Bardzo będzie nam go brakowało

Beata Malec-Suwara

publikacja 30.12.2015 06:03

O. Jan stworzył Jamną. Choć na tej górze sylwestra już Góra nie spędzi, jego duch już zawsze będzie tam obecny.

O. Jan Góra i o. Andrzej Chlewicki, duszpasterz jamneński, 
przed kościołem MB Niezawodnej Nadziei O. Jan Góra i o. Andrzej Chlewicki, duszpasterz jamneński, 
przed kościołem MB Niezawodnej Nadziei
Grzegorz Brożek

O. Andrzej Chlewicki OP, duszpasterz jamneński, pamięta o. Jana Górę OP jeszcze, kiedy ten był katechetą w Tarnobrzegu.

- To było przed wielu laty, kiedy jeszcze dinozaury chodziły po świecie, a ja byłem młodym człowiekiem chodzącym do liceum - wspomina żartobliwie o. Andrzej.

Wtedy zjawił się taki nietuzinkowy kapłan, dominikanin, bardzo kontrowersyjny, chodził w czerwonych skarpetach i miał dżinsy Wranglery.

- W tamtych czasach to był szok. Tak samo jak jego długie włosy. Kobiety pobożne były tak zgorszone, że przeor kazał o. Janowi ściąć te włosy, żeby wyglądał jak powinien, po Bożemu - mówi o. Chlewicki. O. Jan miał wtedy wieczorne Msze o godz. 19.30. - Półgodzinna Msza i pięciominutowe kazanie, które rozpalało głowę młodego człowieka na cały tydzień - wspomina jamneński duszpasterz.

Taki był o. Jan Góra. Także wtedy, kiedy już w Poznaniu był duszpasterzem młodzieży. - Byłem wtedy w nowicjacie, a on miał rozśpiewane Msze św. o 17-tej dla młodzieży, które zawsze się przedłużały. Starsi ojcowie się denerwowali, bo po nich mieliśmy tzw. zakonne nieszpory. Musieliśmy czekać, a przy tym podpatrywaliśmy tę młodzież unoszącą się w oparach śpiewów. Jeszcze na przystankach śpiewali kanony z Taize. W tamtych czasach szarości, to był młody oddech w Kościele - komentuje o. Andrzej, który po studiach w Krakowie trafił znowu do Poznania z przydziałem do duszpasterstwa akademickiego, gdzie miał o. Górze pomagać.

Tak to się zaczęło

- To były wspaniałe lata współpracy, bo i Hermanice, rok 1991, pierwsze światowe spotkanie na Jasnej Górze z Janem Pawłem II, te dwa płuca Europy - wschód i zachód, spotkanie młodych i hymn "Abba Ojcze", który się wykuwał nie na deskach dębowych teatru, ale na łące hermanickiej i w błocie. Pamiętam, niemiłosiernie wtedy lało - mówi o. Andrzej.

Potem Pan Bóg podrzucił Jamną. Po tzw. sukcesie światowego dnia młodzieży o. Jan Góra zaprosił młodzież tu na sylwestra. Chętnych zgłosiło się bardzo dużo, ale przyjechał tylko on, dwie dziewczyny i chłopak z Warszawy.

- Załamany był. "Boże święty, mówił, przecież paszport mam, mogłem jechać do Francji" - wspomina o. Andrzej. Ale kiedy schodzili na dół kupić prowiant, spotkali organistę z Paleśnicy, który go zagadnął, więc opowiedział mu, że przyjechał, a tu młodzieży nie ma, a wszyscy obiecali. "Może gdyby to było nasze, własne, to może do swojego domu by przyjechali" - mówił. "A wójt by wam to dał" - i zaprowadził go do niego.

O. Jan ustawił te dziewczyny i tego chłopaka przed domem wójta, żeby się modlili, a on tam poszedł, czy gmina rzeczywiście by nie przekazała tej "substancji". Okazało się, że Stanisław Chrobak, wójt, były wychowanek duszpasterstwa, pamiętał takiego znanego duszpasterza o. Wiśniewskiego i powiedział: "Damy to wam, jeśli się zaopiekujecie". Tak dominikanie przejęli to miejsce w 1992 roku i zaczęła się przygoda jamneńska.

Jamna z papieskim błogosławieństwem

O. Jan Góra spędzał tu każdy sylwester, długie weekendy majowe, przyjeżdżał na odpust jamneński połączony ze świętem pojednania i przy wielu innych okazjach. To tu organizował Zloty Matek Boskich.

- Miał coraz to nowe pomysły. Inspiracją zawsze była dla niego młodzież, kochał młodzież jak Jan Paweł II, co ich zresztą bardzo zbliżyło. Sam byłem świadkiem, jak na kolacji u ojca św. z radością słuchał o. Jana. Niektórzy prawili o wielkich sprawach Kościoła i bolączkach tego świata, a Jan Paweł II mówił: "Jasiu, mów mi o ośle i o Jamnej" - wspomina o. Andrzej.

Oczywiście, o. Góra zapraszał Jana Pawła II na Jamną. - Ma tutaj swój pokój - osobny, niekrępujący. Sporo tu pamiątek i darów, które osobiście przekazał domowi. Od biedy miałby nawet się w co przebrać, bo jest tu i piuska papieska, i sutanna, i buty. Jest laska papieska i ornat. Jest papieski kielich - pisał w swoich wspomnieniach o. Góra.

Kiedy więc Jan Paweł II wracał helikopterem ze Starego Sącza do Wadowic 16 czerwca 1999 roku, "zrobił nalot na Jamną". - Ojciec święty przybył, aby pobłogosławić tę wioskę, ośrodek oraz budujący się kościół pod wezwaniem Matki Bożej Niezawodnej Nadziei, do którego 25 listopada 1998 roku podarował kamień węgielny, a wcześniej, 3 czerwca 1998 roku na placu świętego Piotra w Rzymie ukoronował wizerunek Matki Bożej Jamneńskiej - wspominał o. Góra.

Rembrandt i osioł

- 16 czerwca około 16.00 wyrzucił nas z domu ryk śmigłowca, który zbliżał się, warcząc i ciężko dysząc - relacjonował papieski nalot o. Jan Góra. Wybiegli przed dom, choć i tak większość czekających rozjechała się do domów, nie wierząc, że Jan Paweł II nadleci nad Jamną. A jednak. - Idzie nisko. Bardzo nisko. Widać go z daleka. Słychać jeszcze bardziej. Wybiegamy. Każdy ciągnie coś białego. Ogromny obraz 25 metrowy kolaż Rembrandta Powrót syna marnotrawnego z twarzą Jana Pawła II tarmosi kilku chłopaków - pisał o. Góra.

Rembrandta rozciągnęli na łące. Na komin wylazła Monika z chorągwią. - Na bramę wspiął się Mirek. Andrzej z ekipą stali na wzgórzu, w miejscu budującego się kościoła - już jest gotowy wykop. Kilka wielkich krzyży z materiału i kilkadziesiąt chorągiewek z Matką Boską. Ktoś dowcipny przypiął osłu wielką kokardę, którą on szarpie niespokojny - relacjonował dominikanin. Przez tubę próbuje ogarnąć rozszalałe emocje. Zarządza odmówienie Tajemnicy Różańca. O godzinie 17.14 słychać z daleka buczenie. O. Andrzej z ekipą szaleją już na górze. Buczenie się wzmaga. Coś ściska o. Górze gardło. Stoi na kamieniu z wyciągniętymi ramionami i zalewają go łzy. Młodzież szaleje. - To ostatni, którzy wytrwali, wierząc wbrew nadziei - pisał. Zmawiają Pod Twoją obronę i idą odprawić Mszę świętą w wykopie pod kościół, który z góry pobłogosławił Ojciec święty. - Będzie to miejsce dla tych, którzy przekroczą próg nadziei - pisał o. Góra.

Wicher trzasnął drzwiami

- On był jak wicher. Jak gwałtownie żył, tak gwałtownie odszedł - mówi o o. Janie jamneński duszpasterz. W swym testamencie o. Góra przywołał epitafium średniowiecznego mnicha: "Nie lękał się chwili ostatniej, bo życie spełnił przed śmiercią, nie obawiał się śmierci, bo umiał żyć pięknie i odszedł z tego świata, nie trzaskając drzwiami". - Ale on trzasnął drzwiami, na oczach całej Polski, i zostawił to, co niedokończone przed tak ważnym rokiem. Żył tym rokiem, tyle pomysłów miał z 1050. rocznicą chrztu, już częściowo realizowanych. Lednica, brama miłosierdzia, 800 lat dominikanów, 20 lat Lednicy i spotkanie z papieżem Franciszkiem. Bóg jednak posłużył się nim w inny sposób - mówi o. Andrzej.

O. Góra zasłabł na Mszy św. na słowach "Święty, święty". - To niesamowite. Jego wielkim pragnieniem była świętość. W testamencie pisał, że nie ma dla niego większej wartości - dodaje o. Chlewicki. Na Lednicy w 2016 roku miał wykrzyczeć "Amen" - niech się stanie, ale wypowiedział je Pan Bóg w czasie oczekiwania, Adwentu.

- Jego śmierć to duża wyrwa w sercach wielu ludzi. Będzie nam go brakowało - mówi jamneński duszpasterz.