Prąd w Afryce

ks. Zbigniew Wielgosz ks. Zbigniew Wielgosz

publikacja 14.02.2017 12:13

Jacek Ćwięka powrócił z "elektrycznego" wolontariatu z Bagandou.

Jacek Ćwięka przez trzy tygodnie pomagał w szpitalu w Bagandou w RŚA. Jacek Ćwięka przez trzy tygodnie pomagał w szpitalu w Bagandou w RŚA.
ks. Zbigniew Wielgosz /Foto Gość

Trzy tygodnie temu Jacek Ćwięka, pochodzący z par. pw. św. Anny w Wadowicach Górnych, wyjechał do Republiki Środkowoafrykańskiej, do szpitala w Bagandou, który prowadzi diecezja tarnowska.

Pan Jacek pracuje zawodowo jako elektryk. – W Bagandou moim zadaniem było naprawienie zasilania szpitala oraz fotela dentystycznego, który odmówił posłuszeństwa. A jest bardzo potrzebny, tym bardziej że ze mną do Bagandou przyjechała z Polski dentystka, więc sprawnie działający fotel był nieodzowny. To zadanie było dla mnie czymś nowym, bo wcześniej nie zajmowałem się naprawianiem takiego sprzętu, ale udało się i pani dentystka mogła wykonywać swoją pracę – mówi pan Jacek.

W RŚA tylko stolica ma zasilanie z elektrowni i to tylko w określonych godzinach. Mieszkańcy w terenie muszą sobie radzić wytwarzając prąd dzięki agregatom prądotwórczym. – W Bagandou szpital miał uszkodzony agregat. Zasilenie awaryjne czerpało prąd z agregatu działającego na misji. Ponadto wykorzystuje się energię słoneczną dzięki bateriom solarnym. Zasilają one zespół akumulatorów i przez specjalne konwertizery prąd o niskim napięciu 24V jest zamieniany na prąd o napięciu 230V, który pozwala na pracę urządzeń działających w szpitalu – wyjaśnia pan Jacek.

Elektryk musiał zabrać ze sobą tylko najbardziej potrzebne narzędzia. – Na miejscu okazało się, że misja w Bagandou jest bardzo dobrze wyposażona technicznie. Przez wiele lat księża zgromadzili wiele materiałów i części, żeby placówka misyjna i szpital mogły funkcjonować. Utrapieniem dla instalacji elektrycznej są tam burze z potężnymi wyładowaniami elektrycznymi, które niszczą instalację, więc trzeba być przygotowanym na ich naprawę jak najszybciej – dodaje pan Jacek.

Do Afryki pojechał pierwszy raz. – Kiedy zobaczyłem ogłoszenie, że potrzebny jest elektryk, od razu się zdecydowałem. Od jakiegoś czasu zastanawiałem się nad moim życiem, wyborem jakiejś drogi i właśnie to ogłoszenie odczytałem jako znak, że Bóg chce pokierować moim życiem, jakbym właśnie tam miał jechać. Pracą misyjną, niesieniem pomocy w krajach misyjnych interesowałem się już dawno. Byłem klerykiem tarnowskiego seminarium przez dwa lata, należałem do ogniska misyjnego i sprawa misji bardzo mnie fascynowała. To zainteresowanie we mnie pozostało i przybrało teraz konkretną postać – opowiada pan Jacek.

Wyjazd do Bagandou zweryfikował jego spojrzenie na Afrykę. – Zadziwiła mnie radość życia tych ludzi, którzy są bardzo biedni, ale za to potrafią się cieszyć każdym dniem i wszystkim, co mają. Nawet tym, że wstało słońce… Szpital w Bagandou też zrobił na mnie wielkie wrażenie, bo w tamtym kraju można go porównać do specjalistycznej kliniki w Europie, choć na pozór wydaje się zwyczajną przychodnią, ale to tylko pozór. Po powrocie inaczej patrzę na życie, sztuką jest nie przejmować się zbytnio sobą, uczestnictwem w wyścigu w szczurów, ważne jest, by więcej zaufać Bogu, Jemu zawierzyć swoje życie. Tego uczy Afryka – podkreśla wolontariusz.  

O misji pana Jacka pisaliśmy m.in. w tekstach: