O niezwykłej codziennej drodze, chorobie nowotworowej i „swojej świętej” z Bożeną Lelito, katechetką z Nawojowej, rozmawia ks. Zbigniew Wielgosz.
ks. Zbigniew Wielgosz /Foto Gość
Ks. Zbigniew Wielgosz: Jest Pani związana z bł. Julią. W jaki sposób?
Bożena Lelito: Pochodzę z tej samej miejscowości, co ona. Mieszkam niedaleko jej domu rodzinnego. Stąpam po jej ziemi.
Zna Pani bł. Julię od dzieciństwa?
Całe moje życie jest z nią związane, ale nie mogę powiedzieć, żeby od razu był to związek ścisły. Owszem, wiedziałam o siostrze zakonnej, która pochodziła z Nawojowej i zginęła w obozie koncentracyjnym, ale tak naprawdę dopiero beatyfikacja s. Julii rozbudziła moje głębsze zainteresowanie jej osobą. Może też miało na to wpływ to, że jestem katechetką i chciałam dzieciom przybliżyć postać ich rodaczki. Jeździłam na misyjne wakacje z księżmi werbistami. Podczas jednej z oaz szliśmy plażą, rozważając kolejne stacje Drogi Krzyżowej, a samo nabożeństwo zakończyło się w obozie w Stutthofie. Miałam rozważanie stacji VI i przy okazji powiedziałam o s. Julii Rodzińskiej, o tym, jak w tym obozie dzieliła się ostatnią kromką chleba. Na nabożeństwie byli ludzie z różnych stron świata i zaczęli pytać, kim była s. Julia. Wtedy postanowiłam, że będę jej świadkiem. Bo po siostrze nawet grób nie pozostał…
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.