Małe kroki wielkiej miłości

ks. Zbigniew Wielgosz

|

Gość Tarnowski 51-52/2015

publikacja 17.12.2015 00:15

Dziecko. Łatwiej przyjąć i wychować, kiedy jest zdrowe. Trudniej, kiedy takie nie będzie. Janina i Andrzej z Łętowic pokonali co najmniej Mount Everest, wychowując Michała. Teraz mogą pomagać innym rodzicom.

 Michał ze swoją mamą Michał ze swoją mamą
ks. Zbigniew Wielgosz /Foto Gość

Pani Janina nie wiedziała, że będzie mieć dziecko z zespołem Downa. Dowiedziała się o tym dopiero po urodzinach Michała. – Lekarz mi powiedział, że nie wiadomo, czy Michał będzie chodził, mówić może po dwóch latach lub dziesięciu… W ogóle nie dawano mi większych nadziei na to, że dziecko jakoś się będzie rozwijać. Był bardzo wątłym dzieckiem, z delikatnym przełykiem, tylko ja potrafiłam go karmić. Inni bali się, żeby się nie zakrztusił, nie udławił. Zaczęłam o Michała walczyć. Najpierw modlitwą, codzienną Mszą św., potem szukałam wiedzy. Więc od lekarza do lekarza. W Tarnowie prywatny gabinet psychologiczny został otwarty ponad 20 lat temu, ale nie było pod ręką specjalistów, którzy pomogliby mi w wychowaniu dziecka – zwierza się pani Janina, mama Michała. Codziennie rehabilitowała syna, uczyła go bawić się zabawkami. – Pierwszą rzeczą, którą samodzielnie zrobił z klocków, był most – opowiada. Nikt nie przypuszczał, że on się czegokolwiek nauczy. A wszystko trzeba było robić z wielkim spokojem, z nieziemską wręcz cierpliwością. – Dopiero po roku przesunął klocek. W wieku siedmiu lat zaczął czytać. Literek uczyliśmy się przez zabawę. Pisaliśmy je na piasku, układaliśmy z jarzyn, gałązek, liści. I nikt mi nie mówił, jak to mam robić, jak go uczyć. Robiłam to intuicyjnie, także dzisiaj. Nic nie przyszło łatwo – opowiada mama Michała.

Dostępne jest 19% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.