Pragnienie kapłaństwa

Grzegorz Brożek

publikacja 07.07.2014 10:31

Zmarł ks. prał. Józef Grzegorzek, najstarszy kapłan diecezji tarnowskiej. Ks. Grzegorzek urodził się 6 kwietnia 1916 roku, a zmarł 7 lipca 2014 roku. Miał 98 lat.

Pragnienie kapłaństwa Ks. Józef Grzegorzek przed kościołem w Starym Sączu w dniu obchodów 70 rocznicy święceń kapłańskich Grzegorz Brożek /Foto Gość

Ksiądz prałat Józef Grzegorzek urodził się 6 kwietnia 1916 roku w Kobyłczynie. Pochodził z parafii Ujanowice. Egzamin dojrzałości złożył w 1937 roku, w Nowym Sączu. Wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego w Tarnowie, a po ukończeniu studiów filozoficzno - teologicznych przyjął święcenia kapłańskie z rąk biskupa Edwarda Komara w dniu 9 sierpnia 1942 roku.

Jako wikariusz pracował w parafii Bobowa. Od 1948 roku był duszpasterzem w Łosiu, a od roku 1951 pierwszym proboszczem parafii w Łosiu. Ponadto sprawował obowiązki wicedziekana dekanatu Grybów. Po złożeniu urzędu proboszcza w 1991 roku, zamieszkał jako rezydent w parafii pod wezwaniem św. Elżbiety Węgierskiej w Starym Sączu. Pełnił też funkcję dekanalnego ojca duchownego w dekanacie Stary Sącz. W roku 1992 został obdarzony godnością Kapelana Jego Świątobliwości.

- Msza święta żałobna w kościele parafialnym parafii pod wezwaniem św. Elżbiety Węgierskiej w Starym Sączu odbędzie się we środę 9 lipca o godz. 11.00. Msza święta pogrzebowa w kościele w Klimkówce (parafia Łosie) we środę 9 lipca o godz. 15.00. Po tej Eucharystii ciało Zmarłego zostanie złożone na miejscowym cmentarzu - informuje ks. Marek Podgórski, notariusz Kurii Diecezjalnej w Tarnowie.

Poniżej publikujemy dwa wspomnienia ks. Józefa Grzegorzka wygłoszone przez niego w 2002 roku z okazji obchodzonej przez niego 60. rocznicy święceń.

 

„Dzień dzisiejszy jest dla mnie dniem jedynym, wyjątkowym. Przeżywam go bardzo mocno Nie można go nie przeżywać. Przeżywam dzisiaj 60 lecie moich świeceń kapłańskich, mój DIAMENTOWY JUBILEUSZ. W taki dzień mimo woli przypomina mi się bardzo daleki dzień moich święceń kapłańskich - najważniejsze wydarzenie w moim życiu. W r. 1923, gdy rozpoczynałem naukę w szkole podstawowej, przyszedł na wikarego do Ujanowic ks. Bernardyn Dziedziak. Był on moim głównym wychowawcą przez całe lata. Był gorliwym kapłanem. Patrząc na jego życie zapragnąłem zostać księdzem. Po ludzku sądząc było to niemożliwe. Ojciec umarł gdy miałem 8 lat. Było nas ośmioro. Z wielkiej wówczas parafii Ujanowice, na terenie której dzisiaj są 4 parafie, tylko kilku chłopców chodziło do gimnazjum. Skąd się u mnie, pochodzącego z jednej z najbiedniejszych rodzin wziął taki upór, by pójść do gimnazjum? Uważam to za cud Boski. Mimo olbrzymich trudności moje marzenia się spełniły. Poszedłem do szkoły, zostałem księdzem. Kapłaństwo było i jest dla mnie wielką radością. Cieszyłbym się, gdyby mój Diamentowy Jubileusz Kapłaństwa przyczynił się do dalszego budzenia w naszej parafii powołań kapłańskich i zakonnych.

Przypomina mi się kaplica w domu biskupim w Tarnowie. W tej kaplicy, a nie w katedrze, w tajemnicy przed okupantem hitlerowskim, Ks. Biskup Komar włożył na moją i głowy moich 31 kolegów swoje apostolskie ręce udzielając nam Sakramentu Kapłaństwa. Pamiętam jak przeżywaliśmy w ciszy, w ciasnocie kaplicy biskupiej, w strachu przed okupantem nasze święcenia bardzo głęboko, a czuliśmy się mimo tego nad miarę szczęśliwi. Od dnia tej wielkiej łaski Bożej minęło 60 lat. Były to lata trudne, pełne zagrożeń, niebezpieczeństw - lata okupacji hitlerowskiej, stalinizmu i komunizmu, lata pracy dla Chrystusa i dla społeczeństwa gnębionego i szukającego ratunku u Boga.

W r. 1942 po święceniach zostałem skierowany na wikariusza do Bobowej. Było to słynne miasteczko żydowskie. Przybyłem tam dwa tygodnie po wywiezieniu wszystkich Żydów przez hitlerowców do getta. Było to bardzo przykre przeżycie. Proboszcz w Bobowej był szlachetnym człowiekiem. Dał mi wolną rękę. Zaraz po wojnie mogłem przeprowadzić budowę nowego dachu na zabytkowym kościele św. Zofii. Udało mi się też sprowadzić do parafii siostry dominikanki. Wnet przyprowadziły kościół do porządku; prowadziły przedszkole, Caritas. W r. 1948 zostałem proboszczem w Łosiu  koło Gorlic na Łemkowszczyźnie. Znowu zastałem parafię po wysiedleniu ludności tym razem łemkowskiej w słynnej "Akcji Wisła". Opuszczone gospodarstwa zajmowała ludność z sąsiednich parafii i ze Wschodu. Byli to ludzie biedni, przywiązani do Kościoła i troszczący się o sprawy Boże.

W Klimkówce, na terenie parafii, budowano zaporę wodną. Nad rzeką Ropa stała cerkiew, która musiała być usunięta. W latach 1981 - 1985 zbudowaliśmy nowy kościół na wzgórzu. Kościół ten budowało tylko 35 rodzin. Niektórzy przepracowali nawet po 150 dniówek. Wiele było utrudnień i przeszkód, ale z pomocą Bożą pokonaliśmy wszystkie te trudności”.

Słowo wygłoszone 29 września 2002 roku w kościele w Ujanowicach

 

„Za mojego długiego życia, a mam już 86 lat, świat się ogromnie zmienił. Tysiące poprzednich lat nie dokonały tego, co ostatnie kilkadziesiąt lat mojego życia. Nastąpił niewyobrażalny "SKOK CYWILIZACYJNY". Od prymitywu z początkiem XX wieku przed pierwszą wojną światową do obecnego luksusu.

Na wsi panowała wielka bieda. Ok. 70% ludności żyło z roli w bardzo trudnych warunkach. Ludzie mieszkali w prymitywnych chatach. Z lat dziecięcych pamiętam, że u sąsiada była chałupa dymna bez komina. W jednym pomieszczeniu znajdował się piec kuchenny, ława do jedzenia, łóżko i w tej samej izbie stało bydło - krowy cielęta. W naszym domu już było lepiej, bo dom miał komin, a kuchnię od stajni dzieliła ściana. Lampa naftowa była wynalazkiem.

W domach nie było wody bieżącej, łazienek, toalet. Bardzo dokuczały insekty. Bardzo było trudno o ubrania. Przeważnie latem chodziło się boso. Ludzi nie odchudzali się wtedy, raczej chodzili głodni, szczególnie na przednówku. Na wsi nikt nie miał żadnej renty ani zapomogi. Gdy się pokazał prymitywny samochód to biegliśmy zobaczyć to cudo co jedzie, a nie ma konia.

A oto przykład, który dzisiaj daje wiele do myślenia, jaka była bieda. W naszej rodzinie było nas ośmioro (2 siostry i 6 braci). Jeden z braci zawołał mnie i na osobności wyciągnął dwie bułki z kieszeni i dał mi jedną. Miał tylko dwie, nie mógł wszystkich obdarować, więc w skrytości  podzielił się z najmłodszym bratem. Wtedy zacząłem chodzić do gimnazjum. Bułka była luksusem. Dzisiaj wszystkie dzieci tego brata to biznesmeni, prowadzą przedsiębiorstwa, sklepy. Jeden jest wielkim biznesmenem.

W r. 1925 nastąpił pewien przełom. W Raszynie  koło Warszawy powstała pierwsza radiostacja w Polsce. Nie było jeszcze elektryczności. Aparaciki radiowe były na słuchawki - antena - drut rozciągnięty na kilkadziesiąt metrów. Ogromne zdumienie, jak to może być, że słychać to co mówią w Warszawie.

Jakżeż się bardzo wszystko zmieniło w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat, lat mojego życia. Domy murowane luksusowo urządzone nawet na wsi, elektryczność, woda bieżąca w domach, łazienki, toalety, pralki, lodówki, wspaniałe samochody, czasami po kilka w jednym domu, drogi asfaltowe, maszyny rolnicze, kombajny, telewizja, komputery, doskonałe radia. Na przykład Radio Maryja modli się przez cała dobę z całym światem. Telefony komórkowe, czyli centrala telefoniczna w kieszeni, można rozmawiać z całym światem. W r. 1905 bracia Wrigh w Ameryce skonstruowali pierwszy samolot, który utrzymał się zaledwie kilka minut w powietrzu. A dziś samoloty opanowały świat. Rakiety. Człowiek wylądował na księżycu, lata w kosmosie. Cuda techniki. I to wszystko za mojego życia. W głowie się nie mieści.

Jakżeż wielki postęp w medycynie. Dzięki temu postępowi ja żyję. Przed wojną najwięcej ludzi umierało na gruźlicę. I ja w 1950 r. zachorowałem na tę groźną chorobę. W szpitalu w Krakowie nie obiecywano mi wyzdrowienia. Chyba, że ksiądz ma kogoś w Ameryce, tam już mają leki na gruźlicę -  mówi lekarz. Miałem siostrę. Przysłała mi leki i wyzdro­wiałem, żyję. A dziś lekarze przeszczepiają nawet serca i inne organy ludzkie…

A jakżeż się w kościołach, za mojego życia zmieniło:  oświetlenie elektryczne, ogrzewanie - nie musimy już w zimie chuchać do kielicha przed przeistoczeniem. Po Soborze Watykańskim II język narodowy w liturgii, koncelebra - ileż kłopotu było z szukaniem wolnego ołtarza bocznego, podczas uroczystości, pogrzebów, by odprawić Mszę św. Dziś wielu księży koncelebruje równocześnie. Rodak papieżem - największy autorytet świata, chluba naszej Ojczyzny. Ileż mu zawdzięcza świat cały i Polska.

Każdy jubileusz jest okazją do refleksji, do wspomnień. Często porównuje czasy mojej młodości z obecnymi warunkami życia. Jaki prymityw, jaka bieda , nędza panowały na wsi. Nikt nie miał żadnej pensji czy renty. Dziś trudno byłoby spotkać dom do którego listonosz nie przynosiłby jakiejś zapomogi. Wówczas wśród najbiedniejszych zdarzały się wypadki śmierci z głodu, zimna. Bardzo było trudno o odzież. Dzisiaj najbiedniejsi w Polsce żyją o wiele lepiej niż przed wojną. Caritas czy inne instytucje dobroczynne opiekują się biednymi, dożywiają, ubierają, powstają domy opieki społecz­nej, domy spokojnej starości. Nikt nie chodzi w łachmanach.

Gdy porównuję obecne czasy z czasami mojej młodości to mi się wydaje, że ja mieszkam w raju. Korzystam z wielu nowoczesnych, luksusowych urządzeń. Jakże wypiękniała nasza Ojczyzna, nasze miasta, nasze wioski za mojego życia, Czuję się szczęśliwym człowiekiem. Obserwując ten ogromny postęp w każdej dziedzinie życia myślałem, że byłoby dobrze, gdybym się urodził kilkadziesiąt lat później. Zobaczyłbym co też jeszcze ludzie wymyślą, jakie będą jeszcze wynalazki. Jednak po zastanowieniu się doszedłem do przekonania, że byłoby to dla mnie największa  klęską. A dlaczego – zapytacie? Bo kilkadziesiąt lat po moim urodzeniu trudno byłoby znaleźć rodzinę z dziesięciorgiem dzieci, a ja się urodziłem jako dziesiąty, a więc w ogóle by mię nie było na świecie”.

Fragmenty wspomnienia opublikowanego w czasopiśmie „Z Grodu Kingi” w 2003 roku