Nie wyrosły tu Tatry, nie rozlały się Mazury. Naturalnych atrakcji turystycznych w okolicy w zasadzie brak. Zatem trzeba było je po prostu zrobić.
Ziemowit jest grododzierżcą, czyli kasztelanem
Grzegorz Brożek /Foto Gość
Ludzie w takie miejsca przyjeżdżają na wakacje. My to mamy na co dzień – mówi grododzierżca Ziemowit ze słowiańskiego grodu w Stobiernej.
Ciupaga na molo
Gród to jego projekt. Historią interesował się od dawna. Studia odbył z zarządzania w turystyce. – Gród słowiański w Dolinie Wisłoki jako atrakcja turystyczna był tematem mojej pracy. Pracę obroniłem, a jeden egzemplarz wydrukowany, oprawiony z dedykacją zaniosłem wójtowi gminy Dębica Stanisławowi Rokoszowi – opowiada Ziemowit. Pomysł się spodobał i gmina przyjęła go do realizacji, lokując inwestycję w Stobiernej, na wzgórzu z olbrzymim stokiem, którego samorząd jest właścicielem. Budowa trwała trzy lata. Gród został otwarty w 2012 roku. Zarządza nim fundacja „Educare et servire”. To nie jest atrakcja w typie „ciupaga na molo”, czyli niepasująca do kontekstu geograficznego, kulturowego. Przeciwnie. – Nad środkową Wisłoką we wczesnym średniowieczu był makroregion osadniczy. Grodów w promieniu 15 km było nawet może 10 – przyznaje Ziemowit.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.