Na tatę można było liczyć

ks. Zbigniew Wielgosz

|

Gość Tarnowski 08/2014

publikacja 20.02.2014 00:15

Śmierć wywróciła świat Wojtasów do góry nogami, ale kiedy Pan Bóg zamyka drzwi, to otwiera okno.

Z najmłodszymi w drodze do kościoła Z najmłodszymi w drodze do kościoła
reprodukcje ks. Zbigniew Wielgosz /GN

Zima tego roku sprzyjała robocie w lesie… Jest 29 stycznia, Mogielica. Nikt nie widział wypadku. Jak to się stało, że przyczepa skrzyżowała się z ciągnikiem, a pan Janusz leżał na drodze, nie wiadomo. Nie miał nawet zadrapania, żadnego złamania, tylko poważny uraz głowy i, jak się później okazało, wylew. Mężczyzna nie był tego dnia w lesie sam. Ktoś, kto mu pomagał, właśnie poszedł po piłę, która została u góry. Znalezionego pana Janusza nie udało się uratować. Wieść szybko dotarła na dół, do domu, do pani Elżbiety. To niemożliwe! Jak? Kto? Co się stało? Dlaczego? Pytania, od których nie sposób opędzić się. Boże! Brakuje powietrza. Łzy. Oczy, policzki tracą blask. Głos zapada się. Jest teraz głęboki, ciemny, z samego dna smutku.

Dziesięcioro dzieci

Dom zbudował ojciec Janusza. Po śmierci żony wychowywał 9 dzieci. Janusz miał wówczas 12 lat. – Dom wykańczaliśmy i remontowaliśmy już z mężem. Byliśmy małżeństwem 23 lata. Jaś nie był człowiekiem zamkniętym, mówił prosto w oczy. Od 5 rano do późnego wieczora pracował. Ja zajmowałam się domem, on gospodarstwem. Hodowaliśmy owce, konie. Owiec jest jeszcze z 50… Kochał ziemię, nie chciał, by leżała odłogiem. Bardzo dokładny w pracy, sumienny. I tak wychowywał dzieci – mówi pani Elżbieta. Asia jest najstarsza. Ma 22 lata, pracuje w sklepie. Najstarszy syn Staszek ma 21 lat. Też pracuje. Później Krzysztof, na razie skończył szkołę i dorywczo dorabia. Marcin i Sylwek uczą się w szkołach zawodowych, Andrzej jest w gimnazjum, Alicja w V klasie podstawówki, a najmłodsi –Dominik i Sylwia – w I klasie i zerówce. I jest Karol, syn siostry męża.

Razem weselej

Janusz miał niepełnosprawną siostrę. Kiedy urodziła Karola, trzeba było znaleźć dla niego rodzinę zastępczą. Janusz z Elżbietą przyjęli dziecko niejako naturalnie, jak swoje, bo nie wiadomo, gdzie by poszło. – A tak zostało wśród najbliższych – mówi pani Maria, bratowa śp. Janusza. W piętrowym domu wychowuje się więc dziesięcioro dzieci. – Każde dziecko wiedziało, jakie jest jego miejsce. Starsi wiedzieli, co mają robić. Pomagają od dawna w gospodarstwie – dodaje pani Elżbieta. Ala (V klasa) chciałaby chodzić do szkoły muzycznej, chłopcy są za piłką nożną. Asia piecze pyszne ciasta… – Pracuję w sklepie, pomagam w gospodarstwie, w domu. Lekcje trzeba odrobić z najmłodszymi. Dobrze się żyje w takiej dużej rodzinie, wesoło. Człowiek uczy się żyć z innymi. Nie ma miejsca na obrażanie się, zamykanie – uśmiecha się.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.