Dotknęli rany

Beata Malec-Suwara

publikacja 15.11.2015 00:00

Terapia w Zabawie pozwala odnaleźć sens śmierci, która zdarzyła się przypadkiem i z pozoru bezsensu, ale i nowy sens życia dla siebie.

Uzdrowienie rany daje wzajemne wsparcie, pogłębiona refleksja, spotkanie z psychologiem i duszpaterzem, a nade wszystko złożenie jej w miejcu naznaczonym przez śmierć bł. Karoliny - mówi ks. Zbigniew Szostak, kustosz sanktuarium w Zabawie Uzdrowienie rany daje wzajemne wsparcie, pogłębiona refleksja, spotkanie z psychologiem i duszpaterzem, a nade wszystko złożenie jej w miejcu naznaczonym przez śmierć bł. Karoliny - mówi ks. Zbigniew Szostak, kustosz sanktuarium w Zabawie
Beata Malec-Suwara /Foto Gość

Jak żyć, kiedy życie traci nagle w wypadku drogowym nasze dziecko? Oczywiście można żyć tak, jak gdyby tragicznie zmarłego dziecka w naszym życiu już nie było, pochować zdjęcia, nie wspominać, na cmentarz chodzić rzadko, zapomnieć - tak sugerują niektórzy psychologowie w ramach terapii. Ale czy to jest życie czy jedynie egzystowanie?

- Chodziłam w Poznaniu do jednego czy drugiego psychologa, który radził, że mam zdjęcia syna z domu sprzątnąć. I przestałam do niego chodzić. Cały czas płakałam, bo nie mogłam sobie wyobrazić, że mogłabym o moim dziecku zapomnieć. Jak mam pochować jego zdjęcia, przecież ja go nosiłam pod sercem, urodziłam, karmiłam? I co? Teraz mam go wymazać z pamięci tak, jak gdyby go nigdy nie było? Jak nie mam płakać? Już teraz nie rozpaczam, ale lubię o nim mówić, oglądać jego zdjęcia, oglądać jego filmy, których z racji pasji ma dużo - mówi Małgorzata Lewandowska z Poznania. Państwo Lewandowscy stracili syna 23 września 2000 roku. Zupełnie bez sensu. Pięć minut od domu. Jechał motorem. Kobieta z psem wyszła mu na drogę. Prosto pod koła. I on, i ona zginęli na miejscu.

Hanna Majerczyk z Zakopanego straciła syna trzy lata temu. Też niedaleko domu. Miał 20 lat. Jechali w czwórkę samochodem. On i kierowca zginęli na miejscu. - Był moim jedynym dzieckiem, które wychowywałam sama. Mój świat się zawalił - wyznaje pani Hania.

Do Zabawy przyjeżdża dwa, czasem trzy razy w miesiącu. Razem z Pułkowskimi. Ich syn zginął na motorze. Miał 22 lata. Był w trakcie studiów. - Wszystko zamknęło się w jednej sekundzie nieuwagi drugiego człowieka. Taksówkarz, skręcając w lewo, zjechał na pas ruchu naszego chłopca. Czołowo w niego wjechał. Syn zmarł po dwóch godzinach od wypadku - mówi pani Janina z Zakopanego. Od tragedii minęło ponad dziewięć lat. - Nadal boli i nigdy nie przestanie, ale dzięki sile, jaką daje nam bł. Karolina, potrafimy powiedzieć, że taka była wola Boża, potrafimy wybaczyć, potrafimy się wspólnie modlić za nasze dzieci - dodaje pani Janina.

Wszyscy, w sumie 20 osób, głównie rodzin, uczestniczą w Zabawie w trwających tam do niedzieli 15 XI warsztatach terapeutycznych dla tych, którzy stracili kogoś bliskiego w wypadku komunikacyjnym lub jako ofiarę przemocy. - To są ci, którzy zdecydowali się dotknąć tej rany i pozwolili, żeby zdrowiała, żeby ona miała nie tylko strupa, który ją pokrył, ale dała szansę. Zdrowienie zmierza ku myśleniu, że owszem, będziemy pamiętać, bo ta rana istnieje i istnieć będzie, ale z nią można odnajdywać nowy sens życia, nowe formy zaangażowania, a nawet radości - wyjaśnia ks. Zbigniew Szostak, kustosz sanktuarium bł. Karoliny i organizator terapii.

Większość uczestników terapii nie jest w Zabawie pierwszy raz. Kto tu był, ciągle wraca. Państwo Zdanowscy z Białegostoku przyjeżdżają tu od 2008 roku. To wtedy zginęła ich córka. Karolina. Razem z nią 10 maturzystów. Jechali autokarem z pielgrzymką do Częstochowy. - Pierwszy raz przyjechaliśmy tu jedynie do bł. Karoliny Kózkówny. I moja córka, i córka naszych znajomych, którzy stracili dziecko także w tym wypadku, noszą jej imię. Nie było tu jeszcze ani terapii, ani pomnika ofiar wypadków komunikacyjnych - opowiada pani Halina. To oni przekonali ks. Szostaka, że tu, u bł. Karoliny, znajdują ukojenie rodziny osób, które jak ona zginęły młodo, przez przypadek i z pozoru bez sensu. Już wtedy wielu zostawiało tu przydrożne krzyże stawiane ofiarom wypadków przy drogach.

Dziś na pomniku przymocowanych jest dziesiątki, a może i setki krzyżyków z imieniem i nazwiskiem tragicznie zmarłych w wypadkach komunikacyjnych osób. To znaki obecności, wiary, nadziei, otuchy i pokrzepienia. - Nawet, kiedy nas już nie będzie, ludzie tutaj będą się modlić za nasze dzieci cały czas - zauważa pani Małgorzata.

Do Zabawy jadą z poczuciem, że odwiedzają tu swoje dzieci. Tworzą rodzinę, którą łączy silna więź. Dzwonią do siebie, modlą się nawzajem za swoje dzieci. Dotknęła ich podobna tragedia, choć każdy z nich przeżywa ją inaczej.

- Z doświadczenia wiemy, jak potrzebna jest osobom, które przechodzą tę traumę, grupa, wspólnota. Po śmierci naszych dzieci, w takiej samej sytuacji znalazło się 18 rodziców. Wiedzieliśmy, że chcemy się spotkać. Stworzyliśmy nieformalną grupę, gdzie dla siebie nawzajem jesteśmy wsparciem - mówi pani Halina. Oczywiście nie twierdzi, że psycholog nie jest niepotrzebny, ale - jak zauważa pani Janina - powinien być to wierzący psycholog, bo tak naprawdę w wierze odnajduje się ukojenie i sens. - Państwo polskie wydaje pieniądze na różne niepotrzebne rzeczy, a ludzie w traumie pozostawieni są sami sobie. W Polsce nie ma pomocy dla takich ludzi jak my - oprócz Zabawy. Państwo powinno wspierać to miejsce, by mogło tu przyjeżdżać jak najwięcej osób. Codziennie na drodze ginie wielu ludzi. Jeszcze wiele rodzin nie wie, że tu może znaleźć pomoc - mówi pani Janina.

W niedzielę 15 listopada w Zabawie odbędą się obchody Światowego Dnia Pamięci Ofiar Wypadków Drogowych, które rozpoczną się o godz. 11.00 Mszą św. w intencji ofiar wypadków drogowych i ich rodzin.