, ale klękali na przygotowanym klęczniku i stamtąd przyjmowali papieskie błogosławieństwo. - Miałam jednak wielkie pragnienie, żeby podejść do Ojca Świętego, dotknąć go… Kupiłam bukiet biało-czerwonych róż i kiedy mieliśmy już wstawać z klęcznika, podbiegłam do Jana Pawła II, położyłam mu bukiet na kolanach i dotknęłam jego policzka, a on mojego. Mężowi to się nie udało, ponieważ zatrzymali go ochroniarze. To było tak niezwykłe doświadczenie, że kiedy już skończyła się audiencja i wyszliśmy z placu, rozpłakałam się ze szczęścia i emocji - opowiada Elżbieta. Chciała mu wtedy tyle powiedzieć, ale zdążyła jedynie wyszeptać „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. - Człowiek chciał być blisko niego, ponieważ czuło się, że to jest ktoś święty, że on promieniuje tą świętością, jakby otaczała go nieziemska aura - mówi Grzegorz.
Elżbieta nosi w pamięci również i to, że oglądała z Janem Pawłem II polską ekranizację „Quo vadis” w Auli Pawła VI. - Nie wiedzieliśmy, że na watykańskiej premierze premierze będzie papież, a tu nagle okazało się, że on się pojawił i oglądał razem z nami film - wspomina tarnowianka.
Benedykt XVI
We Włoszech przyszła na świat Kinga - pierwsza córka Elżbiety i Grzegorza. Z kolejną, Faustyną, pani Kinga była jeszcze w ciąży, kiedy poszli na audiencję z Benedyktem XVI. Papież, przechodząc, zatrzymał się przy nich, i zaczęła się krótka rozmowa. - Ojciec Święty pytał o naszą rodzinę, skąd jesteśmy… Dał się wtedy poznać jako bardzo uśmiechnięty, czuły, wrażliwy, słuchający ludzi pasterz, taki tata - podkreśla Elżbieta.
Z Benedyktem XVI tak blisko Świętkowie widzieli się tylko raz.
Franciszek
Rodzina powróciła do Polski, zaczęła się budowa domu w Tarnowie. Przez siedem lat Grzegorz jeździł do pracy we Włoszech, a Elżbieta zajmowała się dziećmi, mieszkając już w kraju. - Dzięki pomocy ks. Ptasznika, udało mi się stanąć oko w oko z papieżem Franciszkiem i poprosić go o błogosławieństwo. Kiedy żona z dziećmi przyjechała do mnie do Rzymu, znów udaliśmy się, już całą rodziną, do papieża - opowiada Grzegorz.
Było to w sierpniu 2016 roku. Zdjęcia, które przechowują w rodzinnym archiwum, dokumentują to pełne serdeczności spotkanie. Są na nich oboje małżonkowie, a także trójka ich dzieci: Kinga, Faustyna i Szymon. Pawła (to ważne) nie było jeszcze na świecie. - Wcześniej, zanim Franciszek do nas podszedł, mówiłam moim dzieciom, żeby przytuliły się do papieża jako do dziadka (fotografie uwieczniają ten moment). Co więcej, Grzegorz zapisał dokładnie rozmowę z Ojcem Świętym, słowo po słowie. Po zwyczajowym powitaniu, przedstawieniu całej rodziny, rozmowa zeszła na tematy Światowych Dni Młodzieży w Krakowie i pobycie papieża w Polsce w 2016 roku. - Ojcu Świętemu bardzo podobał się Kraków, nasz kraj, cenił sobie spotkanie z Polakami. Zaprosiliśmy go do naszego domu w Tarnowie - uśmiecha się Elżbieta. Papież też się uśmiechnął, kiedy usłyszał to zaproszenie. Na koniec pobłogosławił wszystkich członków rodziny, kreśląc na czołach znak krzyża. Było to w sierpniu 2016 roku. I pomyśleć, że do spotkania mogło nie dojść, ponieważ karabinierzy nie chcieli wpuścić rodziny, mimo że posiadali specjalne bilety. Ostatecznie to się jednak udało, dzięki… szwajcarskim gwardzistom, którzy wpuścili całą rodzinę do sektora.
Swoje osobiste spotkanie z Franciszkiem miała też sama Elżbieta. Pojechała do Rzymu z koleżankami, żeby pomóc im w zwiedzaniu Wiecznego Miasta. Spacerując w kierunku Fontanny di Trevi, przy jednym z kościołów, kobiety zauważyły spory ruch. - Zapytałam kamerzystę, czy może będzie tu kręcony jakiś film, ale usłyszałam, że za kilka godzin na Mszę św. przyjedzie tu Franciszek. Poszłyśmy z koleżankami jeszcze trochę pozwiedzać, ale czułam, że muszę tu wrócić - wspomina Elżbieta. Tarnowianka nie miała jednak biletu, żeby wejść do świątyni. Poznany wcześniej kamerzysta wypatrzył ją jednak i podarował jej wejściówkę. - Usiadłam w ostatniej ławce i oczekiwałam na wejście papieża, który wszedł głównymi drzwiami. Wszyscy czekali na niego na przodzie, gdzie był największy ścisk. A ja, z ostatniej ławki, miałam to szczęście, jako jedna z pierwszych osób, przywitać się z Franciszkiem i otrzymać od niego błogosławieństwo. A kiedy wychodził, zdołałam jeszcze chwycić go za rękę - wspomina tarnowianka.
Na kolejne spotkanie nie trzeba było długo czekać. Grzegorz został wtedy w domu w Tarnowie, a Elżbieta, która ma brata w Rzymie, zabrała do Wiecznego Miasta swoje dzieci, siostrę i koleżankę. - Chciałam im pokazać Rzym. W czasie pobytu byliśmy aż na dwóch środowych audiencjach, choć nie planowaliśmy tego. Na pierwszej z nich najmłodszy syn chciał podejść do papieża. Przerzuciłam go przez barierki, ale ochroniarz, który może nie zauważył, że to jest mały chłopczyk, przytrzymał go. Pawełek przestraszył się i wrócił do mnie. Przez kolejne dni syn ciągle mnie prosił, żeby zostać dłużej, bo on chce iść do Franciszka. Obawiałam się, że nic z tego nie będzie, ale Pawełek nie dawał za wygraną. Zostaliśmy więc w Rzymie jeszcze kilka dni, żeby być na kolejnej audiencji - opowiada Elżbieta.
Udało się jej ponownie przerzucić chłopca przez barierki… Wtedy go już nikt nie zatrzymał, podszedł odważnie do Ojca Świętego, stanął przy nim, przerwał mu przemówienie… Stał tak przy nim kilkanaście minut. Papież próbował zagadnąć chłopca, ale Pawełek nie rozumiał włoskiego. - Byłem trochę przestraszony - mówi chłopiec. Ojciec Święty wrócił więc do katechezy, która w tym dniu dotyczyła dialogu między dziadkami i wnukami. Na koniec pobłogosławił chłopca i podarował mu różaniec. Ochroniarz wziął Pawełka na ręce i zaniósł do mamy. - Syn był ogromnie uradowany - wspomina Elżbieta. Pamiątką z tego niezwykłego spotkania jest relacja z audiencji, do której chłopiec często wraca.
Ostatni raz widzieli Franciszka już z daleka w czasie audiencji w styczniu 2025 roku. Tuż przed jego chorobą, która zakończyła się odejściem do domu Ojca. - Byliśmy wtedy w Rzymie, żeby pomodlić się w czterech bazylikach większych, przejść przez drzwi święte i zyskać odpusty jubileuszowe - opowiada Grzegorz. Elżbieta przyrzekła sobie wtedy, że przez drzwi przejdzie na kolanach w intencji pokoju na świecie i w Polsce. Choć w bazylikach były tłumy pielgrzymów, udało jej się spełnić swoje postanowienie.
Owoce
Można się zastanawiać, dlaczego Świętkowie tak często pragnęli spotkania z kolejnymi papieżami. - Mieliśmy zawsze pragnienie, żeby być blisko nich. Ale też każdy z następców św. Piotra był dla nas inspiracją, a najbardziej z nich papież Franciszek. Dał się poznać jako papież zatroskany o chorych, biednych, uchodźców, wykluczonych na margines życia, żyjących na peryferiach. Zawsze mnie to w nim ujmowało i wzruszało. Ta postawa Ojca Świętego zainspirowała nas, żebyśmy chodzili odwiedzać terminalnie chorych w hospicjum Via Spei w Tarnowie. Ostatnio byliśmy tam z dziećmi w Wielki Piątek. Kupiłam małe jajeczka, które Pawełek zanosił do każdego pokoju i składał chorym życzenia. Ich uśmiechy były bezcenne. Dziewczyny mogą już więcej, bo są chorzy, którzy chcą, by im poczytać, odmówić z nimi Różaniec albo tylko posiedzieć, potrzymać za rękę - mówi Elżbieta.
Życie wiarą na co dzień, tak często pobłogosławione przez kolejnych papieży, ma w domu Świętków swoje centrum, którym jest kapliczka Matki Bożej Częstochowskiej w ogrodzie. - Obiecałem Maryi, że jak wybudujemy dom, to postawię kapliczkę ku Jej czci. Później jakoś o tym zapomniałem… - wspomina Grzegorz. Maryja jednak pamiętała i pewnego dnia Elżbieta usłyszała w sercu: „Twój mąż obiecał zbudować mi kapliczkę”. Rodzina zabrała się za jej budowę i w ogrodzie stanęła nisza z obrazem Królowej Polski, pięknie ukwiecona, lekko ustawiona na wschód. Z 60 osób przyszło na poświęcenie kapliczki. Ksiądz odczytał wtedy Ewangelię o nawiedzeniu, a Elżbieta była w szóstym miesiącu ciąży z Pawełkiem. - To było niezwykłe. Maryja nas nawiedziła, jak kiedyś swoją krewną Elżbietę, która była w szóstym miesiącu ciąży - wspomina tarnowianka. W majowe wieczory słychać tutaj Litanię Loretańską odmawianą przez rodzinę i sąsiadów. Zaś każdego 17 dnia miesiąca ich dom zamienia się w miejsce modlitwy, w czasie której ludzie dzielą się swoimi świadectwami, doświadczeniem bliskości Boga.
Owocem jest również wczesna I Komunia święta Pawełka, którą przyjął w wieku 6 lat w Niedzielę Bożego Miłosierdzia.
Cierpienie
Spotkania z następcami św. Piotra, znaczone krzyżykami na czołach rodziców i dzieci, musiały przygotować Świętków także na cierpienia. Elżbieta zachorowała kilka lat temu na nowotwór. - Codziennie modliliśmy się wspólnie o miłosierdzie, błagaliśmy o nie leżąc krzyżem… Nawet mały Pawełek tak się modlił, często zasypiając na dywanie z rozłożonymi rączkami. Nie było wtedy dobrze. Guz miał 10 centymetrów. A ja czułam w sercu radość, która nie pochodziła z tej ziemi. Córka mi mówiła: "Mamo, czemu ty się tak cieszysz. Przecież masz raka, nie masz włosów!", a ja miałam w sercu taką radość i wdzięczność. Postanowiłam sobie, że będę tylko dziękować Panu Bogu, całkowicie Mu ufając. Jadąc na chemię zabierałam ze sobą Pismo święte. Kiedy lekarze karmili mnie chemią, ja karmiłam się słowem Bożym. Z niego czerpałam siłę, która dziwiła wszystkich, ale też pomagała moim najbliższym łagodniej przechodzić przez ciemną dolinę mojej choroby - opowiada Elżbieta. To wtedy Grzegorz postanowił, że będzie służył przy ołtarzu, czytał lekcje mszalne. Później dołączyli do niego Szymon i Pawełek. - Jesteśmy codziennie na Eucharystii. Ja zawsze rano, przed pracą. I zauważyłem, że na wszystko później mam czas, że wszystko się układa. Jak Pan Bóg jest na pierwszym miejscu, wszystko inne jest na właściwym - podkreśla Grzegorz. Małżonkowie zaświadczają, że ta obecność na Mszy św. promieniuje nie tylko na ich rodzinę, ale też na bliskich, przyjaciół, znajomych.I pomyśleć, że za tym wszystkim kryją się papieskie błogosławieństwa.