Jestem szczęśliwa

ks. Zbigniew Wielgosz ks. Zbigniew Wielgosz

publikacja 02.02.2017 09:05

O swojej drodze powołania zakonnego i śladach św. Brata Alberta opowiada s. Rozalia Piszczek.

Jestem szczęśliwą albertynką - mówi s. Rozalia Piszczek. Jestem szczęśliwą albertynką - mówi s. Rozalia Piszczek.
ks. Zbigniew Wielgosz /Foto Gość

S. Rozalia pochodzi z parafii Tylmanowa i tam pracowały siostry albertynki. Nawet nie wiedziała, że są jeszcze inne zgromadzenia. Poszła z domu do albertynek, kiedy miała 14 lat. Jest w zgromadzeniu już ponad 50 lat.

– W ciągu lat coraz lepiej poznawałam Brata Alberta, zachwyciło mnie to, że postanowił zostawić wszystko, żeby służyć najuboższym. Stał się jednym z nich, zamieszkał z nimi w ogrzewalni. Został do końca artystą, ponieważ nie przestał widzieć w tych ubogich piękna oblicza Pana Jezusa, choć ukrytego pod bagażem chorób, nędzy, nałogów. To z tego doświadczenia powstał niedokończony zresztą obraz „Ecce Homo”. Jedna ręka Pana Jezusa nie została wykończona przez Brata Alberta. Tłumaczymy sobie to tak, że to my mamy być tą ręką Jezusa i wypełnić to, co Brat Albert zaczął – mówi siostra.

Dom przy ul. Szpitalnej   Dom przy ul. Szpitalnej
Archiwum zgromadzenia
A Brat Albert był w Tarnowie. Z jego inicjatywy powstało w mieście całe „centrum pomocy” ubogim i chorym.

Siostry albertynki z dziećmi z domu przy ul. Szpitalnej.   Siostry albertynki z dziećmi z domu przy ul. Szpitalnej.
Archiwum zgromadzenia
– Było to w 1915 roku. Placówka powstała przy ul. Szpitalnej i siostry zajmowały się opieką nad cholerycznym barakiem dla żołnierzy, przytuliskiem dla bezdomnych kobiet i domem dziecka. W 1921 roku siostry objęły także przytulisko dla bezdomnych mężczyzn, które opuścili bracia albertyni, bo też posługiwali w Tarnowie. Ta placówka przy Szpitalnej była później przekształcana na dom opieki dla osób starszych, przewlekle chorych. Siostry pracowały tam do 2010 roku – opowiada siostra.

Stało się tak, bo zgromadzenie zaczęło powracać do tych dzieł, które tak bardzo cenił św. Brat Albert.

– A w domu przy ul. Szpitalnej opieką nad chorymi i starszymi zajęli się świeccy. Był dylemat, czy opuszczać miejsce, które stworzył św. Brat Albert, ale wolałyśmy zająć się tymi, którzy byli najbliżsi naszemu ojcu – wyjaśnia s. Rozalia.

Z dziećmi w domu przy ul. Nowodąbrowskiej.   Z dziećmi w domu przy ul. Nowodąbrowskiej.
Archiwum zgromadzenia
Następna placówka w Tarnowie mieściła się przy ul. Nowodąbrowskiej. Siostry prowadziły tam lecznicę dla dzieci, żłóbek dla podrzutków, a później państwowy dom dziecka. Siostry odeszły stamtąd w 1953 roku.

Kolejny dom powstał w Stróżach, gdzie zajmowały się zakładem specjalnym dla upośledzonych umysłowo kobiet, lecz zdolnych do pracy.

W sumie w diecezji powstało 12 placówek sióstr albertynek. W Nowym Sączu siostry pracowały w domu opieki dla starszych osób. W Borzęcinie Dolnym pomagały w pracy parafialnej. Podobnie w Łysej Górze, Sękowej, Ochotnicy Górnej.

Siostry zajmowały się m.in. opieką nad chorymi w parafii, prowadziły zakrystię, pomagały w pracy duszpasterskiej, uczyły też w szkole, kiedy wróciła tam religia.

– Po reorganizacji naszej pracy w diecezji ostały się cztery domy. W Tarnowie przy ul. Pszennej siostry pracują w Domu Księży Emerytów. W Grywałdzie mamy przytulisko św. Brata Alberta, gdzie opiekujemy się osobami starszymi i kilkoma księżmi. A kolejny dom jest w Tylmanowej – mówi s. Rozalia.