Dawid Żeglarz

ks. Zbigniew Wielgosz ks. Zbigniew Wielgosz

publikacja 18.06.2018 20:17

Tuchowianin wygrał udział w Rejsie Niepodległości i popłynął z Kopenhagi do Stavanger. Specjalnie dla "Gościa Tarnowskiego" morskie opowieści!

Dawid na Darze Młodzieży Dawid na Darze Młodzieży
Stowarzyszenie Sądecki Elektryk

Na Dar Młodzieży zamustrował się w kopenhaskim porcie. - Niesamowite było to, ilu Polaków nas witało i żegnało. Rodacy mogli wejść na pokład i przekonałem się, że świat jest mały, bo podeszła do mnie kobieta i powiedziała „O! Pan z Tuchowa!”. Okazało się, że pani pochodzi z mojego miasta. Na statku w Kopenhadze Mszę św. odprawiało dwóch redemptorystów, których spotkałem w Tuchowie - opowiada Dawid.

Rejs Niepodległości
Zbigniew

Fiordy? Jadły mi z ręki!

Tłumy witały żeglarzy także na mecie etapu, to znaczy w norweskim Stavanger. Ludzie wiwatowali, śpiewali, zatańczyli krakowiaka, na który młodzi odpowiedzieli pokładowym polonezem.

Po zejściu na ląd uczestnicy rejsu mogli zwiedzić norweskie miasteczko, w którym nie spodziewali się, że mieszka i pracuje aż tylu Polaków. Kapitan z załogą zorganizowali młodym wycieczkę po norweskich fiordach.

- Byłem jednocześnie w górach i na morzu. My Polacy dzielimy swoją ojczyznę na morze lub góry, a w Norwegii wszystko jest naraz. Jak o tym powiedziałem babci, bardzo się dziwiła. Nie mogła uwierzyć! Niezwykłe widoki fiordów zapamiętam do końca życia, choć co prawda, nie jadły mi z ręki - śmieje się żeglarz.

Druga wachta

Pierwszy dzień na pokładzie fregaty miał charakter organizacyjny. Laureaci konkursu „Rejs Niepodległości” razem z uczniami praktykantami techników morskich zostali podzieleni na wachty, czyli grupy, które w odpowiednich przedziałach czasowych wykonywali zlecone zadania na statku.

- Pierwsza wachta miała swój dyżur od północy do 4 rano. Druga od 4 do 8, trzecia od 8 do 12. Potem z koi w kubryku zrywała się pierwsza wachta, po niej znowu moja, czyli od 16 do 20. I tak na okrągło.

Wachtowanie nie było łatwe. Budzono nas już o 3.30 na zbiórkę, więc spałem czasem ze trzy godziny, bo wieczorem trochę się pointegrowało z grupą. Bosmanowy wchodził do kubryku i urządzał nam albo solowy koncert przez tubę albo tłukąc się w patelnię.

Nad każdą wachtą czuwał bosman, który krzyczał, krzyczał i… krzyczał. „Do roboty! Szybciej!”. Nad bosmanem był oficer, a wszyscy podlegaliśmy kapitanowi statku - śmieje się chłopak.

Morska robota

Nie uświadamiał sobie wcześniej, że na statku jest tyle pracy. Najciekawszym zajęciem było sterowanie fregatą. Każdy z uczestników rejsu miał zresztą okazję poznać morską robotę w różnych miejscach okrętu, w kuchni, pod pokładem i na pokładzie, a także na masztach.

Dawid miło wspomina szorowanie waterwejsów, czyli rynny biegnącej wokół całego pokładu, do której dostawały się różne brudy.

- Oj, oszorowaliśmy się te waterwejsy! - wspomina z rozrzewnieniem. Podobnie jak elementy z mosiądzu, których na statku jest mnóstwo. Wilgotne powietrze, słona woda bardzo szybko powodują utlenianie stopu, więc trzeba wszystko, co z mosiądzu, konserwować i polerować. Codziennie.

Młodzi szlifowali też poręcze na statku, lakierowali je, żeby pięknie wyglądały przy wejściu do portu. A trzeba było się pilnować, bo starszy bosman wciąż wypatrywał niedociągnięć. Czapka z daszkiem przekręcona do tyłu - kara. W klapkach na pokładzie - kara. Jaka? Na przykład 2 godziny dodatkowej pracy.

- Kiedyś kolega wyszedł malować maszt i miał na szyi wiaderko z farbą. Wiatr zawiał, wiaderkiem potrząsnęło i nagle na pokład spadł deszczyk farby. Szybko zaczęliśmy ścierać farbę, żeby starszy bosman nie zauważył, bo byśmy nie prędko zaszli z pokładu - wspomina żeglarz.

Kurczak po hawajsku i białostockie kołduny

Poza tym on i pozostali nie rozstawali się ze szczotką, mopem, szarym mydłem, cifem i ludwikiem, którymi myli pokład i inne pomieszczenia statku łącznie z toaletami.

Dawid nie trafił do kuchni. Z opowieści dowiedział się, że była to ciężka robota. Nie obierał też ziemniaków. A działo się to podczas pierwszej wachty, nocą, kiedy reszta załogi śpi. W holu pod pokładem, zwanym Placem Kaszubskim, rozkładano stary żagiel i wysypywano kilka worków ziemniaków, które w ciszy obierano na obiad.

A jedzenie było… wykwintne. Więc kurczak po hawajsku, kołduny białostockie. Łosoś. Pełne słoiki nutelli i stockfishe…

Krew, pot i łzy

Dar Młodzieży to trójmasztowiec. Każda z wacht miała przydzielony jeden maszt i wiszące na nim żagle. Wachta Dawida opiekowała się masztem środkowym. Na maszcie było pięć żagli rejowych. Nazwę każdego żagla trzeba było znać na pamięć.

- Na naszym maszcie znajdowały się grot, marsel dolny, marsel górny, bram i bom bram. Ale są jeszcze na dziobie statku żagle trójkątne, czyli grot sztaksel, grot bram sztaksel i grot bom bram sztaksel, którymi też trzeba było się opiekować - opowiada chłopak.

Alarm „do żagli!” był ogłaszany półgodziny przed akcją ich stawiania, więc był czas na przygotowanie się.

Jak to wygląda? Mniej więcej tak…

Wszyscy szybko biegną na pokład, ubierają szelki, czyli specjalną uprząż bezpieczeństwa, i stawiają się gotowi do roboty. Każdy pod swoim masztem. Oficer przydziela zadania.

Na jedną platformę wspina się kilka osób, najczęściej dziewczyny, bo słabsze. Zluzowują żagiel, który opada jak firanka w oknie. Na dole dwie 10-osobowe grupy siłaczy trzymają w pogotowiu liny do naciągania płótna.

Na znak bosmana biegną w przeciwnych kierunkach i żagiel nadyma się wiatrem. - Skórę na dłoniach mieliśmy zdartą - przypomina sobie Dawid.

Żagle trzeba też zwijać lub przekładać w zależności od kierunku wiatru, a służą do tego liny inne niż do naciągania. Należało je więc dobrze poznać i wiedzieć do czego służą.

Około 10 minut potrzeba na postawienie jednego żagla, ponad godzinę, żeby postawić wszystkie.

- Po postawieniu pierwszego żagla bolą ręce. Po drugim nie czuć już ramion. A przy kolejnych… zapomina się o tym, że nie mamy już siły - mówi chłopak.

Prócz wachty codziennej, była też wachta dobowa co trzy dni, kiedy należało zadbać o różne pomieszczenia na statku i wykonać zlecone prace.

Piórka i słonie

Kiedy żyje się w ciasnej w sumie przestrzeni, w stosunkowo małym gronie, bez dostępu do internetu, telefonów, wówczas zaczyna być jak dawniej.

- To znaczy, rozmawiamy ze sobą, śmiejemy się, śpiewamy, no zupełnie normalnie ze sobą się komunikujemy - podkreśla Dawid.

Morze zachwyciło go, kiedy dopłynęli do Stavanger. Trwał polarny dzień. Słońce zachodziło około 23.

- A kiedy wstawaliśmy, było już jasno. Nigdy też nie widziałem flauty, czyli morza bez wiatru, zupełnie płaskiego. Było też czasem tak zupełnie szaro, że nie widziało się granicy między powietrzem i wodą, zamknięci w jakiejś pustej przestrzeni.

Niezwykłe było obserwowanie morza ze szczytu masztu, na który wchodziło się po pionowej drabinie. Z góry statek malał, ludzie stawali się mrówkami pracującymi na dole. Wokół tylko morze i statki, które nas mijały, ogromne tankowce i mniejsze. Byłem na szczycie także o zachodzie słońca. Czerwone niebo, a dole woda i tylko my sami…. Niesamowity widok - wspomina chłopak.

Wiatr nie sprzyjał specjalnie żeglarzom.

- Minusem była piękna pogoda. Mocne słońce, woda jak lustro, czasem bez jednej choćby zmarszczki. Ale przed samym Stavanger wzmógł się wiatr, było ponad 6 stopni Beauforta. Mocno kołysało, dziób wznosił się o kilka metrów w górę i opadał głucho w wodę. Trudno było donieść zupę do stołu.

Przy wchodzeniu lub schodzeniu ze schodów czuło się najpierw lekkim jak piórko, a później jak ciężkie słonie, kiedy statek opadał w morze.

Na szczęście czułem się dobrze, gorzej po zejściu na ląd, bo wciąż pode mną - w mojej głowie - falowało morze - opowiada Dawid. 

Do papieża

Rozmawiam z Dawidem przed jego wylotem do Rzymu.

- 12 laureatów zobaczy się z papieżem Franciszkiem na specjalnej audiencji już w najbliższą środę. Mam wówczas pisać egzamin zawodowy, ale przełożyłem go na następny rok, bo taka okazja jak teraz, żeby pojechać na spotkanie z papieżem, już się nie zdarzy. A za rok przystąpię do egzaminu.

Na początku lipca jadę też na obóz ekonomiczny do Bułgarii, a pod koniec pierwszego miesiąca wakacji jadę do Grenady na europejskie spotkanie młodych organizowane przez redemptorystów. Marzyłem o podróżowaniu. Teraz marzenia się spełniają - mówi z uśmiechem żeglarz.