Przygody kardynała

ks. Zbigniew Wielgosz ks. Zbigniew Wielgosz

publikacja 05.08.2016 10:49

Prymas Francji miał kłopoty z dotarciem do Brzegów. Problemy okazały się jednak opatrznościowe dla wielu spotkanych ludzi.

Kardynał, drewniane krzesło i Paweł Zastrzeżyński   Kardynał, drewniane krzesło i Paweł Zastrzeżyński
Arch. rodzinne
Kard. Philippe Barbarin uczestniczył w Światowych Dniach Młodzieży w Krakowie. Jednak "w międzyczasie" wiele się działo, o czym pisze w swoim wspomnieniu Paweł Zastrzeżyński:

Zacznę od krzesła, na brzegu rzeki Beskidu Niskiego. Cztery osoby przechodzą przez rzekę. Wszystkie objuczone tobołkami. Jest piękna słoneczna pogoda. Na niebie płyną białe obłoki, woda jest ciepła i płytka. Bywa, że w tym miejscu nurt jest głęboki i porywisty.

Osoby starają się sforsować toń, która rozciąga się na dobre 15 metrów. Kamienie w tym roku są bardzo śliskie i mocno porośnięte mchem. Ta rzeka każdego roku przybiera inną postać i też każdego roku jej nurt pokonują niezwykli goście. Pierwszym z nich był Karol Wojtyła. Dziś jest to kardynał Philippe Barbarin.

Podkasane spodnie, na nogach ma moje stare buty, które używamy do przejścia przez wodę. Ta podróż wynikła spontanicznie. Nie było czasu na przygotowania. Kardynał do Krakowa przyjechał razem z grupą dwóch tysięcy francuskiej młodzieży, na Światowe Dni Młodzieży. A tu, mimo obowiązków postanowił, że przyjedzie extra. To ważne miejsce, skąd Karol Wojtyła wiele lat temu wyruszył do Rzymu. Miejsce, gdzie bije źródło głębi nauczania Karola Wojtyły. Źródło, które dziś staje się oceanem w Brzegach.

Kardynał wyciąga w moją stronę rękę, aby wziąć ode mnie krzesło, które staram się przewlec przez rzekę. Krzesło stare, pięćdziesięcioletnie. Niosę je dla profesora Półtawskiego, ponieważ ktoś włamał się do domku i ukradł stołek i stare buty, zresztą to wszystko co można było tam znaleźć. Wyciągnięta dłoń kardynała do mnie stała się preludium do dalszych zaskakujących wydarzeń, których byłem świadkiem.

W drodze do ołtarza w Brzegach   W drodze do ołtarza w Brzegach
Paweł Zastrzeżyński
Mimo, że kardynał jeszcze parę dni temu był przekonany, że nie uda mu się zostawić Krakowa i wyjechać na cały dzień, teraz to się nie liczyło. Do Krakowa dojechaliśmy około godziny dziewiętnastej. Jednak wjazd do miasta był dla nas niemożliwy. Nasz samochód ma nr KLI, zarejestrowany jest w Limanowej, a Kraków podzielony został na strefy ruchu. Żadna z tych stref nie była dostępna. W drodze powrotnej okazało się, że autostrada A4 z Tarnowa mija Brzegi, gdzie tego dnia odbywało się czuwanie młodzieży. Kardynał zasugerował, czy było by możliwe, aby tam bezpośrednio wysiadł. Pomyślałem, że spróbuję porozmawiać z policją, że jest kardynał, który stara się dostać do ołtarza i czy mogli by jakoś pomóc? Zatrzymałem się na autostradzie przy paru radiowozach, lecz zamiast wskazówki zaproponowano mi mandat. Kolejny raz spróbowałem i wskazówka była ta sama. Identyfikator kardynała dla policji nic nie znaczył. Tak krok za krokiem w poszukiwaniu jakiejś drogi, jakiegoś rozwiązania, wylądowaliśmy na zjeździe łagiewnickim. Trzeba tu podkreślić, że pielgrzymi np. z Limanowej musieli przebyć 25 km piechotą, aby dojść do Brzegów, dlatego próba wjazdu do Krakowa a tym bardziej w pobliże ołtarza była z naszej pozycji niemożliwa.

Tuż za zjazdem łagiewnickim policja skierowała nas w prawo na jakąś boczną drogę. Utworzył się korek, z każdej strony autokary, które uniemożliwiły zawrócenie. Samochód powoli toczył się, a my poczyniliśmy kroki, aby spróbować skontaktować się z organizatorami i z policją, aby spróbować znaleźć jakieś rozwiązanie. Na darmo! Po chwili zorientowaliśmy się, że nie jest źle, bo jedziemy w dobrym kierunku. Po paru minutach zatrzymaliśmy się na skrzyżowaniu, gdzie z wielu stron napływały grupy młodych pielgrzymów. Zatrzymałem się na skrzyżowaniu i poprosiłem policjanta, aby nas wpuścił. Zabronił wjazdu! Ale zaznaczył, że do Brzegów z tego miejsca jest tylko 3 km piechotą. Zatrzymaliśmy się na poboczu. Kardynał wyszedł z samochodu. Ja dogadałem się z miłą panią, która pozwoliła zaparkować nasz samochód na jej działce. Na początek nie chciała o tym słyszeć, jednak gdy kardynał z teczki wciągnął kardynalski strój i zaczął na ulicy go ubierać, zmieniła zdanie. Kardynał postanowił dotrzeć do miejsca czuwania pieszo.

Do tego momentu ŚDM były dla nas wydarzeniem dość odległym. Śledziliśmy to, co działo się wokół tego wydarzenia wyłącznie przez środki masowego przekazu. Głównie w tym okresie docierały do nas liczby, sumy, jakieś zestawienia. Wszystko to odebrało nam chęć uczestnictwa. Jednak żona zdradziła mi, że pragnęła choć na chwilę znaleźć się w Brzegach. No i… pojechaliśmy tak z kardynałem.

Założyłem kardynalski żółty plecak pielgrzyma, drugą torbę przepasałem przez ramię i w trójkę ruszyliśmy za kardynałem, który po wyjściu z samochodu przeistoczył się w hierarchę kościelnego.

Policjant, który nie chciał nas wpuścić, gdy zobaczył kardynała, nie mógł uwierzyć w to, co widzi. I to zachowanie stało się początkiem lawiny najróżniejszych ludzkich reakcji na obecność kardynała na pielgrzymim szlaku. Po paru krokach zaczepił pierwszych pielgrzymów. Zapytał ich po polsku, skąd są. Odpowiedzieli, że z Czech. W jednej chwil już zaczął z nimi rozmowę w ich ojczystym języku. Zdziwienie tych młodych ludzi było ogromne. Po chwili kardynał zaczął rozmawiać z księżmi z Kongo.

Asfaltowa, załatana boczna droga, którą przemierzali pielgrzymi w drodze na czuwanie z ojcem świętym Franciszkiem przypomniała Kasi, córce pani Wandy Półtawskiej, dzięki której obecność kardynała była tu możliwa, że w Ewangelii jest tyle wskazówek o czuwaniu, o tym że nigdy nie wiemy, kiedy coś wielkiego wydarzy się w naszym życiu, tak jak tu. Jakież były reakcje pielgrzymów na widok kardynała! Ludzie są przyzwyczajeni, że osobistości wożone są limuzynami, oddzielone kordonami, niedostępne. A tu Prymas Francji idzie tymi samymi ścieżkami, co oni. Mijały nas samochody wolontariuszy, żaden z nich się nie zatrzymał. Ale my byliśmy im za to wdzięczni. Chcieliśmy aby ten szlak trwał jak najdłużej.

Kardynał szedł szczęśliwy, to śpiewał pieśni religijne to je wygwizdywał. Szedł bardzo radośnie, jakby za kimś podążał. Skręcił na pusty peron. Przeszedł go i zszedł na piaszczystą drogę, na której końcu z tumanu kurzu wyłoniły się Brzegi. Po horyzont, jak okiem sięgnąć, młodzi ludzie, kurz, telebimy, karetki i policja... Cały czas podążaliśmy za kardynałem, krok za krokiem otwierają się nowe przestrzenie, jednak nie ogromne a skromne. Przestrzeń nie była przeskalowana, tak jak można było to odebrać z przekazu medialnego, a bardzo bliska, spójna z nami. To byli tacy sami skromni, zwyczajni ludzie. Ich obecność potęgowała zachwyt nad tym miejscem. Ci ludzie na obrzeżach tego ogromnego wydarzenia, nie mogli liczyć na zauważenie, jak i ci którzy byli w tym naświetlonym centrum, a tu do nich idzie kardynał. Jak do tego samego źródła, do którego szedł niegdyś Karol Wojtyła. Ci młodzi ludzie w tych swoich skromnych przestrzeniach. W tych oazach modlitwy, jakby odbici w tym samym źródle, które jeszcze parę chwil temu kardynał odwiedził w lesie. Ta sama przestrzeń, skąd wybiło to źródło, które tu utworzyło ocen, jednak każda z cząstek przesycona jest tą samą pierwotną częścią tego ubogiego ducha. Zrozumiałem, że te liczby, które media starały się ukazać, można tylko zobaczyć w odniesieniu do Boga. Ta nieskończona liczba to jakby sam Bóg, który ukazał się w swoim ogromie. Kardynał który zatrzymał się na obrzeżach placu jakby nabrał właśnie tego przekonania. Ja nie widziałem tego tłumu, dostrzegałem pojedynczych pięknych ludzi, a przez nich można było zobaczyć samego Boga.

W pewnym momencie do kardynała podeszła młoda piękna dziewczyna. Zaczęli ze sobą rozmawiać. My podziwialiśmy zachód słońca, który rozlał się na tym pięknym pielgrzymami wypełnionym ocenie. Papież Franciszek podszedł do monstrancji. Za chwilę będzie miało miejsce błogosławieństwo. Podeszła do mnie Kasia z Madzią. Powiedziała, że ta dziewczyna, która rozmawiała z kardynałem, jest nawróconą muzułmanką francuskiego pochodzenia, która teraz chciała prosić kardynała, aby ochrzcił jej syna. Spotkali się w rzeszy dwóch milionów pielgrzymów. Słońce powoli zaszło za horyzont. Uklękliśmy wszyscy, nastąpiło błogosławieństwo.

W drodze powrotnej kolejni pielgrzymi i kolejny zachwyt nad otwartością kardynała. On z każdym z napotkanych narodowości rozmawiał w ich języku. Trudno powiedzieć, ile ich znał. Na pewno naście...

Podszedłem do dwóch młodych chłopców, którzy siedzieli na konstrukcji betonowego wiaduktu i palili papierosy. Mówię im, że to jest kardynał, prymas Francji. Z niedowierzaniem popatrzyli na mnie, ale zeskoczyli z konstrukcji. Jeden z nich w ekspresowym tempie butem zadeptał papierosa i razem w dzikim pędzie ruszyli w pogoni za kardynałem. Zatrzymali go i przymusili, aby zrobić z nim zdjęcie. Przedstawili się, że są z Ukrainy. Poprosili o błogosławieństwo. Każdy naród, który w czasie drogi spotykał się z kardynałem, inaczej reagował. Z całej tej drogi najbardziej wyryła się w pamięci grupa młodych chrześcijan z Izraela. Uśmiechnięci podbiegli do kardynała, a on w mgnieniu oka zatrzymał ich słowami modlitwy. Zaczął odmawiać „Ojcze nasz” w ich ojczystym języku. Po arabsku. Oni z nieopisanym przejęciem, głośno i wyraźnie włączyli się. Następnie upadli na kolana i prosili o błogosławieństwo. W ich kraju za to grozi śmierć.

Amerykanie, Hiszpanie, Francuzi, Chilijczycy… z każdym z nich modlił się w ich ojczystym języku.

Do zdania relacji z tych obserwacji namówiła mnie dr Wanda Półtawska, gdy starałem się jej i profesorowi zrelacjonować to nieplanowane spotkanie w Brzegach, gdy odwoziliśmy kardynała po wizycie u nich. Pani Wanda i Profesor zapytali, czy kardynał dotarł na miejsce? Odpowiedziałem, że drogi były tak pozamykane, jakby tylko dla nas i tak, abym mógł kardynała dostarczyć pod drzwi. „Na anielskich skrzydłach” – zaznaczyła pani Półtawska. Profesor nie mógł tylko zrozumieć, jak można było napisać na identyfikatorze takie dane, które uniemożliwiły dotarcie kardynała do Brzegów.

Układając tę historię w czasie codziennej Mszy świętej obrazy i wydarzenia wciskały mi się do głowy. Zwłaszcza wyraźny był kontrast tych medialnych liczb i wielkości wydarzenia z tym, co zobaczyłem. Myślałem o tej rzeszy młodych ludzi… Wstałem z ławki aby klęknąć do Komunii. Cały czas wciskały mi się do głowy obrazy zapisane w Ewangelii i rzeczywistość tej ewangelicznej drogi kardynała. Tych wszystkich relacji, obrazów, twarzy, uśmiechów, życzliwości, radości i tego źródła, gdzie wszystko się zaczęło. Usłyszałem od kapłana: Ciało Chrystusa. A mi zamiast Amen wyrwało się samoistnie: TAK.