Ostatnie okno

Kobiety w życiu księdza są bardzo ważne. Jedną z nich była pani Bożena.

Panią Bożenę poznałem już kilkanaście lat wcześniej, w mojej pierwszej parafii pw. Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Łysej Górze. Tworzyła szatę graficzną parafialnej gazety „W Maryjnej Wspólnocie”. To było jej okno na świat, czuła się też potrzebna i cieszyła się, że robi coś dla ludzi. Już wtedy była niesłysząca.

Kłopoty ze słuchem zaczęły się w 6. klasie podstawówki. Mocno się wtedy przeziębiła. Dostała zastrzyki i kuracja okazała się skuteczna, ale zaczęła tracić słuch. Stopniowo. Nauczyła się czytać z ust tak dobrze, że ludzie mieli wrażenie, jakby słyszała. Pani Bożena podjęła pracę, założyła rodzinę. Funkcjonowała jak słysząca. Tylko nieliczni, najbliższa rodzina, współpracownicy wiedzieli, że czasem potrzebuje pomocy, na przykład przy załatwianiu spraw w urzędach. Tam jej uszami był przede wszystkim mąż.

Największym problemem nie była jednak zwykła komunikacja, lecz spowiedź. Jeszcze trudniej było, kiedy w kratki konfesjonału wklejono folie. A kościoły – co tu dużo mówić – nie są w większości dostosowane do spowiedzi osób niesłyszących. Owszem, pani Bożena była w takim konfesjonale dla niesłyszących, ale brakowało tam światła, a ona musiała widzieć księdza! Najbardziej przykre było to, że spotkała wielu księży, którym brakowało empatii, chęci wysiłku, bo spowiadanie jej nie było łatwe. Problemy ze spowiedzią nie osłabiły jej wiary. Nigdy nie pomyślała, żeby sobie dać z nią spokój. Szukała spowiednika i kierownika duchowego, aż go znalazła. Uratował honor innych.

W 2003 roku pani Bożena dowiedziała się, że ma raka. Pierwsza chemioterapia całkowicie odebrała jej słuch. To była największa próba wiary, pewności siebie, a przede wszystkim szok. Pomyślała, że skoro ma niewiele czasu, może zawalczy o słuch? Zawsze chciała słyszeć!

Napisała dramatyczny list do profesora Skarżyńskiego z Międzynarodowego Centrum Słuchu i Mowy w Warszawie. Odpisał tylko: „Proszę przyjechać na badania”. Okazało się, że może mieć wszczepiony implant, ale koszt operacji wynosił wtedy 80 tys. zł. Trzeba było czekać na refundację, a kolejka była długa na dwa lata. W tym czasie udało się pokonać raka, a po dwóch latach pani Bożena została poddana operacji. Pierwszym słowem, jakie usłyszała, było „Czekolada”, a pierwsze zdanie brzmiało: „Czas na kawę”. Popłakała się. Słyszała!

Opowiadała, że brak słuchu to straszna rzecz. Super jest słyszeć! Niesamowite, jak mózg potrafi się uczyć, choć zajęło jej to kilka lat. Musiała uczyć się słuchać jak małe dziecko, kojarzyć dźwięki z rzeczami, osobami, zjawiskami przyrody, np. od kojarzenia osoby z dźwiękami składającymi się na słowo „mama” po rozróżnienie między wiatrem w marcu a wiatrem w maju. Czasem te dźwięki były bardzo męczące, ale nigdy prawie nie ściągała urządzenia. Dlatego po miesiącach rehabilitacji słyszała 99 proc. w ciszy i ponad 60 w hałasie.

Przezwyciężony rak wrócił po 9 latach. Krzyża choroby nikt chętnie nie weźmie. Tu każdy jest Cyrenejczykiem. Do tego wyścig z czasem i niewiele ma się do powiedzenia. Mimo to, na pewien czas, jak się później okazało, udało jej się pokonać chorobę, w czym pomogła wiara w Pana Boga, w ludzi, którzy ją dopingowali do walki – zwłaszcza jej mąż i najlepsza przyjaciółka oraz koledzy w pracy.

Nigdy nie przestała wierzyć, nawet gdy było „ciemno”. Jej aniołem stróżem był ks. Jan Twardowski, specjalista od wiary malutkiej. On doskonale rozumiał cierpienie i to, że nadzieja jest siostrą rozpaczy. Kiedy chorowała, ksiądz poeta miał dla niej tę umiejętność współczucia, wiedzy, mądrości życia, przez co był jej zawsze bliski, zwłaszcza wtedy, kiedy nie miała siły. Modliła się Twardowskim. Zresztą – jak podkreślała – nigdy nie przestała się modlić, a kiedy zaczęła słyszeć, robiła to „podwójnie”, bo słyszała muzykę i włączała się w śpiew w kościele. W jej życiu otwarło się tyle okien!. Była żoną i matką dwóch córek, doczekała się też wnuczki. – Na mojej drodze Pan Bóg przychodził najczęściej przez ludzi. Spotkałam samych dobrych – uśmiechała się podczas jednej z naszych rozmów.

Pani Bożena umarła pod koniec tegorocznych wakacji. Jej pogrzeb odbył się 1 września, a modlitwą pożegnali ją bp Stanisław Salaterski, księża i wielu świeckich. A ja? Dziękuję Panu Bogu za to, że u progu mojego kapłaństwa pozwolił mi poznać kobietę, która próbowała mnie uczyć czułości, ukazując macierzyńskie, miłosierne oblicze Pana Boga. Tyle o tym mówi ostatnio papież Franciszek. Pani Bożena wyprzedziła znacznie papieża…